Niedorzecznik

Rzecznicy policji nie odpowiadają na pytania, za to mogą powalić reportera

Sierżant Pacyniak skoczył na plecy reportera, założył mu chwyt na gardło i powalił do tyłu. Zrobił to tak nieporadnie, że sam się przewrócił i złamał sobie nogę

Rzecznicy prasowi policji nagminnie nie odpowiadają na pytania dziennikarzy i okłamują media, by wybielać kolegów. Kiedy trzeba, powalą reportera na ziemię i oskarżą o „naruszenie nietykalności”.

Postawa rzeczników prasowych wielu komend, w tym Komendy Głównej Policji, i sposób ich komunikacji z mediami jest odbiciem stanu polskiej policji po siedmiu latach rządów PiS. Wśród funkcjonariuszy obserwujemy rosnące poczucie bezkarności, a na ujawnianie nieprawidłowości – nawet tych doskonale udokumentowanych – policja i prokuratura nie reagują wcale – mówi Piotr Żytnicki, dziennikarz „Gazety Wyborczej”, który od kilkunastu lat pisze o policji i sprawach kryminalnych.

„ODGRODZIĆ MI TEGO DZIENNIKARZA”

To był pokojowy protest w połowie lipca br. pod Ministerstwem Klimatu i Środowiska w Warszawie – kilku aktywistów ekologicznych przykleiło swoje dłonie do podłoża na wjeździe do ministerstwa. Maciej Piasecki, przez lata reporter OKO.press, teraz dziennikarz własnej agencji SKRAJ, relacjonował ten protest od samego początku live na TikToku. Interwencja policji wobec młodych aktywistów była brutalna – odklejali ręce demonstrantów bez ostrzeżenia, bez użycia środków chemicznych, które powinni zastosować. Policja od początku utrudniała Piaseckiemu dokumentowanie tej interwencji. Przepychali go, kazali filmować z przeciwnej strony ulicy, legitymowali bezpodstawnie, w końcu wypchnęli na drugą stronę ulicy. Tu kolejni mundurowi rozpoczęli brutalną interwencję wobec aktywistki, która chciała tylko rozwinąć baner. Powalili ją, naciskali kolanem na klatkę piersiową tak, że trudno jej było oddychać, i skuwali kajdankami. Piasecki nagrywał to, nie utrudniając interwencji, ale trójka mundurowych ruszyła na niego. Sierżant sztabowy Jakub Pacyniak, popychając go, mówił do niego per ty – co słychać na relacji live. „Odgrodzić mi tego dziennikarza tam” – krzyknął inspektor Albin Bartosiak, komendant Komendy Rejonowej Policji Warszawa III. Wtedy sierżant Pacyniak skoczył na plecy reportera, założył mu chwyt na gardło i powalił do tyłu. Zrobił to tak nieporadnie, że sam się przewrócił i złamał sobie nogę.

W tym momencie 11 policjantów rzuciło się na Piaseckiego i obezwładniało go, choć nie stawiał oporu. Próbowali mu wyrwać kamerę. Nie chciał oddać, krzyczał, że telefon jest objęty tajemnicą dziennikarską. Ktoś, najprawdopodobniej inspektor Bartosiak, krzyknął: „Zatrzymujemy go za naruszenie nietykalności cielesnej policjanta. Załóżcie mu kajdanki, bo się rzucał cały czas do policjantów” – co wyraźnie słychać na nagraniach.

Skuli go i wywieźli jak groźnego bandytę. Chcieli oskarżyć go z art. 222 kk. Ale po kilku godzinach na komendę dotarło nagranie, na którym widać, że agresorem był sam Pacyniak, a reporter nie stawiał oporu policjantom – o czym funkcjonariusze doskonale już wcześniej wiedzieli. Dopiero wtedy wypuszczono Piaseckiego bez postawienia mu zarzutów. Ale przeprosin się nie doczekał.

Jakub Pacyniak jest oficerem prasowym komendy Warszawa III.

DEZINFORMATORZY Z KSP

Z rzecznikami policji koresponduję od pięciu lat. Miesięcznie wysyłam od kilku do kilkunastu zapytań do różnych komend. Najbardziej intensywną korespondencję prowadzę z Komendą Stołeczną Policji, gdyż odpowiada ona za największą część przemocowych zachowań wobec politycznych demonstrantów w Polsce. Samych zatrzymań protestujących jest siedem razy więcej w Warszawie niż we wszystkich pozostałych województwach razem wziętych.

Po kilkuset zapytaniach wysłanych do komend mogę wyróżnić trzy wspólne mianowniki reakcji oficerów prasowych.

• Prawie zawsze dostaję mail w odpowiedzi na swoje pytanie. Najczęściej przychodzi za późno, bo na ogół od dwóch do czterech tygodni po publikacji.

• Prawie nigdy mail nie odpowiada na większość zadanych pytań. Często brak odpowiedzi na jakiekolwiek.

• Wielokrotnie w odpowiedziach znajduję informacje nieprawdziwe, wprowadzające w błąd, niezgodne z nagraniami lub relacjami świadków.

Przykłady? W mailu, który miał odpowiadać na pytania dotyczące zatrzymania Macieja Piaseckiego, rzecznik prasowy KSP podinspektor Sylwester Marczak mijał się z prawdą trzykrotnie. Napisał, że aktywiści zostali „wezwani do zachowania zgodnego z prawem i poinformowani o konsekwencjach”. Tymczasem w relacji live widać, że policja już w 23 sekundzie protestu, bez wezwania do zachowania zgodnego z prawem, zaczęła odrywać od podłoża dłonie ekologów. Rzecznik twierdził też, że policja podjęła działania „w związku z blokowaniem obiektu Ministerstwa Klimatu i Środowiska”. Tymczasem najbardziej brutalnie potraktowano reportera, który niczego nie blokował, oraz aktywistkę, która po drugiej stronie ulicy chciała rozwinąć swój minibaner. Abstrahując od tego, że ministerstwo to potężny gmach, z wieloma wejściami i wyjściami, a zablokowany przez ekologów był tylko wjazd. Rzecznik Marczak przekonywał też, że interwencja i zatrzymania nie miały „nic wspólnego z charakterem pracy wykonywanej przez którąkolwiek z osób”. Tymczasem Piaseckiemu z identyfikatorem „Press” na szyi, po wylegitymowaniu go i uznaniu jako dziennikarza, utrudniano właśnie dokumentowanie interwencji, główny atak na niego nastąpił zaś po rozkazie komendanta: „Odgrodzić mi tego dziennikarza tam!”.

Rzecznik Marczak zaprzecza faktom, nawet gdy powszechnie znane są dowody na winę policjantów. Zdjęcie Roberta Kuszyńskiego z października ub.r., gdy nadkomisarz Sławomir Grzegorzewski złapał za gardło aktywistę Tadeusza Kaczmarskiego otoczonego kilkudziesięcioma mundurowymi, zostało wybrane przez internautów na Zdjęcie Roku 2022 w konkursie Grand Press Photo. Gdy pytałem rzecznika KSP m.in. o to, dlaczego oficer tak potraktował aktywistę, Marczak zaprzeczał temu, co jest widoczne na wielu nagraniach i tym zdjęciu. „Nie stwierdzono, aby doszło do zaistnienia sytuacji, którą Pan sugeruje” – przekonywał mnie w mailu.

Dziennikarz „GW” Piotr Żytnicki potwierdza te opinie o rzeczniku KSP: – Bardzo gorliwy, potrafiący zaprzeczać nawet temu, co opinia publiczna mogła widzieć na nagraniach.

Gdy nacjonaliści Roberta Bąkiewicza z potężnych głośników zakupionych za 3 mln zł budżetowej dotacji zagłuszali proeuropejską pikietę opozycji na placu Zamkowym w Warszawie, policja nie tylko sama nie interweniowała wobec zagłuszających, ale też nie pozwoliła na to straży miejskiej. Sylwester Marczak tłumaczył, że policja nie mogła interweniować, gdyż było to legalne zgromadzenie. Kiedy zaś co miesiąc policja atakuje aktywistów Lotnej Brygady Opozycji, którzy na legalnej pikiecie przez megafony zadają pytania Jarosławowi Kaczyńskiemu, KSP tłumaczy, że musi działać, bo aktywiści… zagłuszają inne zgromadzenie.

W dezinformowaniu dziennikarzy biorą udział też inni pracownicy KSP – maile podpisane „Sylwester Marczak” wysyłane są często z konta Anny Mieszkowskiej.

Gdy pytam o sprawę wykradania, przy udziale policji, wieńców, jakie aktywista Zbigniew Komosa składa pod pomnikiem smoleńskim – tabliczka sugeruje odpowiedzialność Lecha Kaczyńskiego za katastrofę – zazwyczaj stosowana jest stara metoda – odpowiedzi nie na temat. Ale w przypadku jednej trzeciej korespondencji dostałem informację: „Nie wypowiadamy się co do osób wskazanych z imienia i nazwiska”.

To nieprawda – ostatnio komendant Jarosław Szymczyk po głośnej aferze Joanny z Krakowa, która zażyła tabletkę poronną, na konferencji ujawnił intymne i prywatne szczegóły jej życia.

Inny sposób – na moje pytanie: „Czy KSP będzie respektować wyroki SN i nie dopuszczać do zaboru wieńców Komosy?”, rzecznik Marczak odpowiedział: „Wypowiadamy się do bieżących, konkretnych działań policji, a nie do tego co może się zdarzyć”.

Na stronach policji bez problemu można znaleźć komunikaty o tym, „co może się zdarzyć”: zapowiadanych akcjach, kontrolach, przyszłych stanowczych działaniach.

Po czterech latach prób uzyskania odpowiedzi na zadawane KSP pytania zapytałem w końcu rzecznika Marczaka, w jakim języku mam przesłać pytania, by na nie odpowiedział.

Zignorował to. Gdy czwarty raz dostał to samo pytanie, napisał: „Pytania może Pan zadawać w języku polskim”.

Znów nie odpowiedział na te, które mu zadałem – po polsku.

W DZIELNICACH

W warszawskich komendach dzielnicowych oraz poza stolicą współpraca dziennikarzy z rzecznikami policji jest niewiele lepsza.

Marzec 2023. Policja skierowała do sądu wniosek o odebranie dziecka aktywistce demokratycznej i LGBT Angelice Domańskiej, mimo że ta pozytywnie przeszła badania psychiatryczne, na które mundurowi zawieźli ją siłą. Wcześniej aktywistka wielokrotnie mocno zaszła za skórę policjantom, m.in. wygrywając z nimi proces, w którym za bezprawne zatrzymanie sąd przyznał jej 15 tys. zł odszkodowania.

O bulwersujące działania policji w tej sprawie pytałem podinspektor Elwirę Kozłowską z Komendy Rejonowej Policji na Bielanach. Z ośmiu pytań, jakie zadałem, w krótkim mailu odpowiedziała na jedno. I podpięła wpis rzecznika Marczaka z Twittera – nie był odpowiedzią na żadne z moich pytań.

Lipiec 2023, Kraków. Franek Vetulani, aktywista krakowskiego środowiska LGBT, podczas swojej zarejestrowanej pikiety pod Wawelem stał na drodze z zamkniętym ruchem, trzymając w rękach transparent „Prezes Jarosław Kaczyński to pasożyt”. Policjanci, po krótkiej wymianie zdań, wynieśli pokojowo protestującego człowieka z jego własnego zgromadzenia. Zadałem krakowskiej policji pięć pytań dotyczących tej sytuacji. Podkomisarz Barbara Szczerba z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie dość szybko odpisała. Choć nie na temat. „Sprawy związane z interwencjami osób prywatnych nie stanowią informacji publicznej i nie mogą być udostępniane bez zgody osoby, której dotyczą”. Tymczasem Vetulani, jako znany w Krakowie aktywista, jest osobą powszechnie rozpoznawalną, a zgromadzenie miało charakter publiczny.

***

To tylko fragment tekstu Krzysztofa Boczka. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”.