Niedostępny choleryk traktujący ludzi z góry i wrażliwy na cierpienie żartowniś, na którym można polegać. Chciał dokonać niemożliwego – pokazać dwie strony konfliktu. Co dziś robiłby Waldemar Milewicz? – Bez wątpienia byłby na pierwszej linii frontu wojny w Ukrainie. Wiek w jego przypadku nie miałby żadnego znaczenia. Pewnie by nie pracował dla TVP, bo by ją opuścił w czasach rządu PIS, ale dla innej stacji. Wciąż by był czynnym dziennikarzem – reporterem wojennym – mówi Wirtualnemedia.pl Lena Bretes, szefowa Milewicza w “Wiadomościach” TVP.
Na świecie toczy się ponad 180 konfliktów zbrojnych. Największe po ataku Rosji na Ukrainę i w Strefie Gazy. Przez dwa lata wojny w Ukrainie zginęło co najmniej 10 582 cywilów, w tym minimum 587 dzieci. Rannych zostało 19 875 osób, w tym 1298 dzieci (podaje Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców). Od początku izraelskiej ofensywy wojskowej w Strefie Gazy życie straciło co najmniej 34 654 Palestyńczyków, 77 908 zostało rannych – to dane kontrolowanego przez Hamas ministerstwo zdrowia w Gazie.
Korespondenci z różnych stron świata ślą informacje do widzów, słuchaczy i czytelników w swoich krajach. Dla nich rezerwowany jest prime time.
Jest maj 2024 roku. Kilka tygodni wcześniej na scenie kameralnej Teatru Polskiego w Warszawie odbywa się premiera monodramu inspirowanego życiem korespondenta wojennego Waldemara Milewicza.
– To historia o człowieku, o tym, jak on radzi sobie ze swoim człowieczeństwem w obliczu ogromnej tragedii, zła i śmierci – wyjaśnia reżyserka Anna Sroka-Hryń w rozmowie dla radiowej Dwójki.
– To jest taki dylemat, o którym pewnie korespondenci bardzo często myślą, tzn. czy ja jako świadek tych tragicznych wydarzeń: umierających dzieci, kobiet ginących od wybuchu bomby, mogę coś z tym zrobić? To jest pytanie, czy korespondenci wojenni mają wpływ na rzeczywistość, czy ich rola jest taka, że naprawią świat, że uświadomią coś ludziom, czy jest to utopia – mówi aktor Sławomir Grzymkowski, który wciela się w rolę Milewicza.
20 lat wcześniej. 14 maja 2004 roku rodzina Milewicza, dziennikarze i jego wierni widzowie po salwie honorowej przed Katedrą Polową Wojska Polskiego słuchają „I Feel You” Depeche Mode. Tak chciał. Powiedział kiedyś o tym przyjaciołom podczas koncertu na Służewcu w 2001 roku. Internauci skomentują: „Depesze na pożegnaniu Milewicza, w Polsce to przecież niemożliwe! Prawdziwie zmieniał świat”.
Wiadomość z 7 maja o tym, że samochód ekipy, z którą jechał z Bagdadu do Karbali i Nadżafu w Iraku, został ostrzelany z broni maszynowej, wydaje się nieprawdopodobna. Mijają długie godziny, zanim redakcja Wiadomości TVP poda informację, że Waldemar Milewicz i algierski montażysta z polskim obywatelstwem Mounir Bouamrane nie żyją, a operator kamery Jerzy Ernst jest ranny (po dziewięciu latach warszawska prokuratura umarza śledztwo z powodu braku dowodów).
– Jak dzisiaj rano się dowiedzieliśmy o zamachu to nie wierzyliśmy, że to Waldek i nie informowaliśmy naszych widzów, dopóki nie byliśmy w stu procentach pewni, że to nasi ludzie – ze łzami w oczach, drżącym głosem mówi o najtrudniejszych chwilach w pożegnalnym materiale Lena Bretes.
Reportaż nie o żołnierzach, a o cywilach nigdy się nie ukazuje. – Jadę tam po to, aby pokazać prawdziwy obraz sytuacji w Iraku [był tam już na początku wojny – przyp. J.D.], rok po ogłoszeniu przez amerykańskiego prezydenta zakończenia głównych operacji militarnych. Chcę pokazać prawdziwy obraz irackiego ruchu oporu. Przekonać się kim naprawdę są ludzie dokonujący zamachów na wojska koalicji. Poznać motywy ich działania, stopień determinacji. Jak jest naprawdę, chciałbym się przekonać na miejscu. Mam nadzieję, że poprzez rozmowy z ludźmi, których tam poznam, uda się pokazać obraz Iraku na niecałe dwa miesiące przed przekazaniem Irakijczykom (choćby częściowo) władzy – pisze Milewicz w konspekcie reportażu. Waldemar Milewicz, Mounir Bouamrane.
Sławomir Matczak, dziennikarz, montażysta, dziś dyrektor Akademii Telewizyjnej TVP, mówi dla portalu Wirtualnemedia.pl: – Waldek namówił na wyjazd Mundka, montażystę, robiliśmy razem wiele tematów. Jego matka była Polką, a ojciec Algierczykiem. Świetnie mówił po francusku, po arabsku, po angielsku, ale nigdy nie jeździł na takie misje. Waldek chciał rozmawiać i dlatego wziął Mundka, czułem, że to nie jest dobry pomysł. Polska była w koalicji antyirackiej, więc Waldek był korespondentem wroga. Trzy dni przed wyjazdem razem pracowaliśmy i pytam Mundka: po co ty tam jedziesz, tam można zginąć, tam są terroryści. Na co Mundek: Waldek mnie namówił, ja chcę pokazać, że nie wszyscy Arabowie to terroryści. Mundek był patriotą. Chciał pokazać, że nie można stygmatyzować, określać wszystkich jedną miarą – wspomina.
7 maja 2004 Matczak pracuje w “Panoramie”, montuje materiał do popołudniowego wydania. – Zrobiłem z dziesięć tysięcy relacji, ale to był najtrudniejszy montaż. Pracowałem z Robertem. Obaj płakaliśmy. Dostaliśmy nagrany tekst Jurka, zdjęcia (Jerzy Ernst już po pierwszym strzale włączył kamerę). Widać było ich, chłopaków rozstrzelanych, Mundka do tej pory widzę w kałuży krwi i Waldka, który siedzi na tylnym siedzeniu, samochód ostrzelany – opowiada.
Milewicz nie akredytuje się w polskiej bazie wojskowej w Babilonie. Zależy mu na swobodzie, rezygnuje z ochrony armii. Jedzie z blokadą kręgosłupa. Sławomir Matczak zastanawia się, czy nie chciał czegoś udowodnić. – Coraz częściej można było usłyszeć, że jego czas jako korespondenta się kończy, że nie ma takiego pazura jak dawniej. Może tym wyjazdem chciał pokazać, że jest jeszcze mocnym dziennikarzem wojennym. Zastanawialiśmy się nad tym wszyscy. Chciał nagrać dwie strony konfliktu, a to się nie udało żadnemu dziennikarzowi, bo nie można być niezależnym dziennikarzem na wojnie. Waldek chciał się wyrwać z tej maszyny, chciał pokazać te dwie strony. Nagranie wywiadu z terrorystą okazało się wyzwaniem samobójczym – podkreśla.
Można było wtedy do Iraku nie jechać? – Czy zginęli niepotrzebnie? Każda śmierć jest niepotrzebna, ale trzeba jechać, żeby wstrząsać sumieniami świata. Świat otrząśnie się i będzie szedł dalej, ale od tego są dziennikarze, żeby o tym mówić. Waldek starał się to robić. Pamiętam jego relację z Sarajewa, on mówił, a cały świat patrzył na oblężone miasto rozstrzeliwane przez snajperów – przypomina.
Czy to ma sens, korespondent wojenny coś zmienia? – Ma, na pewno ma, bo propagandyści chcą odczłowieczać wojnę. Dziennikarz przypomina, że ofiarami są ludzie. Póki jesteśmy nieobojętni, nie zwycięży obojętność. To ona wspiera hejt i wszelką niegodziwość. Waldek i Mundek byli nieobojętni.
„Waldek kochał swoją pracę. Potrzebował tej adrenaliny do życia”
– Czy można relacjonować wojnę, nie ryzykując życia? – Piotr Kraśko pyta Milewicza w programie „Oblicza mediów”. – Można obliczać ryzyko, kalkulować je. Oczywiście wszystkiego obliczyć się nie da, ale zawsze przed każdą wyprawą, każdego dnia kalkuluję czy mi się to opłaca, czy nie jest to ryzykowana wyprawa – odpowiada Milewicz.
Praca reportera wojennego staje się substancją jego życia. – Waldek kochał swoją pracę, była dla niego wszystkim… znał jej niebezpieczeństwo, ale potrzebował tej adrenaliny do życia – mówi nam Lena Bretes.
– Mówiliśmy mu – bo niedawno został dziadkiem, że może to już wystarczy, że już się napracował, że może by trochę zwolnił, ale Waldek nie potrafił zwolnić, po prostu nie potrafił – powie w nagraniu tuż po śmierci Barbara Grad-Woźniak, dziennikarka działu zagranicznego Wiadomości TVP.
„To nie była poza ani telewizyjna maska. Milewicz najszczerzej w świecie chciał być wszędzie, a niemożność tego wywoływała w nim wściekłość. Żył od jednego wielkiego wydarzenia do drugiego, a opowiadanie o nich wypełniało mu całe życie, było najważniejsze. Dla tej pasji gotów był chyba (…) poświęcić wszystko i oddać wszystko. I oddał, a może raczej mu odebrano – pisze tuż po 7 maja 2004 roku w „Gazecie Wyborczej” Wojciech Jagielski.
Tak pamięta go Lena Bretes: – Waldek – człowiek z ogromnym poczuciem humoru, dystansem do życia, czasami wariat np. z automatów ze słodyczami „trzepał batony” – czyli próbował je wydostać bez płacenia, trzęsąc automatem, nie dlatego, że go nie było stać, tylko tak dla frajdy – wspomina.
Dosłownie „przekraczał granice”. – Podróże zagraniczne w rejony konfliktów planował sam, często dowiadywaliśmy się, że już jest np. na Haiti – jak do nas zadzwonił i gotów był do zrelacjonowania tego, co zobaczył. Kiedyś go zapytałam „Jak tam dotarłeś (Haiti), przecież granice są zamknięte?” Odpowiedział: „wynająłem człowieka z małym samolotem tuż przy granicy i mnie z operatorem przewiózł”. Taki był Waldek. Nie znał przeszkód. Samodzielny, zdeterminowany, prawdziwy reporter wojenny. On był zawsze na miejscu, nie siedział w hotelu, jak inni reporterzy i nie czekał na informacje dostarczone przez lokalnych informatorów, tylko zbierał je osobiście. A po wszystkim wracał do redakcji z flaszką whisky pod pachą i śmiał się: „Co wy tu tacy smutni siedzicie? Tam życie ucieka…” – wspomina Bretes.
Co Milewicz robiłby dziś? – Właśnie kilka dni temu zastanawiałam się co by dziś robił Waldek? Bez wątpienia byłby na pierwszej linii frontu wojny w Ukrainie. Wiek w jego przypadku nie miałby żadnego znaczenia. Pewnie by nie pracował dla TVP, bo by ją opuścił w czasach rządu PIS, ale dla innej stacji. Wciąż by był czynnym dziennikarzem – reporterem wojennym – podkreśla.
„Wszystko musiało być tak, jak on chciał”
Honoracie Zapaśnik, autorce książki „Dziwny jest ten świat. Opowieść o Waldemarze Milewiczu” Izabella Dukaczewska (20 lat temu szefowa audycji młodzieżowych w TVP 1) mówi: – „Waldi był duszą towarzystwa”. Kiedy był przebrany za kobietę – podczas balu, założył biustonosz i wypchał go skarpetkami, później wyrzucał je w czasie tańca. Po tym, jak został dziennikarzem roku magazynu „Press” od znajomego chirurga Jerzego Skucińskiego dostał tort w kształcie bomby. A kiedy innym razem kelnerzy rozpoznali go podczas kolacji ze Skucińskim (który akurat mógł na niej być, bo przedłużały się sprawy proceduralne związane z zaplanowaną transplantacją) i poprosili, żeby napisał coś na drewnianej desce do krojenia, pisze: „Doktor Skuciński specjalnie przesunął transplantację, żeby u was zjeść wspaniałą golonkę. Waldemar Milewicz”.
Po dwudziestu latach małżeństwa rozwodzi się z żoną Anną Milewicz i wiąże z partnerką Agnieszką Beredą. Córka jest dla niego. Po latach Monika Milewicz mówi Honoracie Zapaśnik: – Był też cholerykiem. Wszystko musiało być tak, jak on chciał. Ten perfekcjonizm dostałam od niego w genach. (…) Jestem tak, jak on, zamknięta w sobie. Dopuszczam do siebie niewiele osób. Ci, którzy mnie słabo znają, sądzą, że jestem zimna i nieprzystępna. W moim przypadku maska jest ochroną przed zranieniem. Nie wiem, czy dla mojego taty też tym była. Ale wiem, że szorstkość na ekranie i twarz, która nie zdradzała emocji, to były w stu procentach maski. (…) Nie poszłam na kierunek, na który chciałam. Skończyłam studia, które on wybrał. (…) W stu procentach mnie kontrolował. Wiedział wszystko o moim życiu, podejmował za mnie decyzje. (…) Do tej pory w każdą niedzielę rano czekam na telefon od niego – wyznaje córka.
„Dziwny jest ten świat” Waldemara Milewicza
Cykl autorskich reportaży to spełnienie jego marzeń. Do TVP trafia w 1981 roku – to czasy PRL-u z jedyną słuszną partyjną prawdą głoszoną w Dzienniku Telewizyjnym. Bywa, że Milewicz go prowadzi. Jego telewizyjna kariera nabierze tempa, kiedy w styczniu 1991 roku poprowadzi relację na żywo z interwencji Armii Radzieckiej w Wilnie (żołnierze próbowali zająć wieżę telewizyjną, bronili jej cywile; operator kamery Wiadomości w obawie o życie odmawia wykonania zadania, uchylającego się przed kulami, relacjonującego reportera, nagrywa ktoś miejscowy). Widzowie, koledzy, szefowie są zachwyceni jego uporem, odwagą, charyzmą. Zostaje wydawcą części zagranicznej wiadomości, później całego programu. Najlepiej czuje się jednak w reporterskich relacjach z trudnych rejonów świata.
Jak widzi swoją pracę, mówi w jednym z nagrań: – Największą satysfakcją dla mnie jest fakt, że wiem, iż to co robię, naprawdę jest potrzebne, że dzięki pracy w miejscach, do których trudno dotrzeć, przekazuję prawdę, której nikt przede mną nie ujawnił, najczęściej szalenie drastyczną, bo przecież docieram do miejsc, gdzie toczą się wojny, a wokół mnóstwo bólu i cierpienia – wyjaśnia.
Nie lubi pytań, o to czy się boi. – Nigdy nie zastanawiam się. Kiedy coś się dzieje, muszę tam być, bałem się nie raz, ale bardziej po fakcie niż w trakcie rozgrywającego się dramatu, wtedy najlepiej wyłączyć wyobraźnię, strach paraliżuje, nie zastanawiam się nad tym, co się może stać, tylko jak dotrzeć na miejsce i zrobić materiał filmowy. To moja praca – podkreśla.
Leszek Trzciński, operator kamery, który często wyjeżdża z Milewiczem, podkreśla (w filmie „Waldemar Milewicz. Ze śmiercią twarzą w twarz”): – Ja mogłem mu w stu procentach zaufać – i opowiada o tym, że nie zostawił go po porwaniu w Ramallah.
Jan Mystkowski, operator kamery (również jeździł z Milewiczem) mówi, że traktował ludzi z góry i pokazuje, jak koloryzował świat. – Kiedyś oglądałem wiadomości i na ekranie zobaczyłem stojącego na stoku wzgórza Milewicza, wygłaszającego swój stand-up. Za nim unosił się gęsty dym. Mówił charakterystycznym dla siebie natchnionym głosem: «Za moimi plecami płonie kosowska wieś. Podpalili ją Serbowie, zanim odeszli. Udało się nam uciec, ledwo ocaleliśmy» – opowiada Honoracie Zapaśnik i dodaje, że montując kiedyś materiał, zobaczył górę z tamtego reportażu, to było podpalone wtedy, w obawie przed zakażeniem, wysypisko śmieci.
Charakterystyczny, niski głos, skórzana kurtka nabijana napami (ktoś mu kiedyś powiedział, że powinien w każdym odcinku wyglądać tak samo). Milewicz jeździ do objętych konfliktami miejsc na całym świecie. Od marca 2000 do marca 2004 TVP emituje ponad czterdzieści jego reportaży.
• „Czeczenia” (Czeczenia) – II wojna czeczeńska – Marzec 2000
• „Syberyjska opowieść” (Workuta, Rosja) – Kwiecień 2000
• „Róg biedy” (Etiopia) – Katastrofa humanitarna w Etiopii – Maj 2000
• „Łzy jak krople deszczu” (Kosowo) – Sytuacja po wojnie domowej w Kosowie – Czerwiec 2000
• „Poligon” (Semipałatyńsk, Kazachstan) – Skutki zdrowotne wśród mieszkańców Kazachstanu zamieszkujących obszar dawnego poligonu atomowego – Sierpień 2000
• „Zaraza. Zapis śmierci” (Zambia) – Epidemia AIDS w Zambii – Wrzesień 2000