Przewodniczący Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański grozi palcem, wskazując, że próby przywrócenia społeczeństwu mediów publicznych będą „ciężkim łamaniem prawa”. Akurat Czabański, specjalista od upartyjniania mediów, wyznaczony przez PiS na strażnika panującego w nich bezprawia, mógł skorzystać z okazji i pomilczeć – pisze Mariusz Kowalczyk z „Presserwisu”.
Po wyborach parlamentarnych prezentowane są pomysły na to, jak szybko można pozbyć się z zarządów Polskiego Radia i Telewizji Polskiej partyjnych nominatów. Jeden z pomysłów na taką zmianę został przedstawiony w „Presserwisie”, gdzie dr hab. Marcin Górski z Uniwersytetu Łódzkiego zauważył, że proces ten musiałby się odbyć dwuetapowo: nowy Sejm powinien podjąć uchwałę o unieważnieniu wyboru członków Rady Mediów Narodowych wybranych z rekomendacji Zjednoczonej Prawicy i dopiero to otworzyłoby drogę do natychmiastowej zmiany kierownictwa.
Czabański przywdział szaty obrońcy demokracji
Kolejny pomysł na zmianę przedstawił serwis Wirtualnemedia.pl. Zmiany w zarządach mogłyby się dokonać przez to, że „minister kultury i dziedzictwa narodowego poprzez Walne Zgromadzenia postawiłby spółki medialne w stan likwidacji. Wtedy powołane zostałyby zarządy komisaryczne, których RMN nie mogłaby odwołać”.
Krzysztof Czabański zagrzmiał: w rozmowie z Polską Agencją Prasową przywdział szaty obrońcy demokracji i oburzył się, że „to zapowiedzi groźne, bo zapowiedzi łamania prawa są zawsze groźne w społeczeństwie demokratycznym i działają na szkodę mediów publicznych”.
Powiedzieć, że te słowa w ustach Krzysztofa Czabańskiego są hipokryzją, to mało. Tak mocno dziś zatroskany o społeczeństwo demokratyczne Krzysztof Czabański wykazał się partyjną dyspozycyjnością już w czasie pierwszych rządów PiS w latach 2005-2007. Został wtedy przez partię oddelegowany do Polskiego Radia w charakterze prezesa. Udało mu się wtedy upartyjnić i zideologizować Polskie Radio jeszcze bardziej niż ówczesnym prezesom TVP Bronisławowi Wildsteinowi i Andrzejowi Urbańskiemu telewizję publiczną. To za prezesury Czabańskiego w Polskim Radiu – trwającej aż do 2009 roku – rozpętano histerię lustracyjną, a dziennikarzy Polskiego Radia, którzy nie wykazywali należytej miłości do PiS i prezesa Kaczyńskiego, zwalniano grupowo, wyzywając ich od „złogów gierkowsko-gomułkowskich”.
Partia była mu za to wdzięczna i w 2015 roku Krzysztof Czabański został wpisany na listy wyborcze PiS. Dostał się do Sejmu, ale po wyborach Kaczyński powierzył mu bardziej odpowiedzialną funkcję: pełnomocnika rządu ds. przygotowania reformy publicznej radiofonii i telewizji. Ten rygorysta prawny, za którego chce dziś uchodzić Krzysztof Czabański, otrzymał trudne zadanie doprowadzenia do tzw. repolonizacji mediów, czyli ograniczenia kapitału zagranicznego w mediach działających w Polsce. Pomysł repolonizacji, czyli tak naprawdę wywłaszczenia zagranicznych inwestorów z polskich mediów, okazał się bezprawiem, łamiącym przepisy polskie i unijne oraz umowy ze Stanami Zjednoczonymi. Kolejne wersje ustawy o repolonizacji mediów, przygotowywane przez Czabańskiego, wrzucali do kosza nawet prawnicy pracujący dla PiS.
Groteskowa uległość wobec polityków PiS
Partia dała więc spokój Czabańskiemu z repolonizacją i w 2016 roku oddelegowała go do kierowania Radą Mediów Narodowych. Instytucja ta została powołana tylko po to, żeby PiS mogło szybko wstawić swoich nominatów do zarządów Polskiego Radia, TVP i PAP, a potem przekształcić media publiczne w partyjne szczekaczki propagandowe. To oczywiście łamanie prawa, bo Ustawa o radiofonii i telewizji wyraźnie określa zadania mediów publicznych. Mają one oferować programy „cechujące się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością”.
Krzysztof Czabański w RMN nadal chce stać na straży tego, by ludzie oddelegowani przez PiS do kierowania Polskim Radiem i TVP mogli codziennie i bezkarnie łamać prawo zapisane w ustawie. Chce wciąż pilnować, by propagandyści mogli oszukiwać społeczeństwo.
Krzysztof Czabański w RMN wykazał się wręcz groteskową uległością wobec polityków PiS. Gdy w 2016 roku jedna partyjna frakcja zażądała od niego odwołania ówczesnego prezesa TVP Jacka Kurskiego, zrobił to bez zbędnej zwłoki. Kurski pojechał jednak do centrali PiS przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie i uprosił Jarosława Kaczyńskiego, by mógł nadal kierować TVP. Czabański dostał polecenie przywrócenia Kurskiego i po kilku godzinach od odwołania Kurski wrócił do TVP.
Skompromitowany funkcjonariusz partyjny, pilnujący propagandy i bezprawia, martwi się teraz o prawomocność działań, które mają pomóc naprawiać to, co sam niszczył. Wszystko to oczywiście w trosce o demokrację w Polsce.
To śmieszne, ale z drugiej strony – straszne. Hipokryzja i zakłamanie nie mają granic.