Neuro a typowi

Nie wszystkie polskie redakcje wiedzą, jak pracować z dziennikarzami

Osoby neuroatypowe stanowią aż 15 proc. społeczeństwa, a nadal wiedza o neuroatypowości nie jest powszechna

Na początku marzyłem o napisaniu tekstu o autyzmie. Cieszyłem się na myśl o rozmowach na ten temat. A potem przez miesiąc unikałem pisania jak mogłem. Typowe dla neuroatypowych.

Mijał miesiąc od zgłoszenia mojemu naczelnemu pomysłu na tekst o dziennikarzach ze spektrum autyzmu, a wciąż nie znalazłem nikogo, kto chciałby pod nazwiskiem powiedzieć, jak radzi sobie w mediach. Pomyślałem więc szerzej: o osobach neuroatypowych w dziennikarstwie, o których przecież słyszałem, które znam, a niektóre nawet spotykam.

– Problemem jest brak zrozumienia, czym faktycznie jest neuroatypowość, w tym spektrum autyzmu – mówi Magdalena Siwek-Szlósarczyk, terapeutka specjalizująca się w pracy z osobami w spektrum autyzmu z Centrum Dobrej Terapii w Krakowie. – Wielu nadal uważa, że autyzm działa na podobnej zasadzie jak pokrętło głośności w samochodzie. Istnieją więc osoby, które są tylko odrobinę autystyczne, a inne bardziej. To błędne podejście. Na objawy autyzmu składają się między innymi sfery komunikacyjne, społeczne czy behawioralne. Jedni będą mieli bardzo rozwinięte dwie pierwsze sfery, lecz nie będą radzili sobie behawioralnie. Inni mogą mieć trudności w kontakcie z ludźmi, ale będą sobie dobrze radzić w każdej innej sferze.

Terapeutka podkreśla, że przez lata diagnozowania spektrum autyzmu zauważono ogromne różnice w objawach u konkretnych ludzi. – Istnieją osoby wysoko funkcjonujące, które pracują w redakcjach, a ich fiksacje mogą się nawet pozytywnie przełożyć na pracę. A dla innych będą istniały bariery nie do przejścia. Fiksacje mogą całkowicie zaburzać ich codzienną pracę – wyjaśnia Magdalena Siwek-Szlósarczyk.

POUKŁADAĆ W GŁOWIE

Osoby neuroatypowe stanowią aż 15 proc. społeczeństwa, a nadal wiedza o neuroatypowości nie jest powszechna. Początkowo określenie to wykorzystywano głównie w stosunku do osób ze spektrum autyzmu, z czasem jednak zostało rozszerzone na wszystkich ludzi z odmiennie funkcjonującymi mózgami. Zaliczają się do tej grupy osoby z ADHD, ADD, syndromem Tourette’a, ale też z zaburzeniami koordynacji, dyskalkulią czy dysleksją.

Dorota Bartosiak, założycielka warszawskiego Spektrum Wrażliwości, platformy wsparcia dla osób w spektrum autyzmu, oferującej metody pracy z osobami autystycznymi – przez lata pracująca w TVP jako reżyserka – wyjaśnia, że zrozumiała, iż sama może być w spektrum, gdy w ramach pewnego projektu rozmawiała z nauczycielami i rodzicami, i poruszała temat dzieci dysfunkcyjnych. – Zaczęłam się interesować tym tematem i uznałam, że przygotuję projekt o autystach. Byłam zaskoczona, jak łatwo było znaleźć rodziców dzieci w spektrum – dodaje.

Wystarczyło kilka telefonów do współpracowników, aby zorientować się, że wielu znajomych ma dzieci autystyczne. – Pewnego dnia rozmawiałam z ojcem, który opowiadał o zachowaniach swojego dziecka, i złapałam się na tym, że ja sama w tych zachowaniach nie widzę niczego dziwnego – opowiada. – Moja wspólniczka, pedagożka i socjolożka, zwróciła uwagę, że skoro tak się zachowywałam, to może sama mam spektrum. I tak właśnie było – mówi.

– Uważam, że każdy z nas jest neuroatypowy – mówi Michał Rolecki, dziennikarz popularnonaukowy związany z OKO.press. On sam został zdiagnozowany jako osoba z ADHD, gdy stuknęła mu czterdziestka. Stało się to po tym, jak odszedł z „Gazety Wyborczej” i zdecydował o podjęciu pracy ochroniarza. – Byłem dziennikarzem, anglistą, tłumaczem, ale w końcu zacząłem robić kursy na ochroniarza, bo praca za biurkiem była dla mnie koszmarem – wyjaśnia.

Po tym, jak zaczął planować zmianę swojego życia zawodowego, znajomy zasugerował mu, aby poszedł do psychiatry. Rolecki zaczął czytać o objawach ADHD i im bardziej wgryzał się w temat, tym klarowniej wszystko układało mu się w głowie. – Podważanie autorytetów, konflikty z przełożonymi, co było moim utrapieniem w liceum, częste zmiany pracy – to wszystko pasowało do mnie idealnie – opowiada. – Któregoś dnia zrobiłem psychozabawę online do wstępnej diagnozy i znowu otrzymałem potwierdzenie moich przypuszczeń. Zapisałem się do psychiatry.

W podobny sposób o swoim zaburzeniu dowiedziała się Karolina Lewestam – dziennikarka i felietonistka związana z redakcją „Pisma” – która diagnozę ADHD otrzymała w trakcie studiów doktoranckich w Stanach Zjednoczonych. Lewestam przyznaje, że długo romantyzowała swoje objawy. – Myślałam, że moje problemy z pisaniem to wynik humorzastej weny, a to, że nie jestem w stanie pracować w dzień, za to piszę całymi nocami, czyni ze mnie człowieka wyjątkowego. Nie myślałam, że to wynik zbyt małej ilości dopaminy w moim mózgu – mówi.

Adriana Rozwadowska, była dziennikarka „Gazety Wyborczej”, dowiedziała się, że ma ADHD, gdy była w trakcie diagnozy spektrum autyzmu. Wydawało jej się, że to przypadłość małych dzieci. – Cała moja dorosłość to powtarzający się cykl ciężkiej pracy, osiągnięć i upadku oraz straty wszystkiego, co zdobyłam – opowiada. – Podejrzewałam, że u innych ludzi to się nie zdarza, ale trudno mi to było oficjalnie potwierdzić.

– Lekarka na którejś wizycie usłyszała, że mam problemy ze skupieniem, a przecież w zawodzie to szalenie ważne. Zaczęła więc zadawać kolejne pytania. Ostatecznie stwierdziła, że to może być ADHD – mówi Rozwadowska.

Pracujący w przeszłości dla Onet.pl autystyczny dziennikarz technologiczny, który nie chce mówić pod nazwiskiem, przyznaje, że początkowo sam się zdiagnozował na podstawie filmów na TikToku. – Bo jest moda na bycie autystycznym – wyjaśnia. Zauważa, że na forach internetowych, takich jak Reddit czy 4Chan, użytkownicy często ironicznie określają się autystami. Ale u niego nie było mowy o ironii – im więcej dowiadywał się o spektrum, tym mocniej wierzył, że to jego historia.

– Zawsze miałem problem w kontaktach międzyludzkich, nagminnie mówiłem rzeczy, których nie wypadało mówić w danej sytuacji, nie umiem patrzeć ludziom w oczy i zrobię wszystko, aby nie rozmawiać z obcym. Z czasem zacząłem się zastanawiać: może jednak nie jestem przegrywem, a chodzi o spektrum? – opowiada.

Przyznaje, że przed pełną diagnozą powstrzymywały go cena tej procedury oraz przekonanie, że jedynym sposobem radzenia sobie z autyzmem może być terapia. – Musisz pracować nad sobą i płacić setki złotych terapeucie, którego nie mam. To trudne – wyznaje dziennikarz.

Adriana Rozwadowska potwierdza, że prywatna diagnoza wiąże się z dużym obciążeniem. Z powodu bariery finansowej i braku czasu wiele osób nie diagnozuje się prawidłowo.

Na ten problem zwraca uwagę również Magdalena Siwek-Szlósarczyk. – To kosztowna procedura, ponieważ opiera się na działaniu zespołu diagnostycznego – wyjaśnia terapeutka. – Człowiek spotyka się z wieloma lekarzami – psychologami, psychiatrami czy neurologami, którzy prowadzą obserwację, a każde kolejne spotkanie to spory wydatek.

Według psychoterapeutki zdiagnozowanie neuroatypowości zapewnia jej pacjentom ogromną ulgę psychiczną. – To ludzie, którzy całe życie borykają się z problemami. Otrzymanie diagnozy pozwala im więc na uporządkowanie pewnych spraw – mówi. Dodaje, że diagnoza pomaga utrzymać wewnętrzny spokój i powstrzymuje ludzi przed wpadnięciem w spiralę samozwątpienia i depresji.

– To było jak katharsis – jednoznacznie stwierdza Michał Rolecki. – Uwalnia cię od poczucia winy, pozwala ci inaczej zarządzać sobą i radzić sobie ze swoimi ograniczeniami, których jesteś bardziej świadom – mówi.

Karolina Lewestam dodaje, że diagnoza pozwoliła jej zrozumieć, że niektóre jej odruchy nie są umocowane emocjonalnie i nie wynikają z jej osobowości, lecz po prostu są wynikiem inaczej funkcjonującego mózgu.

Adrianę Rozwadowską pytam, dlaczego ostatecznie nie otrzymała diagnozy dotyczącej spektrum autyzmu. „Skoro ma pani diagnozę ADHD, to po co pani spektrum?” – powiedział jej lekarz.

– Byłam tym zdziwiona, bo moja lekarka chciała, abym przeszła pełną diagnozę. Lecz nie chciałam już wydawać kolejnych pieniędzy na prywatną diagnozę – stwierdza. Dodaje, że jest świadoma, jakie ma cechy autystyczne. – Relacje interpersonalne są u mnie bardzo problematyczne, natomiast zawsze miałam dobre wyniki rozumienia języka intencji – mówi.

Inaczej było w przypadku dziennikarza technologicznego – tego, który woli nie ujawniać nazwiska. Jego objawy nie wskazywały na ADHD. – Zaparłem się, pożyczyłem pieniądze od matki i zrobiłem diagnozę dla samego siebie – opowiada. Gdy w końcu otrzymał informację, że faktycznie jest w spektrum, sporo problemów, z którymi mierzył się przez lata, nabrało sensu.

– Wiele osób uważa, że jestem dupkiem, bo siedzę z boku i się nie odzywam. Albo powiem żart, który wydaje mi się śmieszny, a dla innych jest po prostu obraźliwy – mówi dziennikarz. – Wielokrotnie musiałem przepraszać za coś, co wydawało mi się całkowicie normalne.

KOSZMAR ROZMOWY

Adriana Rozwadowska pytana o to, jak neuroatypowość wpływa na jej pracę, przyznaje, że pisanie bywało dla niej koszmarem. – Czasami potrzebowałam kilku godzin dziennie koncentracji, aby zmusić się do zadzwonienia do kogoś albo poprowadzenia jakiejś debaty. To było całkowicie wyczerpujące – wyjaśnia.

Przyznaje, że długo myślała, iż to następstwo wypalenia zawodowego. Bo jak to możliwe, że przeraża sama myśl o telefonie? – Gdy tekst już jest, widać tylko rozmowy, które przeprowadziłam, osoby, z którymi rozmawiałam. Nie widać natomiast, jak wiele zdrowia kosztował mnie każdy telefon – opowiada.

Dziennikarz Onetu: – Każda rozmowa wiąże się z kilkunastominutową walką z samym sobą. Zaczynam panikować, że będę musiał rozmawiać z kimś obcym – mówi. Dlatego zmienił charakter swojej pracy: – Decyzja, aby zająć się tłumaczeniem zagranicznych newsów i wyszukiwaniem informacji o grach komputerowych, wynikała z niechęci do pracy z ludźmi. Gdybym znowu musiał wrócić do poważnego dziennikarstwa, pewnie bym się poddał – stwierdza.

Karolina Lewestam nie ukrywa, że niekiedy ciężko pracuje się z osobami z ADHD. W wielu redakcjach ludzie nie rozumieją ich ograniczeń i problemów. – Nawet w „Piśmie” usłyszałam w pewnym momencie, że owszem rozumieją, że mam ADHD, ale przecież im też jest ciężko współpracować ze mną. Rozpłakałam się. ADHD powoduje, że jestem bardzo kreatywna, umiem wymyślać dobre tematy, mam wiele pomysłów, które większości osób nie przyjdą do głowy, ale wykonanie ich, implementacja jest o wiele trudniejsza – mówi publicystka.

Wyjaśnia, że pisanie wiąże się z dużą stratą energii psychicznej, czego wielu w branży nie może zrozumieć. – Żeby coś wykonać, dowieźć to, co zaplanowałam, muszę sobie narzucić morderczy reżim. Odciąć się, wyjechać, zmienić środowisko i wszystko ułożyć tak, żeby nie było niczego poza pisaniem – mówi Karolina Lewestam.

Adriana Rozwadowska przyznaje, że w jej redakcji każdy wiedział, że potrafi przenosić góry i zarazem każdy dziwił się, dlaczego nie jest w stanie działać zawsze na tak samo wysokim poziomie. – A to był wynik nudy. Zdarza się, że na początku faktycznie coś mnie zafascynuje, chcę odkrywać pewne tematy, ale z czasem zaczynam się nimi nudzić – mówi. Podaje przykład z czasów, gdy zaczynała pisać o gospodarce w „Gazecie Wyborczej” – zajmowała się konkretną działką, która ją autentycznie fascynowała. – Było świetnie do momentu, gdy zaspokoiłam własną ciekawość. I nagle pojawił się problem, bo redaktorzy chcieli, abym pisała o tematach, których już miałam serdecznie dość – opowiada.

Moi rozmówcy zapewniają, że nigdy nie wykorzystują ADHD ani spektrum jako tarczy ochronnej. – Za moje porażki życiowe obwiniam tylko siebie, spektrum nie może być usprawiedliwieniem, jeśli coś spieprzyłem – wyjaśnia dziennikarz Onetu.

Michał Rolecki wspomina czasy, gdy pracował w „Gazecie Wyborczej” i porównywał się do innych dziennikarzy, którzy siadali za biurkiem i po prostu pisali. A on? A on musiał co kilkanaście minut wstać, przejść się i porozciągać, aby pobudzić swój umysł. – W pewnym momencie byłem przekonany, że lepsze dla mnie będzie zarabianie trzech tysięcy na rękę w zawodzie ochroniarza niż męczenie się za biurkiem za niewiele więcej – wyjaśnia. Dodaje, że w tamtych czasach w mediach raczej zwalniali, niż zatrudniali, więc praca w bardziej przystosowanej do niego redakcji raczej nie wchodziła w grę.

Podobne refleksje miała Adriana Rozwadowska. Przyznaje, że wielokrotnie mówiła znajomym, iż chciałaby pracować w sklepie. A ci podejrzewali, że to tylko kokieteria. – Zdarzało się, że myśl o tym, że mam usiąść przy biurku, była koszmarem. Siedzenie i pisanie często doprowadzały mnie do płaczu – mówi.

Rolecki wyznaje, że punktem zwrotnym była decyzja o wzięciu leków. – Poczułem ulgę. Przez lata czujesz, że coś cię uwiera, ale nie umiesz się połapać, co to jest. A tym czymś jest wszystko – stwierdza.

Chodzi o niedobór dopaminy, która – bardzo upraszczając – zapewnia człowiekowi chęć do działania w reakcji na przyjemne bodźce. Gdy dopaminy brakuje, osoba z ADHD poszukuje stymulacji, która pozwoli jej wreszcie poczuć się dobrze. Szuka czegoś, co zajmie jej umysł: włączy telewizor, weźmie się do sprzątania, pogra w grę, wyprowadzi psa, poczyta gazetę. Zrobi cokolwiek.

Adriana Rozwadowska również wspomina pierwszy raz, gdy wzięła leki. – Wyszłam na balkon i nagle słońce było takie ładne – mówi.

W PRACY DUŻO SIĘ DZIEJE

Gdy pytam moich rozmówców, czy neuroatypowość może mieć pozytywny wpływ na pracę dziennikarza, długo się zastanawiają. Rozwadowska: – Widzę plusy, jednak ze względu na to, że ta praca polega na kontaktach z ludźmi, generalnie uważam, że ADHD w moim przypadku niszczy mi życie. Rolecki: – Hiper focus, który pozwala ci się skupić na czymś na 12 godzin i zapomnieć o bożym świecie, to niby pozytyw, ale płaci się za niego zbyt wysoką cenę.

Dorota Bartosiak ze Spektrum Wrażliwości podkreśla, że media wbrew pozorom mogą być dobrym miejscem pracy dla autystów. – Dużo się w naszej pracy dzieje, nie jesteśmy przykuci do jednego miejsca, wymagane jest od nas łamanie schematów, pokonywanie ograniczeń, jak choćby rozmowy z obcymi ludźmi, dzwonienie do nich, skakanie z tematu na temat. Praca w mediach nie jest nudna, więc często nas stymuluje – stwierdza.

Gdy natomiast pytam moich rozmówców, czy czują złość, że zbyt późno otrzymali diagnozę, jednoznacznie stwierdzają, że tak. Rolecki mówi, że ma żal i poczucie straty. – Może moje życie potoczyłoby się inaczej, umiałbym wysiedzieć w tych bibliotekach i teraz byłbym lekarzem i biologiem? – zastanawia się.

Karolina Lewestam przyznaje, że miała po prostu dużo szczęścia. – Trafiałam na pedagogów, którzy doceniali moje mocne strony, pomagali mi i nieraz naginali zasady. Bez tego mogłabym zostać na poziomie liceum – mówi.

Adriana Rozwadowska: – Tak, czuję smutek, że diagnoza przyszła tak późno. Nie zamierzałam być dziennikarką. Miałam konkretne studia, które chciałam skończyć. Ale mimo że byłam świetna w tej tematyce, przerastało mnie już samo zapisywanie się na zajęcia i niespóźnianie się na nie – opowiada.

Zauważa gorzko, że gdyby znała wcześniej naturę swoich problemów, mogłaby skuteczniej korygować pewne zachowania i decyzje. I pewnie skończyłaby wymarzone studia i była dzisiaj szczęśliwsza. – Przeczytałam zapiski psycholożki z mojego okresu szkolnego i z moją aktualną wiedzą byłabym pewna, że to jest ADHD. Cóż kiedy psycholożka wtedy nawet o tym nie pomyślała – mówi Rozwadowska i dorzuca refleksyjnie: – To smutne, gdy zdajesz sobie sprawę, że jesteś wystarczająco zdolny, aby opanować materiał, ale nie umiesz opanować własnej głowy – dodaje.

Magdalena Siwek-Szlósarczyk podkreśla, że dla dorosłych osób z diagnozą ADHD czy spektrum autyzmu terapia jest koniecznością. Terapeutka dodaje zarazem, że według klasyfikacji diagnostycznych 60 proc. osób w spektrum ma również ADHD. Podobnie często u osób ze spektrum autyzmu diagnozuje się depresję, która może być następstwem poczucia izolacji i niedostosowania. – Osoby w spektrum często nie są w stanie zrozumieć, dlaczego zmienił się ich nastrój. Mają trudności w odczytywaniu swoich potrzeb, przez co trudno im radzić sobie z problemami. To może prowadzić do zaburzeń psychicznych – mówi terapeutka.

Adriana Rozwadowska przypomina też, że u wielu osób z ADHD występują zaburzenia pamięci. – Wystarczy, że nie dośpię kilku godzin i moja pamięć ulega wykasowaniu – opowiada. Dodaje, że lęk przed taką sytuacją od lat ją ograniczał. – Zdarzało się, że byłam w radiu i nie mogłam się skoncentrować. Gdy ktoś zadawał mi pytanie, uświadamiałam sobie, że nie wiem wystarczająco dużo na temat dziedziny, która jest mi bliska – mówi.

Zwraca uwagę, że w świecie mediów, w którym ciągłe ocenianie zachowań, komentowanie czyichś wpadek i wypominanie błędów jest chlebem powszednim, takie lęki mogą dyskwalifikować. – Ostatecznie pogodziłam się ze sobą i zrozumiałam, że moje ADHD po prostu uniemożliwia mi funkcjonowanie w przestrzeni publicznej – kończy.

MOŻE TEN ALBO TAMTEN

Czy redakcje mogą wesprzeć osoby neuroatypowe? Magdalena Siwek-Szlósarczyk uważa, że najlepszym rozwiązaniem byłoby przeprowadzenie szkolenia z zakresu ograniczeń osób w spektrum. – Wielu myśli, że osoba w spektrum jest w stanie się dostosować, ale nawet przy intensywnej terapii pewne ograniczenia w niej pozostaną – tłumaczy terapeutka.

Zwraca uwagę także na problem mobbingu w branży. – Ludzie w spektrum często mogą nawet nie być świadomi, że pracują w miejscu przemocowym – wyjaśnia.

Terapeutka dodaje, że nowoczesne biura i firmy mogłyby też być aranżowane z myślą o ludziach neuroatypowych, tak by zaspokajały ich potrzeby sensoryczne.

Większość redaktorów, z którymi rozmawiam, stwierdza, że nie miała okazji współpracować z ludźmi w spektrum autyzmu. Zarazem niemal wszyscy brzmią tak, że łatwo domyślić się, iż nie rozumieją tego problemu. Kilkukrotnie w rozmowach pada słowo „choroba” – określenie nieakceptowane przez osoby neuroatypowe, ponieważ sugeruje, że coś jest nie tak, że coś da się po prostu naprawić. Niektórzy zastanawiają się na głos, czy któryś z ich byłych pracowników nie był autystyczny. Wszak nigdy nie odbierał telefonu i nie patrzył rozmówcy w oczy. A jeszcze ktoś miał milion pomysłów na minutę, ale żadnego nie zrealizował. W większości przypadków – jak wspominają redaktorzy – mieli jedną cechę wspólną: dali sobie spokój z dziennikarstwem.

Gdy w czerwcu trafiam do psychiatry i opowiadam o swoich problemach, zakładam, że otrzymam receptę na leki na depresję. Zamiast leków dostaję poradę – powinienem zdiagnozować się w kierunku spektrum autyzmu. Nagle temat, nad którym pracuję od pół roku, znów wydał mi się bliski.

***

Ten tekst Kacpra Peresady pochodzi z archiwalnego wydania magazynu „Press”.