Związkowcy z Agory w czwartek rozpoczęli negocjacje z zarządem, domagając się podwyżek wynagrodzeń dla pracowników. – Po decyzji o zwolnieniach grupowych, które objęły 180 osób, przyszła pora na podniesienie tym, którzy zostali na stanowiskach – mówi Natalia Mazur, przewodnicząca „Solidarności” w Agorze. Niektórzy dziennikarze lokalni „Gazety Wyborczej” zaczęli rozglądać się za nową pracą.
Zwalniani pracownicy oprócz odpraw wynikających z przepisów otrzymają rekompensaty, których wysokość będzie uzależniona od stażu pracy w Agorze: w kwocie od 7640 do 24 830 zł brutto. Będą mogli skorzystać ze wsparcia psychologicznego i wsparcia działu HR w poszukiwaniu pracy. Zwalnianym Agora przedłuży pakiet medyczny w sieci Luxmed do końca 2024 roku, a spłacający pożyczki mieszkaniowe z funduszu świadczeń socjalnych będą mogli nadal korzystać z niskiego oprocentowania (2 proc.).
– Teraz przyszła pora na negocjacje kwot podwyżek dla tych, którzy zostali na stanowiskach – mówi szefowa „Solidarności” w Agorze. – Struktura płac jest bardzo zróżnicowana. Na przykład niektórym pracownikom redakcji do niewielkiej pensji zasadniczej doliczane są wierszówki. Inni mają ryczałt, handlowcy – prowizje. Dlatego poprosiliśmy zarząd, aby przygotował nam kompleksową propozycję zwiększenia płac w poszczególnych działach – dodaje.
Szefowa „Solidarności” w Agorze zaznacza, że w rozmowach z zarządem spółki biorą udział przedstawiciele wszystkich działających w spółce związków zawodowych, czyli również Inicjatywy Pracowniczej oraz Komitetu Obrony Gazety Wyborczej. Zarząd Agory i spółek zależnych reprezentują m.in. Wojciech Bartkowiak, Mikołaj Chrzan, Joanna Kwas, Agnieszka Siuzdak.
– To było spotkanie inauguracyjne – mówi Natalia Mazur. – Podzieliliśmy się problemami i bolączkami, które zgłaszają nam pracownicy. Ustaliliśmy, że będziemy spotykać się co czwartek do połowy marca – do tego czasu mamy wypracować porozumienie – dodaje.
Nadal jednak nie wiadomo, kogo konkretnie mają objąć zwolnienia, co nie sprzyja atmosferze w firmie. Nasi anonimowi rozmówcy tłumaczą, że dziennikarze lokalni od dawna czuli rozdźwięk między centralą „Gazety Wyborczej” a regionami, chociażby na poziomie wysokości wynagrodzeń.
– Choć redakcje lokalne robią dużą część wyników, jeśli chodzi o odsłony i sprzedaż prenumerat, to mamy poczucie, że jesteśmy traktowani gorzej. Ludzie mniej zarabiają niż w działach warszawskich, choć wydatki w innych miastach w kraju wcale nie są o wiele niższe. Dla tych, którzy zostaną w firmie, zarząd musi wprowadzić podwyżki – ocenia jeden z rozmówców, twierdząc, że nie dotarły jeszcze do niego informacje o zwolnieniach w jego oddziale.
Nasz rozmówca dodaje, że jego zdaniem w przeciwieństwie do redakcji lokalnych niektóre działy w Warszawie są mocno przerośnięte. M.in. dlatego, że pracuje w nich sporo redaktorów, którzy jednocześnie nie muszą pisać tekstów.
Inny z kolei rozmówca zastanawia się, na jakich zasadach miałoby dojść do zwolnień w redakcjach lokalnych, skoro już teraz nie ma tam przerostu zatrudnienia. – W przypadku Kalisza czy Wałbrzycha cięcia oznaczałyby de facto likwidację zespołu tworzącego treści dotyczące tych miast – ocenia jeden z pracowników Agory.
Inny z kolei mówi wprost: – Gdy tylko ogłoszono zwolnienia grupowe, niektórzy dziennikarze lokalni „Gazety Wyborczej” zaczęli rozglądać się za nową pracą. Bywa, że rozważają odejście z dziennikarstwa i zatrudnienie się jako rzecznicy lokalnych urzędów. Nie oszukujmy się, poza Warszawą w innych dużych miastach nie ma dużo pracy dla dziennikarzy – mówi nasz rozmówca. Dodaje, że wśród pracowników panuje frustracja i strach o przyszłą kondycję finansową „Gazety Wyborczej” już rozpoczęciu przez nią działalności operacyjnej jako oddzielnej spółki.
Jak informowaliśmy, zarząd Agory na początku roku poinformował o zamiarze przeprowadzenia zwolnień grupowych w spółce. Miały objąć do 190 pracowników zatrudnionych głównie w obszarze prasy cyfrowej i drukowanej oraz internetu i potrwać do 31 marca 2024 roku. – Liczbę zwolnionych udało nam się zmniejszyć o dziesięć – mówi „Presserwisowi” Natalia Mazur.