Samuel Pereira pochodzi z wielodzietnej rodziny, uważa się za hipstera prawicy i kibicuje portugalskiemu klubowi piłkarskiemu. Nie obawia się utraty pracy w TVP Info po zmianie władzy. – Nigdzie się nie wybieram – butnie zapewnia portal Wirtualnemedia.pl. Prawica nie może się go nachwalić. Podkreśla jego inteligencję, wiedzę i rozeznanie w nowoczesnych technologiach. Dorota Kania, jego była szefowa, przyznaje jednak, że dziennikarz ma wady. – Spóźniał się do pracy, nie przychodził na wyznaczoną godzinę. Nieustannie z tym walczyłam. Miał też taką cechę, że się obrażał, na szczęście mu to przeszło, ale spóźnienia zostały – mówi wiceprezeska Polska Press.
Samuel Pereira mimo młodego wieku – ma 35 lat – zaliczył już sporo redakcji. Pierwsze kroki w pisaniu stawiał w serwisie Salon24, gdzie jeszcze jako student historii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego prowadził bloga „Mediowo”. Zaczął 21 kwietnia 2008 roku i w pierwszym wpisie zaznaczył, że ma zamiar pisać „o różnych aspektach otaczającego świata”. – Na pewno skupiać się będę na polityce, historii, mediach, ale przede wszystkim na swoich poglądach, przekonaniach – zapowiedział, zupełnie nie po dziennikarsku.
W swoich tekstach na blogu ówczesnego premiera Donalda Tuska poufale nazywał “Donkiem”, prezydenta Lecha Wałęsę – “Bolkiem”, radio TOK FM – „głosem czerwonej gawiedzi”, a metodę in vitro – „rodzeniem dzieci w szkle”. Oburzał się, że „Dziennik” „broni gejów” i nazywał pismo „tęczowym”. Nie ukrywał swojego zachwytu nad Jarosławem Kaczyńskim (bardziej go cenił niż jego brata Lecha) i przyznawał, że aktywność szefa PiS „była powodem rozbudzenia jego politycznego zainteresowania”.
– Uważam, że jestem Portugalczykiem i Polakiem, jeśli chodzi o poczucie obywatelstwa. Z kolei wychowanie w Polsce – szkoła, znajomi, kultura – bardziej mnie przywiązuje do Polski i staram się tego nie ukrywać. Powiem szczerze: jeśli chodzi o poczucie obcości, to częściej się spotykałem z negatywnymi reakcjami po stronie tzw. postępowej i tolerancyjnej, bo najczęściej się okazywało, że jak ktoś jest prawicowy, ale z „zagranicy” to „won do siebie zmieniać porządki”. Cały czas to słyszałem od ludzi, rzekomo tolerancyjnych i otwartych na innych – powiedział dziewięć lat temu w programie „Kuchnia polska” Telewizji Republika, prowadzonym przez Cezarego Gmyza, obecnie korespondenta TVP w Niemczech.
Dodał, że kibicuje reprezentacji Portugalii. – Jestem niedzielnym kibicem, więc lubię piłkę na najwyższym poziomie i wtedy jej kibicuję. Na usprawiedliwienie powiem, że kibicuję wciąż Sportingowi Lizbona, który ostatnimi laty ma kiepską sytuację – powiedział Pereira.
Przyznał, że zalicza się do nurtu „hipster prawicy”. – To tzw. normalsi, czyli ci, którzy chcą łamać pewien stereotyp. “Hipser” ro nazwa z przekąsem, nie chcemy się tego trzymać, to słowo nie jest kluczowe. Kluczowe jest pokazanie, że poglądy prawicowe nie muszą się gryźć ze współczesnym światem. Ani się nie ubieramy inaczej, ani nie jesteśmy inni. Jesteśmy sobą, tylko opakowaliśmy to w formę, która przyciągnęła większą liczbę młodych ludzi i może niektórym dała impuls do działania – wyznał Pereira. Przyznał, że ma na celu ”wyciągnięcie elektoratu lewicowego”. – I także tych, którzy siedzą po cichu i krępują się bądź boją afiszować ze swoimi poglądami. Czy wyjdą z podziemia? Nie wiem – przyznał.
– Samuel był jednym z inicjatorów hipster prawicy, czyli nieformalnej grupy ludzi związanych ze sobą towarzysko, którzy zaprzeczali mitowi, że konserwatyści i prawicowcy to kompletne zacofanie i ludzie, którym słoma z butów wystaje. Tworzył to środowisko m.in. z Dawidem Wildsteinem i Mateuszem Matyszkiewiczem [obecnym prezesem TVP – red.]. To grupa młodych intelektualistów i humanistów, którzy spotykali się w hipsterskich miejscach, takich jak “Zbawix”, czyli plac Zbawiciela w Warszawie. Obserwowałem to zainteresowaniem, to był powiem świeżości – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl Cezary Gmyz, korespondent TVP w Niemczech.
Mama nazwała go “młodym Michnikiem”
Kariera Samuela zaczęła nabierać tempa po tragicznej śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego w wypadku lotniczym pod Smoleńskiem. Jeszcze jako student dołączył do aktywistów Solidarni 2010, którzy rozbili namiot przed pałacem prezydenckim. Bohaterem prawicowych mediów został w maju 2011 roku, kiedy zaczepił na ulicy Adama Michnika, zmierzającego do prezydenta Bronisława Komorowskiego.
– Witamy pana redaktora Michnika! – grzmiał przez megafon. – Panie redaktorze, proszę nam wytłumaczyć, czemu 10 maja mamy czcić żołnierzy Armii Czerwonej, nie zaś ich ofiary? Przypominam, że gdyby ci żołnierze Armii Czerwonej powstali z grobów, dzisiaj zgwałciliby moją matkę, moją dziewczynę. Kiedy pan przestanie opluwać Polskę? – pytał.
– Co do stwierdzenia „młody Michnik” – podzielę się tym po raz pierwszy – to określenie mojej mamy. Oglądając moją rozmowę z redaktorem “Gazety Wyborczej” stwierdziła, iż dokładnie tak samo postrzegano kiedyś Adama Michnika. Młodych ludzi, mniej lub bardziej związanych z różnymi ruchami opozycyjnymi w PRL-u, trzymała na duchu świadomość, że gdzieś jest taki młody człowiek, który odważnie przeciwstawia się establishmentowi. Nie można jednak na tę postać spojrzeć bez świadomości o tym, co się działo do roku 2011. Adam Michnik wybrał konfitury – odwrócił się od tych, którzy działali i spotkali się z poważnym cierpieniem w walce o naszą niepodległość – wchodząc w bliską relację z ich oprawcami – opowiadał Pereira w wywiadzie, który przeprowadził z nim Grzegorz Piechuła. Wywiad z Pereirą ukazał się na blogu Samuela w Salonie24.
Ewa Stankiewicz, założycielka Solidarnych 2010, doceniła jego starania i Pereira został członkiem założycielem, działaczem i od 2011 rzecznikiem prasowym stowarzyszenia. Podjął też współpracę ze środowiskiem tygodnika „Gazeta Polska”, pisząc do dziennika „Gazeta Polska Codziennie” oraz portalu Niezalezna.pl, dla których działał do 2016. Były redaktor pisma „Fronda”.
W czerwcu 2013 dołączył do redakcji kwartalnika „Fronda Lux”, prowadzonej przez Mateusza Matyszkowicza, obecnego prezesa TVP.
Samuel Pereira trafia do TVP i robi tam błyskotliwą karierę
Po przejęciu władzy przez PiS kariera Samuela Pereiry nabrała rozpędu. W lutym 2016 roku został wydawcą w redakcji publicystyki i prowadzącym audycję “Rozmowa Dnia” w I Programie Polskiego Radia. Rok później był już zastępcą szefa redakcji publicystyki Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, Dawida Wildsteina. W grudniu 2016 roku powołano go na p.o. szefa portalu TVP Info. Siedem miesięcy później objął funkcję redaktora naczelnego tego serwisu, zastępując zwolnionego Dominika Zdorta. Pod koniec kwietnia tego roku Pereira został powołany na stanowisko wicedyrektora TAI ds. TVP Info. Stało się to krótko po tym, jak zarząd TVP odwołał Jarosława Olechowskiego z funkcji dyrektora TAI, a na jego miejsce mianował Michała Adamczyka.
W portalu Pereira zaczął wprowadzać nowe porządki. Pod koniec maja tego roku rozesłał do podwładnych stanowczego maila. „Nie ma lepszych i gorszych. Czasy, gdy niektórzy uważali, że są ponad innymi, mogą spóźniać się do studia czy wychodzić z fochem i obrażać, z pogardą wypowiadać się o cudzej pracy, a wszystkich poza sobą w redakcji traktować bez szacunku – się skończyły. W naszej redakcji jest wiele osób pracowitych, sumiennych, miłych, koleżeńskich, z którymi praca to przyjemność i chciałbym, żeby było jasne, że takie zachowania są przeze mnie zauważane i będą doceniane”.
Na wysłaniu maila się nie skończyło. Jak wówczas ustaliliśmy nieoficjalnie, Pereira spotkał się też osobiście z całym zespołem TVP Info i zapowiedział, że „w firmie nie będzie już miejsca na nieuzasadnione, preferencyjne stawki dla niektórych dziennikarzy”. – Czas świętych krów się skończył – miał powiedzieć zebranym dziennikarkom i dziennikarzom. Dotarliśmy do uczestników spotkania z wiceszefem TAI, którzy nieoficjalnie powiedzieli nam, że nowe szefostwo zapowiada porządkowanie relacji, jakie panują w zespole, a które Samuel Pereira i Michał Adamczyk „odziedziczyli” po poprzednim kierownictwie. Głównie chodziło o konflikty co najmniej dwóch osób z pozostałą częścią zespołu – powiedzieli nam dziennikarze TAI. Drugą kwestią, którą zajęła się nowa dyrekcja, miała być praktyka nieprzychodzenia na dyżury przez niektóre osoby TVP Info, a mimo to pobierania za nie pieniędzy. – Trwają już wyliczenia tego, ile kto wypełnia z kontraktów i wiele osób dużo straci na tych nowych wyliczeniach – usłyszeliśmy.
Dziennikarze TVP Info nie chcą rozmawiać o Pereirze. Na rozmowę z nami zdecydowała się tylko była żurnalistka tej stacji.
– Samuel Pereira to skrajny mizogin, osoba która boi się silnych kobiet, bo ma ogromne kompleksy związane z niskim wyglądem. Nie ma nic dobrego w tym człowieku. Niszczy każdego, który się pojawi na jego drodze. Od pierwszego dnia gnębił mnie i rujnował moją karierę. Jako szef jest nieudolny, co zresztą pokazały wyniki wyborów. Nie był w stanie pokierować TVP Info, jego przekaz był tak skrajnie propagandowy, że nawet Goebbels by się z tego śmiał. Wszystkie osoby, które miały wartości, od razu postanowił zniszczyć, zastraszając je i gnębiąc – mówi nam dziennikarka, które chce pozostać anonimowa.
Donald Tusk zapowiada szybkie zmiany w TVP
Nie ma wątpliwości, że po przejęciu TVP przez dotychczasową opozycję, Samuel Pereira nie może liczyć na jej łaskawość. To m.in. dzięki niemu PiS i jego sojusznicy zdominowali TVP. W trzecim kwartale 2023 roku Telewizja Polska przeznaczyła dla polityków koalicji rządzącej i partii ją popierających w sumie ponad 78 proc. czasu, jaki w ogóle poświęcono politykom na wszystkich antenach – wynika z zestawienia, przygotowanego przez prof. Tadeusza Kowalskiego z KRRiT. TVP Info jest przez polityków obecnej opozycji uważane za stację propagandową i ona pierwsza może spodziewać się drastycznych zmian programowych i kadrowych po zmianie władzy.
– Będziemy potrzebowali dokładnie 24 godzin, żeby PiS-owska telewizja rządowa zamieniła się w publiczną – stwierdził przymierzany na premiera Donald Tusk w trakcie kampanii wyborczej.
Opozycja ma kilka pomysłów na szybką zmianę szefów TVP i Polskiego Radia. Jeden z nich jest możliwy do realizacji przy pomocy przyszłego ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Mógłby zwołać Walne Zgromadzenie, postawić media publiczne w stan likwidacji i powołać zarządy komisaryczne z pominięciem RMN. Inny scenariusz to uchwała sejmowa unieważniająca wybór członków Rady Mediów Narodowych. Jej uprawnienia mogłyby wrócić do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Sęk w tym, ze ta instytucja również jest zdominowana przez przedstawicieli PiS. Podobnie jak w przypadku RMN, jej kadencja kończy się w 2028 roku.
Niedawno informowaliśmy, że atmosfera w redakcjach informacyjnych i publicystycznych Telewizji Polskiej jest fatalna. Dziennikarze obawiają się, że w styczniu w związku z przejęciem TVP przez opozycję dojdzie do wielu zwolnień. Liczą na wsparcie ze strony prezydenta Andrzeja Dudy i mało prawdopodobną koalicję PIS z PSL i Konfederacją. Złagodzili przekaz wobec tych partii.
Nawet konserwatywny publicysta Łukasz Warzecha krytycznie ocenia pracę Samuela Pereiry w TVP Info. – Przykro mi, że pod tym groteskowym apelem podpisało się kilkoro dziennikarzy, których szanuję i że nie brzydzili się złożyć swoich podpisów obok podpisu kogoś tak obrzydliwego jak pan Pereira między innymi. Trudno. Natomiast to tylko parę osób. Reszta podpisanych to odstręczający propagandyści, którzy teraz zaczną wyć, że im się ogranicza wolność słowa, podczas gdy sami dbali na zlecenie ukochanej partii przez osiem lat, żeby tej wolności słowa było jak najmniej. Gońcie się – napisał Warzecha na Twitterze.
Chodzi o list otwarty, który ukazał się w ostatni czwartek na portalu braci Karnowskich wPolityce, zaanonsowany jako „głos środowiska dziennikarskiego w obliczu zapowiadanych czystek”. Apel podpisało go kilkudziesięciu pracowników prawicowych i prorządowych mediów, m.in. Michał Adamczyk (urlopowany szef TAI), członkini zarządu Polska Press Dorota Kania, prezes PAP Wojciech Surmacz czy szef TVP Info Samuel Pereira.
Z nagłówka listu wybrzmiewa „ostrzeżenie dla Polaków”, że „wolność słowa jest zagrożona jak nigdy wcześniej”. Tekst podpisany jako „ważny głos środowiska dziennikarskiego w obliczu zapowiadanych czystek” zawiera stwierdzenia, iż przyszły rząd Donalda Tuska zapowiada „czystkę w mediach publicznych i prywatnych”, obejmującą m.in. zwolnienia i ”bezprawny atak [zapis w tekście „tak” – przyp.] na Radę Mediów Narodowych”. – Grozi się zemstą dziennikarzom pracującym w mediach ogólnopolskich i regionalnych. Tworzone są listy proskrypcyjne dziennikarzy, których ma dotknąć faktyczny zakaz uprawiania zawodu. Taka sytuacja zdarza się po raz pierwszy w Polsce od 1989 roku i przypomina praktyki żywcem wyjęte ze stanu wojennego – napisano w liście. Dalej czytamy: „To będzie prawdziwy reżim. Dlatego apelujemy do wszystkich Polaków o zdecydowany opór wobec tego planu zniszczenia pluralizmu w mediach publicznych i prywatnych”.
Dorota Kania: Jest odważnym człowiekiem
Prawicowi dziennikarze nie mogą się nachwalić Pereiry.
– Samuel pojawił się w „Gazecie Polskiej Codziennie” na przełomie 2011/2012 roku razem z Dawidem Wildsteinem. Byłam wówczas szefową działu krajowego “GPC” i zastępcą redaktora naczelnego portalu Niezalezna.pl. Uwagę zwrócił na niego dr Jerzy Targalski, który pracował ze mną przy tworzeniu portalu. Podczas jednego ze szkoleń zauważył, że Samuel jest niezwykle inteligentny, ma dużą wiedzę i doskonale posługuje się technikami multimedialnymi – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl Dorota Kania, członek zarządu grupy Polska Press.
– Samuel Pereira ma jeszcze jedną bardzo ważną cechę, co również jest rzadko spotykane wśród dziennikarzy – jest bardzo odważnym człowiekiem, nie boi się. Widziałam to podczas konferencji prasowych premiera Donalda Tuska w latach 2012-2013. Samuel, chociaż był tam deprecjonowany, niedopuszczany przez Pawła Grasia do głosu, nieustępliwie chodził tam, zadawał pytania, nawet jeżeli mu na to nie pozwalano. Jest również odważny w głoszeniu swoich poglądów, potrafi się przyznać do wartości i poglądów, które wyznaje – podkreśla dziennikarka.
Dorota Kania wysoko ocenia jego pracę w TVP Info.
– Widać było, że portal tvp.info, którym zajmował się Samuel, bardzo się rozwinął, to był niemalże skok kopernikański w porównaniu do tego, co było przed 2016 rokiem. Samuel ma cechę, którą ma niewielu dziennikarzy newsowych – bardzo szybko potrafi ocenić ważność newsa. Taka diagnoza jest niezwykle przydatna w pracy na portalu – podkreśla Dorota Kania.
Krytycy zarzucają Pereirze brak obiektywizmu i zaangażowanie po jednej stronie sceny politycznej, ale Dorota Kania nie uważa tego za wadę.
– Mówienie o tym, że dziennikarz nie powinien mieć poglądów, jest śmieszne i zupełnie nieprawdziwe. Odkąd pracuję w mediach, czyli od 1991 roku, zawsze dziennikarze manifestowali swoje poglądy. Zarzucanie komuś, że jest po lewej czy po prawej stronie sceny politycznej, jest śmieszne. Doskonale widzimy, jakie poglądy mają dziennikarze TVN24, a jakie „Gazety Polskiej”. Czynienie komuś zarzutu z tego, że ma poglądy konserwatywne, jest wysoce nieuprawnione – podkreśla dziennikarka.
Dorota Kania przyznaje jednak, że Pereira ma wady. – Spóźniał się do pracy, nie przychodził na wyznaczoną godzinę. Nieustannie z tym walczyłam. Miał też taką cechę, że się obrażał, na szczęście mu to przeszło, ale spóźnienia zostały – dodaje. Wśród pozytywnych cech dziennikarza, Dorota Kania wymienia też umiejętność pracy w zespole. – Myślę, że to wynika z wychowania w wielodzietnej rodzinie. Ludzie, którzy nie są jedynakami, mają tę cechę. Potrafi działać zespołowo i szybko aklimatyzuje się w grupie – podkreśla wiceszefowa Polska Press.
Dawid Wildstein: Samuel jest sumienny i lojalny
Dawid Wldstein, który jako szef redakcji publicystyki w TAI był szefem Samuela Pereiry od 11 marca 2016 do lipca 2017 roku, bardzo dobrze ocenia pracę dziennikarza. – Sumienny i odważny – mówi portalowi Wirtualnemedia.pl. Na pytanie o zarzuty o brak obvietywizmu i zaangażowanie po jednej stronie sporu politycznego, odpowiada: – Z tego co kojarzę, to jego krytycy (szczególnie z Twittera) padają na klęczki bądź dygają przed Tuskiem, wznosząc do niego modły, więc pozwolę sobie nie odnosić się do tych komentarzy – odpowiada.
Jego zdaniem, prywatnie Pereira jest “bardzo miły i pomocny”. – Jest też bardzo odważnym i zawsze gotowym do wsparcia – podkreśla Wildstein. – Wady ma jak każdy. Zalety? Jak powiedziałem wcześniej, jest wyjątkowo odważny i lojalny – dodaje zastępca redaktora naczelnego i dyrektora Polskiego Radia Programu III.
– Poznaliśmy się w 2010 roku. Samuel z Ewą Stankiewicz założyli wówczas inicjatywę Solidarni 2010, której on został rzecznikiem prasowym. Wówczas nie był jeszcze dziennikarzem, znajdował się z drugiej strony barykady. Okazał się osobą dość utalentowaną i zaczął współpracować z rozmaitymi mediami, przede wszystkim należącymi do Tomasza Sakiewicza. Dość szybko zrobił parę ciekawych tekstów – opowiada Cezary Gmyz, korespondent TVP w Niemczech.
– Znamy się wiele lat, zdarzało nam się wychodzić na piwo, ale nie utrzymujemy zaawansowanych stosunków towarzyskich. Nigdy nie miałem do Samuela żadnych zastrzeżeń, bo zawsze był pomocny. To dość skromny chłopak, doświadczony przez życie, ale trzymający się pewnych zasad. Nie miałem z nim żadnych problemów w pracy, ale nasze kontakty są w tej chwili sporadyczne z racji mojego oddalenia, widzę go raz na trzy, cztery miesiące – dodaje.
Cezary Gmyz: Nie ma obiektywnych dziennikarzy
Dziennikarz bagatelizuje zarzut o brak obiektywizmu Pereiry wobec opozycji.
– Dziennikarzy obiektywnych nie ma. W Polsce wolność słowa nie zasadza się na obiektywizmie dziennikarskim, chociaż są oczywiście tacy dziennikarze, którzy pilnują środka, nazywani symetrystami. U nas dominuje dziennikarstwo tożsamościowe, które powoduje, że odbiorca mediów ma dostępne dużo szersze spektrum poglądów niż np. w Niemczech, gdzie żyję. Tutaj już prawie nie ma dziennikarzy o poglądach konserwatywnych. Większość żurnalistów, jak pokazują badania, to wyborcy partii Zielonych, w najmłodszym pokoleniu sięga to niemal 95 proc., więc też nie mamy tutaj do czynienia z pluralizmem, bo go nie ma. A w Polsce mamy możliwość obserwowania mediów od prawa do lewa. Oczywiście, Samuel jest osobą o poglądach konserwatywnych, sympatyzującym z obecnym układem rządowym, ale to tak jakbyśmy robili zarzut, że Andrzej Morozowski czy Dominika Wielowieyska albo Katarzyna Kolenda-Zaleska sympatyzują z PO – uważa Gmyz.
Jego zdaniem, “w Polsce mamy do czynienia z daleko idącą nierównowagą, jeśli chodzi o dostęp do opinii publicznej”. – Ta nierównowaga została zniwelowana przez ostatnie osiem lat, ale nie zniknęła. Nadal trzy czwarte dziennikarzy kibicuje opozycji i to w sposób zupełnie otwarty, żeby wymienić chociaż Tomasza lisa, który regularnie brał udział w demonstracjach antyrządowych czy całą masę innych dziennikarzy, którzy nie kryją swoich sympatii – przekonuje dziennikarz.
Cezary Gmyz uważa, że ten proces zaczął się po 2012 roku. – Cezurą był mój tekst w “Rzeczpospolitej” o trotylu na wraku tupolewa – opowiada korespondent TVP. Chodzi o artykuł, który ukazał się w październiku 2012 roku. Autor napisał, że na wraku prezydenckiego samolotu, który rozbił się pod Smoleńskiem, prokuratura wykryła ślady materiałów wybuchowych, trotylu i nitrogliceryny. Cezary Gmyz stracił wówczas pracę w dzienniku.
– Z powodów politycznych wyrzucano mnie z roboty chyba z osiem razy. Za ósmym razem puściły wszystkie hamulce – na internetowej stronie “Gazety Wyborczej” urządzono kwiz dla czytelników, czy Rzepa powinna wyrzucić mnie z pracy. Wtedy zdałem sobie sprawę, że w Polsce nie ma miejsca na bezstronność. Podobnie myślała duża liczba dziennikarzy, którzy zakładali własne media – wtedy powstała Telewizja Republika, koncern braci Karnowskich. To są oczywiście media tożsamościowe, ale po drugiej stronie też mamy do czynienia z mediami bardzo tożsamościowymi, które nie ukrywają, że są stroną sporu politycznego – podkreśla dziennikarz.
Rusza proces Paweł Miter: Pereira to karierowicz
Paweł Miter, dziennikarz niezależny i autor słynnej prowokacji wobec prezesa sądu okręgowego w Gdańsku, nie ma o Samuelu Pereirze dobrego zdania. Przypomnijmy: we wrześniu 2012 roku Miter zadzwonił do sędziego Ryszarda M. i przedstawił się jako urzędnik z kancelarii premiera Donalda Tuska. W rozmowie szef sądu miał prosić o instrukcje, czy przyspieszać posiedzenie sądu ws. zażalenia na aresztowanie Marcina P., prezesa Amber Gold. Miter miał też pytać o sędziów, którzy będą zajmowali się rozpatrzeniem zażalenia. Prezes sądu miał również umówić się na spotkanie z premierem, a jego datę wstępnie wyznaczono na 13 września.
Sprawę opisała “Gazeta Polska Codziennie” oraz portal Niezalezna.pl. W połowie marca 2014 roku Miter został zatrzymany. Otrzymał pięć zarzutów, m.in. za podrobienie dokumentów i podawanie się za osobę publiczną. Sąd podjął decyzję o 14-dniowym areszcie dla dziennikarza. Redakcja „Gazety Polskiej Codziennie” zapewniała, że “podjęła działania w celu zapewnienia aresztowanemu dziennikarzowi pełnej ochrony prawnej”.
– O Samuleu Pereirze mam najgorsze zdanie. Mimo, że go lubiłem, to moje największe problemy rozpoczęły się od niego. To z nim zrobiliśmy najbardziej znaczący materiał o sądownictwie, gdzie pokazaliśmy spolegliwość polityczną jednego z sędziów. Nasz tekst wywołał niesamowitą burzę medialną, która trwała przez kilka tygodni. Pamiętam, jak Samuel jednego wieczoru, gdy wiedział już, że zainteresowało się mną ABW, prosił mnie, abym nie wrzucał go na „protokół” przy ewentualnym zatrzymaniu i przesłuchaniach. Argumentował, że ma małe dziecko, żonę, że jest na starcie życiowym. Oferował mi modlitwę i święty obrazek. Ciągle obiecywał mi pomoc prawnika z redakcji, ale kiedy mnie zatrzymano, nie stanął na wysokości zadania. Gdyby nie Dorota Kania i ojciec obecnego premiera, Kornel Morawiecki, pewnie siedziałbym wtedy trzy miesiące w areszcie – dodaje Miter.
Dziennikarz podkreśla, że “gdyby nie dane Pereirze słowo honoru, siedziałby ze mną na ławie oskarżonych i miał taki sam wyrok”. – Byłem głupcem, że wtedy wziąłem wszystko na siebie – dodaje. –
Być może zemstą za to, że zacząłem go publicznie oskarżać o brak pomocy, było wypuszczenie przez portal TVP Info kilku paszkwili na mój temat. W jednym z artykułów w tytule napisano, że „poszedłem siedzieć”. Tekst dotyczył wyroku sądowego za temat, który robiliśmy razem z Pereirą. Zresztą tytuł i cały tekst były kłamliwe, bo nigdy sąd nie wydał orzeczenia, w którym miałbym „iść siedzieć” – podkreśla dziennikarz. – Ataki na mnie trwają do dziś, mój adwokat Ryszard Bedryj kilkukrotnie żądał sprostowań od TVP Info, ale nigdy nie dostaliśmy nawet odpowiedzi. To ludzie bez żadnej zdolności honorowej – dodaje.
Paweł Miter podkreśla, że kiedy go skazywano, Samuel Pereira nawet nie zadzwonił do niego. – Nie zapytał, czy potrzebuję pomocy. Krystyna Pawłowicz to zrobiła, apelowała też w jednej z gazet, że powinienem dostać order, a nie wyrok – dodaje.
– Pereira to karierowicz, intrygant i człowiek bez skrupułów. Potrafi bardzo ładnie mówić patrząc w oczy, ale zamiary i działania ma już zaplanowane i są one bezwzględne. Autocenzurę polityczną ma opanowaną do perfekcji. Wie doskonale, że bez układów, bez władzy nic nie znaczy na wolnym rynku. Materiał, który razem wtedy zrobiliśmy, wywindował go wysoko, sam mi wtedy mówił, że jest mi bardzo wdzięczny – podkreśla Miter. – Ale widziałem też jego panikę, gdy wybuchł skandal z sędzią. Bał się rozliczenia, wiedział, z jakimi ludźmi zadarliśmy – dodaje.
Samuel Pereira: Nigdzie się nie wybieram
Samuel Pereira mówi, że nie żałuje pracy w TVP info. – To wspaniała przygoda i niepowtarzalne doświadczenie – zapewnia. Nie przejmuje się też krytykami, którzy zarzucają jego stacji brak obiektywizmu i zaangażowanie po jednej stronie politycznego sporu. – Wspomniani krytycy to najczęściej politycy, którym tak naprawdę w TVP przeszkadza jedno: że nie jesteśmy jakby ci politycy chcieli. Ich wzorem dziennikarstwa jest Tomasz Lis, co mówi za siebie. Tak się składa, że za największym hejtem na mnie stoją akurat ci politycy, których niecne sprawki ujawniałem. Atakują i próbują zastraszyć, bo sami się boją. – dodaje.
Na pytanie, czy żałuje jakiegoś tekstu, który napisał na portalu TVP Info, odpowiada: – Non, je ne regrette rien [Nie, niczego nie żałuję – red.]. Oburza stwierdzenie, że opozycja będzie chciała odzyskać media publiczne. – Odzyskać? To TVP jest ich własnością? Sposób działania mediów publicznych określają przepisy prawa, których każdy polityk powinien przestrzegać. O moich krokach zawodowych mogę decydować ja i prezes Telewizji Polskiej. Jeśli chodzi o mnie – nigdzie się nie wybieram, a według mojej najlepszej wiedzy mój szef też nie ma wobec mnie podobnych planów – podkreśla.