Węgierscy dziennikarze pod ścianą

Rozmawiamy z szefem 444.hu: Kolejny cios w niezależne media

Gabor Kardos: – Niepokojące jest samo założenie, że jeśli niezależne międzynarodowe organizacje wspierają media na Węgrzech, to jest to działanie przeciwko naszemu interesowi narodowemu

– Ustawa o ochronie suwerenności będzie kolejnym kagańcem na niezależne media – mówi nam Gábor Kardos, redaktor naczelny niezależnego węgierskiego serwisu 444.hu i prezes wydawnictwa Magyar Jeti Zrt. Romawialiśmy z wydawcą w kontekście zapowiadanego przez reżim Viktora Orbána projektu ustawy, który może uderzyć w finansowanie antyrządowych mediów.

Chodzi o projekt ustawy, który – według zapowiedzi węgierskich oficjeli – przewiduje powołanie instytucji czuwającej nad działaniami zagrażającymi suwerenności Węgier. A za takie działania rząd Orbána uznaje m.in. finansowanie ze środków zagranicznych partii politycznych, mediów i organizacji pozarządowych.

Strach wśród niezależnych wydawców

Partia rządząca poinformowała publicznie o planach wprowadzenia ustawy już we wrześniu. Lider grupy parlamentarnej partii Fidesz, Máté Kocsis, powiedział wówczas, że legislacja ma być środkiem przeciwko „lewicowym dziennikarzom”, „pseudoorganizacjom pozarządowym” i „dolarowym politykom”. Projekt ustawy, o którym głośno na kilka miesięcy przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, jest odbiciem stosowanej przez Orbána retoryki. Węgierski premier od lat sugeruje, że zagraniczne organizacje mieszają się do węgierskiej polityki, a krytycy rządu działają przeciwko interesowi narodowemu.

Zapowiadany od tygodni projekt budzi strach wśród niezależnych wydawców, część swoich działań mogą bowiem realizować tylko dzięki wsparciu zagranicznych funduszy. Tak jest w przypadku serwisu fact-checkingowego Lakmusz.hu zwalczającego dezinformację na Węgrzech. Projekt współfinansowany przez Komisję Europejską to wspólna inicjatywa francuskiej agencji AFP oraz węgierskiego niezależnego serwisu 444.hu i działającego na Węgrzech Media Univeralis Foundation.

– Na tym etapie nie jest dla nas jasne, czy zapowiadany projekt ustawy będzie zakazywał mediom opierania się na unijnych funduszach. Jeśli tak, to działalność Lakmusz.hu może być zagrożona – mówi nam Gábor Kardos.

Prezes wydawnictwa Magyar Jeti Zrt tłumaczy, że Komisja Europejska jest największym zagranicznym graczem wspierającym niezależne media na Węgrzech. Ważnymi grantodawcami są również m.in. International Press Institute, European Media and Information Fund, Google czy Civitates.

Nasilone cyberataki

Kardos dalej: – Nie wiemy, czy celem rządzących jest jedynie zaprezentowanie niezależnych mediów – dofinansowanych przez zagraniczne fundusze – jako wrogów publicznych, czy też chodzi o wprowadzenie regulacji, które uniemożliwią nam pozyskiwanie środków. Niepokój budzi samo założenie, że jeśli niezależne międzynarodowe organizacje wspierają media na Węgrzech, to jest to działanie przeciwko naszemu interesowi narodowemu. Tymczasem rzetelne organizacje dziennikarskie nigdy nie ingerują w tematy podejmowane przez dofinansowane przez nie redakcje – zaznacza, dodając, że jego zdaniem dostępność zagranicznych funduszy daje niezależnym węgierskim mediom szanse na poradzenie sobie na rynku, pomimo kreowanej przez Orbána nagonki i presji finansowej.

Jeśli projekt ustawy o ochronie suwerenności trafi do węgierskiego parlamentu, to będzie to kolejny cios dla niezależnych mediów na Węgrzech, które w ostatnich miesiącach były celem nasilonych cyberataków. Jak podaje agencja Reutera, problem dotknął ponad 40 serwisów, w tym należących do International Press Institute (IPI), organizacji mającej siedzibę w Wiedniu. Działacze IPI twierdzą, że to zemsta za ich działania na rzecz wolności słowa na Węgrzech.

Jak mówi „Presserwisowi” Kardos, ataki typu DDoS nasiliły się przez ostatnie pół roku. Celem ataków były również serwisy należące do wydawnictwa Magyar Jeti Zrt.

– Tylko w ciągu ostatnich sześciu miesięcy odnotowaliśmy około 10 prób ataków na nasze serwery. Na szczęście byliśmy offline przez maksymalnie pół godziny. Niektóre serwisy należące do innych niezależnych wydawnictw potrzebowały nawet tygodnia, by powrócić do działania – podsumowuje Kardos.