Dzwonię do zaprzyjaźnionych dziennikarzy, których podejrzewam, że coś o komentariacie słyszeli i mi go wytłumaczą. „A jest taka grupa?” – słyszę pytanie od jednego. „Hmmm” – odpowiada kolejny. „Jeśli ma to być grupa, która komentuje w mediach, to ona jest bardzo szeroka” – stwierdza ogólnie następny.
Wystukuję numer do Rafała Wosia, który o komentariacie pisał w tekście „Dlaczego w Polsce kwitnie ekonomiczne płaskoziemstwo?” opublikowanym na początku października na portalu Interia Biznes. Zdaniem publicysty Salonu24 strach przed posądzeniem o sprzyjanie PiS sprawia, „że nasz ekonomiczny komentariat w praktyce nie spełnia swojej roli, do której tak chętnie w teorii pretenduje”. „Wygrywają na tym niestety ekonomiczni płaskoziemcy. Różnej maści” – konkludował Woś.
W rozmowie przyznaje, że z określeniem komentariat spotkał się całkiem niedawno. – Spodobało mi się, bo dobrze oddaje ideologię tej grupy. Kiedyś tym mianem określało się opinię publiczną, ale to było zbyt górnolotne sformułowanie. Komentariat brzmi znacznie lepiej – zauważa. W opinii Wosia w komentariacie istotni są uczestnicy, którzy pod nazwiskiem, z własnym doświadczeniem i osobistą marką komentują bieżące wydarzenia, prezentując własne, często kontrowersyjne zdanie. – Licząc się z tym, że będą dostawać po głowie – podkreśla publicysta.
Michałowi Kolance, który o komentariacie usłyszał kilka lat temu, słowo to kojarzy się z proletariatem. – To nowa nazwa na określenie pewnej klasy ludzi, którzy komentują rzeczywistość. To nie zawód, ale bardziej rodzaj hobby, któremu oddają się nie tylko dziennikarze, ale i osoby publiczne – twierdzi dziennikarz „Rzeczpospolitej”.
Zupełnie inaczej rozumie to słowo Jacek Żakowski. – Komentariat to tyle, ile kiedyś tramwaj albo magiel. Forma ludowej ekspresji w sprawach publicznych, która stała się możliwa dzięki internetowi – uważa publicysta tygodnika „Polityka”. – To grupy ludzi o radykalnych poglądach, które kiedyś wyrażały swoje opinie, pisząc listy do redakcji, a dziś komentują polityczną rzeczywistość głównie poprzez wpisy w mediach społecznościowych – dodaje.
Agnieszka Wiśniewska z „Krytyki Politycznej” komentariat widzi wąsko i zalicza do niego osoby występujące w mediach w roli komentatorów. – Skoro politycy mają przestrzeń do przekonywania do swoich racji, to publicyści mają prawo te poglądy i programy oceniać – uważa redaktor naczelna Krytyki Politycznej.pl, która do grona komentariatu zaliczyłaby także ekspertów czy osoby publiczne, ale na pewno nie internautów komentujących anonimowo otaczającą rzeczywistość.
Jeszcze inaczej widzi komentariat Jacek Rakowiecki, który we wrześniu 2023 roku napisał w mediach społecznościowych, że obserwując np. komentariat „Gazety Wyborczej”, ma rosnące przekonanie, „że zdecydowanie więcej wysiłku wkłada on w hejtowanie (a w zasadzie: w bluzg) opozycji nie-PO (głównie Trzeciej Drogi, choć Nowej Lewicy też), niż w krytykę PiS-u”. Jego zdaniem z komentariatu należy wykluczyć dziennikarzy. Komentariatem są zatem osoby, które aktywnie w mediach społecznościowych oceniają rzeczywistość. Jedne anonimowo, inne pod nazwiskiem. – Komentariat to nie dziennikarze. Ci są komentatorami. Komentariat gromadzi ludzi, którzy amatorsko zajmują się oceną tego, co się wokół nich dzieje – przekonuje Rakowiecki. I jako przykład podaje komentarze umieszczane pod tekstami na portalu Wyborcza.pl. – Zauważalna jest grupa bezkrytycznych wyznawców Koalicji Obywatelskiej, która tropi każde odstępstwo od kanonu przez nią wyznawanego. Jedno słowo krytyki pod adresem polityków tego ugrupowania jest grzechem śmiertelnym, którego autorowi w żaden sposób nie można wybaczyć – stwierdza Rakowiecki, były redaktor naczelny i zastępca w kilku tytułach prasowych, w tym „Rzeczpospolitej” i „Filmie”.
Tutaj oponuje Łukasz Warzecha. – Nie zetknąłem się z poglądem, by do komentariatu zaliczać osoby amatorsko zajmujące się komentowaniem rzeczywistości. To są zdecydowanie zawodowcy. Ewentualnie osoby, które z tego nie żyją, ale są powszechnie rozpoznawalne właśnie dlatego, że komentują życie publiczne – argumentuje publicysta tygodnika „Do Rzeczy”. – Anonimowo czy koniecznie pod nazwiskiem? – dopytuję. – To rzecz wtórna. Najważniejsze, by komentowanie było zawodem lub jednym z głównych i stałych zajęć – podkreśla Łukasz Warzecha, któremu komentariat kojarzy się w pierwszym odruchu ze słowem… komisariat. – To typowa nowomowa, której i ja czasem używam, chcąc jednym słowem objąć osoby, które komentują życie publiczne. Ale zdaję sobie sprawę, że jest to nowotwór językowy, który bez doprecyzowania niewiele odbiorcom mówi – przyznaje publicysta.
Marcinowi Makowskiemu z kolei określenie komentariat kojarzy się z grupą wpływowych dziennikarzy, która zajmuje się stałym komentowaniem rzeczywistości. – W tym, co robią, są przewidywalni i umocowani wręcz politycznie. Niczym raczej nie zaskakują. Dokładnie wiadomo, co powiedzą i kogo poprą – uzasadnia publicysta tygodnika „Wprost”. – To raczej grupa publicystów z większym zawodowym i życiowym doświadczeniem. – W pokoleniu 30+ i młodszym nikt tak się nie określa – zauważa Makowski i przyznaje, że komentariat to ludzie wygłaszający opinie na każdy temat. – Tak, komentariat to osoby, które cechuje poczucie bycia ekspertem w każdej dziedzinie. A tym samym momentami cechuje je brak pokory – konkluduje publicysta tygodnika „Wprost”.
Jednak jego redakcyjna koleżanka Joanna Miziołek nie podziela poglądu, że komentariat jest czymś dyskredytującym. – Jesteśmy opinią publiczną, bo wykonujemy taki zawód. Lekceważący ton w stosunku do nas jest nieuzasadniony. Są wśród komentariatu zapewne tacy, którzy wszystko wiedzą najlepiej i wypowiadają się na każdy temat. Czerpią wręcz przyjemność z udzielania się w mediach. Ale nie wszyscy tak postępują. Ja staram się wypowiadać tylko na tematy, na których – mam poczucie – się znam – mówi Miziołek.
– Oskarżanie komentatorów, że znają się na wszystkim, wynika z braku znajomości specyfiki pracy tych osób – uzupełnia Łukasz Warzecha. – Na tym właśnie polega nasza praca, że potrafimy wychwycić pewne zjawiska, nazwać je i ocenić. Dobry komentator powinien być człowiekiem renesansu. Dlatego czynienie zarzutu, że wypowiada się na różne tematy, jest zdecydowanie nietrafione – przekonuje publicysta tygodnika „Do Rzeczy”.
NAZWISKA, PROSZĘ
Nie ma zgody, co to słowo znaczy, więc na pytanie o nazwiska dostaję propozycje mocno zróżnicowane. Rafał Woś wymienia: – Lis, Sroczyński, Semka, bracia Karnowscy, Żakowski, Rachoń. Choć są w mniejszości, to w komentariacie nie brakuje też kobiet. Wiśniewska, Szcześniak, Łosiewicz – wylicza publicysta Salonu24, który zgadza się, że jego również można zaliczać do komentariatu. – Identyfikuję się z tą grupą jako publicysta, który pod własnym nazwiskiem komentuje polityczną rzeczywistość. I nieraz za to obrywa. – Do którego obiegu ci bliżej? – Znasz moją historię. Opisywałeś ją kilka lat temu w „Press”. Kiedyś bliżej było mi do obiegu liberalnego, ale za prezentowane poglądy zostałem z tego obiegu wyklęty. Tak, dziś bliżej mi do tego drugiego, bardziej prawicowego obiegu – podsumowuje Woś.
Michał Kolanko do grona komentariatu dorzuca pisarza Jakuba Żulczyka, Ewę Wanat (zmarłą w grudniu), prof. Magdalenę Środę, Rafała Ziemkiewicza, Katarynę.
Bracia Karnowscy? – Nie. Gdyby ich zaliczyć do komentariatu, to należałoby zaliczać każdego publicystę. Oni komentują rzeczywistość, bo to ich zawód – podkreśla dziennikarz „Rzeczpospolitej”. – A pan? – Pewnie jestem zaliczany do komentariatu. Choć sam takiej przynależności nie odczuwam. Raczej nie komentuję rzeczywistości, bardziej staram się ją odkrywać i analizować po to między innymi, by inni mogli ją oceniać – przekonuje Kolanko.
Z kolei dla Marcina Makowskiego komentariat stanowią tacy ludzie jak: Żakowski, Sakiewicz, bracia Karnowscy, Cezary Michalski, Dominika Wielowieyska, Tomasz Terlikowski, Łukasz Warzecha. – Także dziennikarze TVN 24 i stali eksperci TVP Info, którzy każdego dnia wygłaszają opinie na każdy temat – wylicza publicysta „Wprost”. – Osobiście nie czuję się komentariuszem. Kiedyś może nim byłem, dziś jestem po innej stronie. Nie chodzę regularnie do mediów. Raczej skupiam się na pisaniu, ostatnio pracuję nad dwiema książkami, które są dosyć daleko od polityki i bycia wszystkowiedzącym – stwierdza Makowski.
– Przykłady komentariuszy – proszę Łukasza Warzechę. – Kataryna, mecenas Marek Małecki, ojciec Maty, czyli Marcin Matczak. – Jakub Żulczyk też? – dorzucam. – O nim bym nie pomyślał – przyznaje Warzecha. A po chwili zastanowienia dodaje: – Widzi pan, jak tak rozmawiamy, okazuje się, że niezwykle trudno jest wyznaczyć granicę, co jest, a co nie jest komentariatem. Na pewno nie zaliczają się do tego grona politycy. Oczywiście można określać osoby komentujące życie publiczne mianem komentatorów czy publicystów, jednak to nie to samo. Komentariat jest pojęciem szerszym. Nie trzeba być dziennikarzem, by być komentariuszem – twierdzi Łukasz Warzecha.
Sam zalicza się do komentariatu, ale nigdy nie zdarzyło mu się powiedzieć o sobie: jestem komentariuszem. – Jestem publicystą, komentatorem, dziennikarzem. Mam swoje poglądy, raczej konserwatywno-liberalne – mówi Warzecha.
Częścią komentariatu nie czuje się natomiast Jacek Żakowski. – Bo nie używam mediów społecznościowych. A komentariat kojarzy mi się właśnie ze zjawiskiem internetowym. Analizy w mediach tradycyjnych są zupełnie czymś innym – mówi Żakowski.
Joanna Miziołek: – Nie jestem typowym członkiem komentariatu. Nie wyznaję jednej prawdy. Dziennikarka „Wprost” przyznaje, że uczestniczy w dyskusjach we wszystkich mediach. Od Telewizji Republika po Tok FM. – Mogę powiedzieć o sobie, że staram się przebijać te medialne bańki. Nie jestem ani prawicowym, ani lewicowym, ani liberalnym członkiem komentariatu – zastrzega Miziołek.
Rafał Woś: – Każdego, gdy zapytasz, czy próbuje przekraczać granicę swojego komentariatu – odpowie, że jak najbardziej. Mnie zapytasz – też tak powiem. Bo tak wypada – zauważa publicysta Salonu24. – Bo często rzeczywiście mam taką chęć. Bo fajnie by było, gdyby pojawiło się w medialnej przestrzeni miejsce na prezentowanie odmiennych poglądów. Ale nie mam złudzeń. Komentariaty są tak bardzo dziś oddalone od siebie, że przekraczanie granic jest nierealne.
Zdaniem Jacka Żakowskiego w tej grupie uwidaczniają się emocje i wszystkie społeczne podziały. Jest więc komentariat prawicowy, liberalny i lewicowy. To, co je łączy – zdaniem publicysty „Polityki” – to radykalizm poglądów. – Jedni komentują, by dać upust swoim emocjom. Są też tacy, który traktują to jako swój obywatelski obowiązek. Ale nie brakuje także ludzi, dla których przynależność do komentariatu jest obowiązkiem służbowym. Są to trolle czy wynajęte agencje piarowskie. W tym wypadku często mamy do czynienia z komentariatem anonimowym, z fałszywymi nazwiskami komentatorów czy wręcz fałszywymi kontami. Ta forma komentariatu stanowi największe zagrożenie dla publicznej debaty – zauważa Jacek Żakowski. – Bo komentariat to nie tylko niewinne wpisy, ale też groźne zjawisko, którego celem jest wpływanie na opinię publiczną i jej nastroje – podkreśla publicysta „Polityki”.
Rafał Woś wyróżnia dwa główne obiegi komentariatu. Pierwszy: liberalno-lewicowy określany często mianem antypisowskiego. – Kiedyś w tym obiegu panowała znacznie większa swoboda wypowiedzi. Za rządów PiS to się diametralnie zmieniło. Wystarczyło powiedzieć, że PiS jest normalną siłą polityczną i wywoływało to skrajnie negatywne reakcje grożące wyeliminowaniem z komentariatu antypisowskiego – uzasadnia publicysta Salonu24. Drugi obieg – ten prawicowy – zdaniem Wosia – jest bardziej tolerancyjny. – Więcej jest wolnej myśli i otwartości. W tym komentariacie pochwalenie polityków antypisowskich nie budzi aż tak negatywnych emocji – argumentuje. I podkreśla, że te dwa obiegi coraz mniej się dostrzegają. Każdy żyje własny życiem.
Agnieszka Wiśniewska oczywiście nie zgadza się z tymi, którzy dzielą komentariat na prawicowy, lewicowy i liberalny. – Raczej na rządowy i opozycyjny. I pomiędzy tymi bańkami nie ma dyskusji ani miejsca na zdrowy rozsądek. Bo wszyscy wyznają zasadę, że nasz zdrowy rozsądek jest najbardziej zdrowym rozsądkiem spośród wszystkich zdrowych rozsądków – ironizuje redaktor naczelna Krytyki Politycznej.pl. – Takie są konsekwencje polaryzacji sceny politycznej.
– Każdy komentariat ma swoją prawdę. A odbiorcy nie wiedzą, która prawda jest ważniejsza. Komentariat zakłóca odbiór rzeczywistości, bo stał się przedłużeniem działań politycznych ugrupowań – zauważa Joanna Miziołek. I dodaje, że komentariat na przestrzeni lat się zmienia. – Kiedyś był głównie liberalny z domieszką lewicowości. W ostatnich latach prym wiódł komentariat prawicowy. Teraz zapewne głos znów będzie należał do publicystów o poglądach bardziej liberalno-lewicowych – stwierdza publicystka „Wprost”.
Nie zgadza się z tym poglądem Łukasz Warzecha. Nie sądzi, by komentariat się zmienił. – Sytuacja tej grupy nie zależy od tego, kto sprawuje władzę. A jeśli nawet, to w sposób niedostrzegalny – mówi publicysta tygodnika „Do Rzeczy”.
TROCHĘ TRUDNY TEMAT
Czy przynależność do komentariatu to wstyd? – pytam na koniec. – Komentariat nie jest niczym złym. Mnie nie kojarzy się negatywnie – odpowiada Michał Kolanko. Wstyd? – Żaden wstyd. Tak jak wstydem nie jest przyznawanie się do bycia dziennikarką – argumentuje Joanna Miziołek. Także Jacek Żakowski nie uważa, by przynależność do komentariatu była czymś złym. Przeciwnie. – To oznaka obywatelskiej aktywności. Gorzej, jeśli ulegamy presji ze strony fałszywych opinii wypisywanych przez wynajętych autorów – przestrzega.
– Absolutnie – odpowiada na pytanie o wstyd Agnieszka Wiśniewska. – Trzeba znać swoje miejsce w szeregu i w ramówce radiowo-telewizyjnej. Skoro jest miejsce na informacje, to jest i na komentariat – dodaje, zgadzając się, że owo słowo specjalnie ma nieco prześmiewczy charakter. – Skoro był proletariat, to teraz może być komentariat – konkluduje Wiśniewska.
I tylko Łukasz Warzecha przyznaje na koniec: – Trudny temat ten komentariat. Nawet sobie nie zdawałem sprawy jak bardzo.
***
Ten tekst Grzegorza Sajóra pochodzi z magazynu „Press”.