– Stopień kaprala podchorążego uzyskałem w 1989 roku w obowiązkowej dla kończących studia podchorążówce, zwanej wtedy bażanciarnią od biało-czerwonych pagonów na mundurach kursantów – mówi Wróbel. – Szkolenie ma trwać tydzień. Za każdy dzień dostanę 146 zł, nie poniosę strat materialnych. Żałuję natomiast, że nie będę mógł poprowadzić wtorkowego poranka w Tok FM – dodaje.
Wróbel: „Nie powinno się wpuszczać lisa do kurnika”
Publicysta wątpi w sens obsadzenia go w roli obrońcy ojczyzny. – Mam 59 lat i skrócony, czteromiesięczny kurs odbyty jeszcze w czasach PRL. Moje kompetencje w zakresie wojskowości są więc znikome. Ale rozumiem, że mieszczę się w ogólnych kryteriach: osoby ze stopniami podoficerskimi pozostają do dyspozycji wojska do momentu ukończenia 63. roku życia – mówi Jan Wróbel.
Po raz pierwszy w XXI wieku wojsko upomniało się o Jana Wróbla w ubiegłym roku. – Dostałem powiadomienie o konieczności stawienia się w Wojskowym Centrum Rekrutacji, gdzie wręczono mi wezwanie do częściowej możliwej mobilizacji, co w praktyce oznaczało, że w razie ogłoszenia danego kryptonimu mam wykonywać konkretne czynności – wspomina publicysta.
W ocenie Jana Wróbla decyzja o powołaniu go na ćwiczenia jest ryzykowna. – Nie powinno się wpuszczać lisa do kurnika – mówi. – Dziennikarz wezwany na ćwiczenia może przecież opisać wojsko od środka, krytycznie lub ironicznie. Ale ja tego robić nie zamierzam. Przez szacunek dla państwa nie będę mieszał ról – pointuje Jan Wróbel.