Telewizja publiczna jest nasza, nie ich. Nasza – nie Platformy czy Koalicji. Nasza – czyli Polek i Polaków” – usłyszeli uczestnicy wiecu Donalda Tuska w Bydgoszczy 26 września 2023 roku. Kilkanaście dni przed wyborami, dlatego lider Platformy deklarował dalej: „Po wygranych wyborach i po utworzeniu nowego rządu będziemy potrzebowali dokładnie 24 godzin, żeby telewizja pisowska, rządowa zamieniła się znowu w publiczną”. Przekonywał: „Nie będziemy potrzebowali ustawy, zgody prezydenta Dudy, mamy mechanizmy prawne, które z dnia na dzień przywrócą kontrolę społeczną telewizji publicznej”.
Postanowiliśmy sprawdzić, jakie to mogą być mechanizmy. Spytaliśmy byłych szefów mediów publicznych oraz osoby, o których w październiku 2023 roku mówiło się, że mają ochotę naprawiać media publiczne po czasach ich demolki.
Były prezes TVP Juliusz Braun pytany o deklaracje wyborcze lidera Platformy przyznaje, że… nie wie, o czym Donald Tusk myślał. – Mnie przychodzi do głowy jeden sposób, by –no może nie w 24 godziny, ale w trzy dni, licząc od chwili powołania rządu, dokonać zmian w Telewizji Polskiej bez konieczności zmiany ustawy – przyznaje. – Jaki? – Trzeba interwencyjnie skorzystać z uprawnień walnego zgromadzenia spółki, czyli ministra kultury, jakie przysługują na mocy kodeksu spółek handlowych i przepisów o spółkach skarbu państwa – odpowiada Braun, który prezesem TVP przestał być w lipcu 2015 po upłynięciu czteroletniej kadencji.
Jego następcą został wtedy Janusz Daszczyński. TVP kierował niespełna pół roku. „Nagle, bez żadnej przyczyny i wbrew zasadom demokratycznego państwa, moja kadencja została skrócona do kilku miesięcy” – napisał w liście do pracowników TVP na początku stycznia 2016 roku w ostatnim dniu pracy. „Trawestując Winstona Churchilla, żegnam się z Wami słowami – To nie jest koniec. To nawet nie jest początek końca” – dodał.
NOWOTWÓR USUNĄĆ
Czteroletnią kadencję Daszczyńskiego przerwała mała ustawa medialna, uchwalona po wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborach parlamentarnych. Były prezes TVP uznał, że zwolniono go bezprawnie i pozwał TVP. Domagał się 201,8 tys. zł rekompensaty. W grudniu 2017 roku sąd rejonowy wydał orzeczenie przyznające Daszczyńskiemu odszkodowanie (62,2 tys. zł) za niezgodne z prawem ustanie stosunku pracy. Dziś były prezes TVP nie ma wątpliwości: – Wygaszenie mojego stosunku pracy, zawartego z radą nadzorczą na funkcję prezesa TVP odbyło się niezgodnie z prawem. To w połączeniu z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 13 grudnia 2016 roku prowadzi do wniosku, że nadal jestem ostatnim legalnie wybranym prezesem zarządu.
Chodzi o wyrok TK, który uznał zmiany w TVP, jakie się dokonały na przełomie 2015 i 2016 roku, za niekonstytucyjne. Bo mała ustawa medialna z 30 grudnia 2015 roku wyłączyła KRRiT z procesu powoływania władz TVP i Polskiego Radia. Rolę te przekazano utworzonej Radzie Mediów Narodowych, na której czele stanął związany z PiS Krzysztof Czabański.
Więcej o mediach publicznych Janusz Daszczyński nie chce rozmawiać. Ale z opinii ekspertów można wnioskować, że mechanizmy prawne, o których w Bydgoszczy mówił Donald Tusk, a które z dnia na dzień przywrócą telewizji publicznej kontrolę społeczną, mogą opierać się właśnie na natychmiastowym przywróceniu Daszczyńskiego na stanowisko prezesa TVP. „Należy przywrócić zarządy i rady nadzorcze w dziewiętnastu spółkach publicznej radiofonii i telewizji wg stanu z 1 stycznia 2016, tak by przywrócić ład konstytucyjny” – pisze mi Janusz Daszczyński.
Mówi mi o tym także Jan Dworak, były przewodniczący KRRiT, w latach 2004–2006 prezes Telewizji Polskiej. – Daszczyński został odwołany bezprawnie. Zapewne można go przywrócić na stanowisko prezesa – przekonuje. A działanie to nazywa pojawiającymi się szczelinami, w które można wejść, by jak najszybciej dokonać zmian w mediach publicznych.
***
To tylko fragment tekstu Grzegorza Sajóra. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”.