W sobotę w “Pytaniu na śniadanie” zadebiutowała nowa para prowadzących, która zaskoczyła wielu widzów. Doświadczonej dziennikarce Katarzynie Dowbor towarzyszył młody radiowiec Filip Antonowicz. Jak wypadli w programie? – – Początek był nieudany. Siedzieli obok siebie dosyć drętwo, mówili do kamery, w ich zachowaniu widać było napięcie. Siły są nierówne, bo Katarzyna Dowbor jest osobowością telewizyjną, właściwie jest na swoim i powinna zachowywać się jak ryba w wodzie. Jej partner został wrzucony do akwarium i na początku źle się czuł w tym środowisku – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl prof. Maciej Mrozowski, medioznawca.
Poprosiliśmy medioznawców, aby ocenili pierwszy sobotni występ nowej pary prowadzących “Pytanie na śniadanie” – Katarzyny Dowbor i młodszego od niej o 24 lata Filipa Antonowicza. Eksperci ocenili ich prowadzenie audycji na mocną czwórkę, ale wytknęli im kilka błędów.
– Myślę, że ten typ programu stale się zmienia i z zasady ma formułę poszukiwawczą, ponieważ jest audycją codzienną, z reguły lekką, tylko czasami poruszany jest jakiś poważniejszy temat, obliczony na bardziej specyficznych odbiorców. Program śniadaniowy oglądają głównie osoby, które pracują w domu lub zajmują się nim. Program jest w fazie rozwoju, jeszcze nie można powiedzieć jednoznacznie, że wszyscy prezenterzy w nim zostaną i jest to ostateczna wersja “Pytania na śniadanie”. Widzę wyraźnie, że to jest twórcza walka, którą zresztą oceniam bardzo pozytywnie – nowe szefostwo szuka nowych środków wyrazu. Na razie dramaturgia jest momentami spowolniona, są momenty lepsze i gorsze – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl prof. Jacek Dąbała, medioznawca i audytor jakości mediów z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Specjalista przyznaje, że nowy prowadzący, Filip Antonowicz, “jest przejęty rolą i musi wymyślić patent na siebie”. – Jak „trzymać twarz”, co to znaczy kontrolowana naturalność na wizji, czym ma być jego telegeniczność, czyli co jest jego siłą i co się ludziom może podobać. Dla każdego człowieka mediów występującego na wizji to jest rodzaj swoistej wiwisekcji: co ludzie chcą w nim widzieć – podkreśla prof. Dąbała.
– Sądzę, że dopiero za kilka miesięcy otrzymamy definitywną odpowiedź, kto z prowadzących zdobędzie większą, a kto mniejszą akceptację widzów, kto w programie zostanie, jakie będzie jego tempo. Poszukiwanie prowadzących to szukanie postaci charyzmatycznych. Ta charyzmatyczność, która tworzy uwielbienie dla prezenterów tego typu programów, musi się jakoś urodzić i zaznaczyć, więc w tym momencie jeszcze nie możemy powiedzieć, że komuś się to w “PnŚ” udało. Nagle może się okazać, że ci, którzy mieli słabszy początek, potem są bardziej lubiani, odnajdują swoje najlepsze cechy, a ci, którzy mieli lepszy start albo wydawali się idealni, słabną i ich odbiór społeczny nie jest taki, jakiego oczekiwano – uważa medioznawca.
Dodaje jednak, że podoba mu się “mieszanie kotłach wiekowych”. – Trochę starszych, średnich i bardzo młodych prowadzących. To jest cenne, bo widzowie są różni – podkreśla.
“Widz musi dostać dawkę intrygi”
– Ten program jeszcze musi popracować nad tempem i dramaturgią poszczególnych materiałów, które są poprawne, ale w potężnej konkurencyjnej walce o widza nie ma przeproś. Widz musi dostać swoją dawkę emocji, adrenaliny, suspensu, tajemnicy, intrygi, on tym żyje, oczekuje niespodzianek, niemalże – mówiąc żartobliwie – hitchcockowskiego, ale bardziej przyjaznego oddziaływania. Jeżeli będą budowali narrację w takim stylu, czyli na wstępie jest tematyczne i wykonawcze tzw. „trzęsienie ziemi”, przyciągnięcie uwagi, i dalej napięcie wzrasta, widz będzie lepiej reagował – dodaje ekspert.
Medioznawca przyznaje, że dało się wyrzuć pewne onieśmielenie prowadzących, nawet Katarzyny Dowbor, która ma duże doświadczenie w prowadzeniu programów na żywo.
– Jest jeszcze pewien rodzaj niepewności, poszukiwania siebie czy nawet onieśmielenia. Pani Katarzyna Dowbor też musi się odnaleźć w tej formule, ponieważ za każdym razem jest to nowy stres i poszukiwanie relacji, zarówno z niewidzialnym widzem, zespołem, studiem, jak i z partnerem. Było to widać w czasami nadmiernie rzucającym się w uszy śmianiu się. Momentami pojawiały się też słynne słowa-wybryki, czyli „eee”. To elementy, nad którymi trzeba jeszcze popracować – uważa ekspert.
Jego zdaniem, partner dziennikarki powinien bardziej popracować na wyrazistą artykulacją. – Być może z jego onieśmielenia wynika, bo omawiam premierowy występ, że mogło to czasami umykać jego uwadze. Trzeba pamiętać, że ten program ogląda wielu starszych widzów o określonym poziomie wykształcenia, jak wynika z badań. Zatem prezenter musi pokazać, że ma ciepły i empatyczny charakter medialny, odkryć w sobie na wizji to, co jest pozytywne. Trzeba przy tym równolegle bardzo uważać, co jest w nas naturalne, ale niekoniecznie musi się podobać widzom, jak np. zbyt sarkastyczne poczucie humoru. Warto dbać o to, aby humor był inteligentny, przyjazny i optymistyczny – podkreśla prof. Jacek Dąbała.
Jak dodaje, współgranie ze sobą gospodarzy programu, kontrolowane naturalnych reakcji na to, co mówi partner, pamiętanie o tym, że kamera pokazuje nas w dużym zbliżeniu, wymaga czasu.
– Trzeba dać prowadzącym czas, żeby się dograli i dopiero potem zobaczyć, jak ludzie ich odbierają, a następnie, gdy ktoś się nie nadaje, zmienić go. A gdy się sprawdzi – zostawić, to są profesjonalne decyzje. Myślę też, że warto popracować nad nadmiarem gestykulacji. W kilku miejscach widziałem ważne w mediach „adrenalinowanie”. Jednak taki mocniejsze głos, gestykulacja czy mimika powinny być kontrolowane, żeby nie było to zbyt narzucające się i męczące. Na to zwróciłem uwagę w prognozie pogody – dodaje medioznawca.
W prognozie pogody podobało mu się “przeciąganie ujęć kamery zamiast raptownego zejścia po komentarzu”. – Zazwyczaj w realizacji jest wtedy cięcie, a tutaj jeszcze przez chwilę pogodynka, co było naturalne i sympatyczne, próbowała jeździć na łyżwach. To daje widzowi poczucie niemalże zaglądania za kulisy programu. Nie wiem, czy to świadome eksperymentowanie czy wyszło przypadkowo – mówi.
Medioznawca zwraca też uwagę, że prowadzący „muszą się bawić ze sobą, reagować na to, co mówią, czasami wciągać gości w przyjazną polemikę”. – To jest właśnie budowanie dramaturgii – podkreśla. Ogólnie prof. Jacek Dąbała wystawił programowi mocną czwórkę.
Gospodarze nie uniknęli błędów
Medioznawca prof. Maciej Mrozowski, kierownik Katedry Komunikowania i Mediów na Uniwersytecie SWPS, bardzo dobrze ocenia kompozycję programu jako mozaikę – „trochę variete, trochę poważnych tematów, magazyn różności”.
– Nie dostrzegłem przesadzania w jedną stronę. Nie było materiału, który uważałbym, że jest tak płaski i mało inteligentny, że nie powinien się znaleźć w programie. Dobór tematów był dobry – trochę o przyrodzie, modzie, turystyce, sporo ciekawostek. Kuchnia to oczywiście żelazna pozycja, chociaż takiego śniadania, jakie zaproponowano, to raczej nikt nie zrobi ze względu na mnogość składników. Dobrym i ciekawym, chociaż logistycznie trudnym momentem, był występ orkiestry Ochotniczej Straży Pożarnej z Nadarzyna, to było widowiskowe – uważa medioznawca.
Zdaniem prof. Macieja Mrozowskiego, w programie była zbyt duża liczba reklam i promocji. – Rozumiem, że telewizja goni w piętkę i musi zarabiać, ale to sprawia, że podstawą nie są materiały studyjne, a reklamy dodatkiem, tylko odwrotnie. W przyszłości, kiedy będzie nowelizowana ustawa o radiofonii i telewizji, to powinno być inaczej uregulowane – uważa specjalista.
W sobotniej audycji poruszono dwa poważne tematy, w których – zdaniem medioznawcy – pojawiły się błędy.
– Pierwszy temat dotyczył reformy w szkole, która zwalnia uczniów z odrabiania prac domowych. Prowadząca powiedziała, że nie wolno będzie zadawać takich prac, błędnie, bo w rzeczywistości nie będzie takiego nakazu. To mogło rodziców wprowadzić w błąd. Zarzucam tutaj słabe przygotowanie tematu. Moje zastrzeżenia wzbudził też materiał o Holokauście, zwłaszcza nieudolne rozmowy prowadzącego. Najpierw powiedział, że podobno w muzeum jest dużo rzeczy należących do ludzi, którzy odeszli. Trudno mi wyobrazić sobie, żeby w muzeum było coś innego. Później, kiedy nawiązywał do osobistych doświadczeń polskich rodzin, stwierdził, że każdy ma kogoś, kto zginął w Zagładzie. Trochę niezręcznie to wyszło, bo pewnie miał na myśli ofiary wojny, a nie Holokaustu – uważa prof. Maciej Mrozowski.
Zdaniem medioznawcy, zestaw tematyczny programu był szeroki – oprócz poważnych tematów, takich jak zmiany w szkole, były problemy życiowe (bulimia, uzależnienie dzieci od smartfonów), propagowanie sportów zimowych, takich jak łyżwiarstwo, a także trochę plotek ze świata celebrytów. Ekspert dobrze ocenia dobór gości audycji, szczególnie w programie o bulimii, gdzie wypowiadały się osoby, które wyszły z choroby, ale też specjaliści. – Biorąc pod uwagę formułę programu i charakter nadawcy jako medium publicznego, dałbym czwórkę z plusem – mówi specjalista.
“Początek był zdecydowanie nieudany”
Jak medioznawca ocenia gospodarzy programu?
– Początek był zdecydowanie nieudany. Siedzieli obok siebie dosyć drętwo, mówili do kamery, w ich zachowaniu widać było napięcie. Moim zdaniem, wyjściowo siły są nierówne, bo Katarzyna Dowbor jest osobowością telewizyjną, ukształtowaną co do charakteru, a także popularności, autorytetu i znaczenia. Właściwie jest na swoim i powinna zachowywać się jak ryba w wodzie, bo to jest jej naturalne środowisko – uważa prof. Maciej Mrozowski.
Jego zdaniem, partner Katarzyny Dowbor, “został chyba wrzucony do akwarium i na początku źle się czuł w tym środowisku”. – Nie do końca rozumiem charakter zestawienia tych dwóch postaci – osoby znanej o ukształtowanej osobowości i nieznanego człowieka, o którym nie wiadomo, czy ma być jej dopełnieniem czy kontrapunktem. Na początku nie było między nimi interakcji, dopiero po kilku godzinach zaczęli zwracać się do siebie i było trochę lepiej. Jest potencjał i mogą się rozkręcić, kiedy poczują się swobodniej. Wtedy między nimi będzie więcej spontanicznej rozmowy, bo teraz usztywniała ich trema – uważa specjalista.
Zdaniem medioznawcy, prowadzący powinni mieć sformatowaną osobowość. – Jeden jest poważny, drugi wesoły. Teraz jest mistrz i uczeń, prowadząca i asystent. – Pewnie szacunek dla prowadzącej i nieśmiałość spowodowały, że nie zaryzykował bycia kontrapunktem, tego, żeby się z czymś nie zgodzić, narzucić jakiś temat, polemizować, żeby pojawiła się dramaturgia, która powinna być – mówi specjalista.
Ekspert zwraca uwagę, że Katarzyna Dowbor mówiła bardzo poprawną polszczyzną. – W zestawieniu z nią językowe kompetencje pana radiowca wypadały zadziwiająco blado i licho. Trudno nawet zdefiniować, jakim językiem mówi – czy to ma być potoczna polszczyzna, trochę jak u cioci na imieninach? Powinien popracować nad formułami i nie szukać ich na żywo, zwłaszcza wtedy, kiedy wprowadza temat, bo można się do tego przygotować. Co innego w trakcie rozmowy, ale takich sekwencji nie było dużo – dodaje prof. Mrozowski.
Medioznawcy również przeszkadzał śmiech Katarzyny Dowbor. – Jaką on funkcję pełni? Na pewno pokrywa pewną tremę, bo prowadząca od dawna nie robiła programów na żywo, a jednocześnie może mieć świadomość, że widzowie mają duże oczekiwania, liczą, że po latach zabłyśnie i czymś ich oczaruje. Moim zdaniem, była spięta i tego śmiechu nie pozbyła się do końca programu, chociaż później go było mniej, na szczęście – dodaje ekspert.
– Ważną kwestią jest, jak gospodarze zwracają się do widzów. Dowbor trochę “przechodzi” przez szkło, ale jej partner nie zagościł w moim domu i odniosłem wrażenie, jakby wcale nie chciał tego zrobić. Chodzi o pewną więź między prowadzącymi a widzami, którą socjologowie nazywają paraspołeczną interakcją – my udajemy ich partnerów, a oni udają, że chcą się z nami komunikować – wyjaśnia medioznawca.
Dodaje, że w niektórych tematach zabrakło mu dwugłosu. – Powinno być tak, że jeden wprowadza temat i go lansuje, a drugi jest polemistą, dogadywaczem i bierze gości w krzyżowy ogień pytań. Oczywiście, to musi być lekkie i sympatyczne – zaznacza prof. Mrozowski. Jego zdaniem, prowadzący mogli to zrobić, kiedy omawiali temat o modzie i byli zgodni, że jest ona bez wieku. – Mimo wszystko przyjemność przeżywania różnych faz życia człowieka powinna się też wyrażać w innym sposobie ubierania się i zachowania – podsumowuje prof. Mrozowski.