Pisałem artykuły na stronę internetową, np. dla Orlenu czy Ministerstwa Sprawiedliwości o Funduszu Sprawiedliwości. Za to TV Republika dostawała 10 tys. zł. Ja dostawałem 200 lub 250 zł. I długo musiałem prosić, żeby mi wypłacili te pieniądze – opowiada Tomasz Domański, były pracownik TV Republika, w rozmowie z Mariuszem Kowalczykiem.
Pracował Pan w niezależnych mediach, m.in. rozgłośniach Agory, w TVN czy Radiu Wawa. Co się stało, że trafił Pan do TV Republika, która ma opinię medium bezwarunkowo wspierającego PiS?
Pracowałem też w publicznym Radiu dla Ciebie. Nie zastanawiałem się nad tym, że TV Republika to propisowska stacja. Wyszedłem z założenia, że fachowiec może pracować wszędzie. Szukałem pracy i znalazłem ogłoszenie, że TV Republika potrzebuje pracownika. Zgłosiłem się.
Jakie były pierwsze wrażenia w TV Republika, kierowanej przez prezesa Tomasza Sakiewicza, redaktora naczelnego „Gazety Polskiej”?
Rozmowę kwalifikacyjną przeprowadzała ze mną Dorota Kania, która wtedy była naczelną stacji (obecnie redaktor naczelna Polska Press – przyp. red.). Rozmowa trwała może z 10 minut. Kania zapoznała się z moją przeszłością zawodową, która jej nie przeszkadzała. Potrzebowała człowieka, który pociągnie główny serwis informacyjny TV Republika „Dzisiaj”. Kupiła mój profesjonalizm, a ja poczułem się doceniony. Zostałem szefem i wydawcą „Dzisiaj”. Zatrudnili mnie, jak większość pracujących tam osób, na umowę o dzieło i umowę-zlecenie.
I jak się Panu współpracowała z Dorotą Kanią?
Zależało jej, żeby odświeżyć formułę „Dzisiaj”. Miałem wolną rękę. Wprowadziłem kilka nowych rozwiązań, np. łączenia na żywo. Widziałem, że Kania autentycznie się cieszyła, gdy oglądalność nawet tylko delikatnie rosła. Wołała mnie do swojego gabinetu, pokazywała wykresy z danymi Nielsena i mówiła: „Popatrz, popatrz”.
Nic tylko pracować z Dorotą Kanią.
Niezupełnie. Po kilku miesiącach Dorota przyprowadziła dziewczynę z TVP, którą chciała umieścić na stanowisku reporterki, a następnie prowadzącej „Dzisiaj”. Ewidentnie była to osoba protegowana przez kierownictwo TV Republika, która miała dostać pracę. Dziewczyna przez trzy miesiące ćwiczyła i w tym czasie nie udało się jej sklecić ani jednego poprawnego materiału newsowego. Postawiłem się i powiedziałem Kani, że nie przyjmę do zespołu osoby absolutnie niekompetentnej. Dorota najpierw poprosiła mnie, żebym jednak dał jej szansę, a potem przysłała mi SMS, że zmienia moją decyzję i zatrudnia tę dziewczynę. To popsuło nasze relacje. Następnie, 13 stycznia 2022 roku, Dorota Kania przesunęła mnie na na najniższe możliwe stanowisko podwydawcy. Skończyło się tym, że odszedłem z redakcji „Dzisiaj”.
Ale nie odszedł Pan z TV Republika?
Katarzyna Napiórkowska, oficjalnie dyrektorka sprzedaży, a nieoficjalnie prawa ręka Sakiewicza, która tak naprawdę rządzi w Republice, zaproponowała mi przejście do redakcji ekonomicznej, jako wydawca. Zgodziłem się. Potem prowadziłem tam program gospodarczy „Twoja akcja”. Trwało to przez rok, aż zorientowałem się, że ktoś chce mnie wykorzystać.
W jaki sposób?
Szefowa działu ekonomicznego, moja przełożona Beata Olszewska oraz Katarzyna Napiórkowska zaproponowały mi zrobienie materiałów edukacyjnych zamówionych przez Polską Agencję Żeglugi Powietrznej. Miało to być 10 odcinków – jak mi na początku powiedziano – trwających maksymalnie do trzech minut. Materiały miały być emitowane w programie specjalnym, oznaczonym logo PAŻP. Zaproponowano mi 250 zł od materiału. Ucieszyłem się, bo mogłem dorobić do swojego podstawowego wynagrodzenia, które wtedy wynosiło 6 tys. zł na rękę.
Jak później się okazało, chcieli mi zapłacić 2,5 tys. zł, gdy sami brali od PAŻP 600 tys. zł. Wiem o tym z raportu NIK, który przeprowadził kontrolę w PAŻP. Pojechałem na spotkanie do PAŻP, a tam mi powiedzieli, że te odcinki mają trwać po 20 minut. Do tego mają zawierać grafiki, animacje i liczne rozmowy. Powiedziałem więc Beacie Olszewskiej, że nie będę tego robił za 250 zł, bo okazuje się, że to jest poważna produkcja, a nie krótkie klipy. Szefowa chyba gdzieś zadzwoniła i poinformowała mnie, że może mi zwiększyć stawkę do 500 zł za odcinek. Zaproponowałem, że wyprodukuję pierwszy odcinek za tę kwotę i ocenią, ile jest warta moja praca.
I jak ją wycenili?
Stanęło na 900 zł za odcinek. Poprosiłem tylko, żebyśmy spisali osobną umowę z datą wykonania zlecenia i datą wypłaty należnych pieniędzy za robotę. Usłyszałem, że to niemożliwe. Odmówiłem więc wykonania pracy. Katarzyna Napiórkowska poinformowała mnie wtedy, że w takim razie zmniejszą mi wynagrodzenie na mojej dotychczasowej umowie do 3 tys. zł.
Na jakiej podstawie obniżali Panu wynagrodzenie? Jak to tłumaczyli?
Na żadnej podstawie. Po prostu. Tam nie jest tak, że ktoś się powołuje na jakiś przepis w prawie pracy.
Ale musieli podać jakiś powód, jeżeli nie oficjalny, to inny.
Argument brzmiał: bo nie wykonał materiałów dla PAŻP. A to miała być dodatkowa praca, bo cały czas wykonywałem swoje dotychczasowe obowiązki. I tak jak zapowiedzieli, ucięli mi te pieniądze.
Dlaczego Pan był taki zasadniczy? Pojawiła się szansa na dodatkowe pieniądze, więc mógł ją po prostu wykonać i zainkasować wynagrodzenie.
Nie wierzyłem im. Kolega, który wcześniej wykonał dla nich podobną pracę produkcyjną, przez cztery lata musiał walczyć w sądzie, żeby mu wypłacili 10 tys. zł, na które się umówił. Sam też już miałem z nimi nie najlepsze doświadczenia. Pisałem artykuły na stronę internetową, np. dla Orlenu czy Ministerstwa Sprawiedliwości o Funduszu Sprawiedliwości. Polegało to na tym, że na antenie TV Republika emitowany był blok „Biznes Polska”. To był blok, w którym spółki skarbu państwa i państwowe instytucje wykupywały materiały na tematy, na jakich aktualnie im zależało. Najpierw autor programu jeździł nagrywać rozmowy, a ja na podstawie wyemitowanych rozmów pisałem artykuły. Potem od osoby z działu sprzedaży dowiedziałem się, że to było sprzedawane w pakiecie: materiał filmowy, do tego artykuł w serwisie internetowym. Za to TV Republika dostawała 10 tys. zł. Ja dostawałem 200 lub 250 zł. I długo musiałem prosić, żeby mi wypłacili te pieniądze.
Te materiały były jakoś oznaczane podczas emisji na antenie i w serwisie? Że ich sponsorem są państwowe firmy i instytucje?
Nie było żadnych oznaczeń.
Przecież to czysta kryptoreklama. Chyba zdawał Pan sobie z tego sprawę?
Godziłem się na robienie tego, bo miałem problemy finansowe i potrzebowałem pieniędzy.
Dużo było takich zleceń?
Sporo. Pisałem to ja i trzy osoby z mojego zespołu, którym kierowałem jako naczelny serwisu Tvrepublika.pl. Czasami, jak nie było ludzi, to musiałem odkładać bieżącą pracę i pisać te artykuły. Dostawałem za to pieniądze, gdy pracowałem w redakcji ekonomicznej. Gdy zostałem szefem portalu, pisałem za darmo, w ramach podstawowego wynagrodzenia. Prosiła mnie o to Katarzyna Napiórkowska.
Co mówiła? Proszę, napisz, ale nie mamy ci z czego zapłacić?
Dokładnie tak mówiła.
Ale wcześniej opowiadał Pan, że obniżyli pensję, więc w jaki sposób nagle przyznali awans na szefa portalu?
Gdy ucięli mi pieniądze, zrezygnowałem z pracy i odszedłem z Republiki. Po kilku miesiącach odezwała się do mnie Katarzyna Napiórkowska, żebym wracał, bo brakuje ludzi do roboty. Oficjalnie miałem być zastępcą szefowej redakcji ekonomicznej. Ustaliliśmy nowe wynagrodzenie na 7,5 tys. zł i spróbowałem wejść po raz drugi do tej samej rzeki. Jednak 31 marca 2022 roku okazało się, że z portalu Tvrepublika.pl z dnia na dzień odchodzi siedem osób, czyli wszyscy, którzy przy nim pracowali.
Dlaczego odeszli?
Z powodu zaległości w wypłacaniu wynagrodzenia. Część z nich do tej pory nie dostała zaległych pieniędzy.
Dzięki temu Pan został szefem serwisu?
Zadzwonił do mnie Tomasz Sakiewicz i powiedział, żebym przejął pracę przy serwisie. Prezesowi trudno było odmówić.
Udało się Panu znaleźć ludzi do pomocy w pracy przy serwisie?
Przez pierwszy miesiąc dostałem wsparcie kilku osób z Niezalezna.pl, serwisu należącego do koncernu mediowego Sakiewicza. Ale miałem szukać stałych pracowników. Sakiewicz podsyłał mi kandydatów np. z Klubów Gazety Polskiej. Nie przyjmowałem ich, bo nie mieli doświadczenia, a ja nie miałem czasu i ochoty uczyć ich wszystkiego od zera. Powiedziałem też: „Panie prezesie, ale nie może być takich historii z opóźnieniami w wypłatach pensji, jakie były do tej pory”. Odpowiedział, że wszystko będzie regulowane na bieżąco. Ale pieniądze i tak wypłacane były na raty. Nigdy nie dostawaliśmy od razu całego wynagrodzenia. Przez pierwsze dwa miesiące przynajmniej te raty wpływały na konto regularnie.
Potem płatności przychodziły mniej regularnie?
Udało mi się zebrać łącznie dwa czteroosobowe zespoły pracowników do pracy przy serwisie internetowym. Ludzie jednak odchodzili, bo pieniądze znów przestały regularnie wpływać. Nikt nie chciał pracować za darmo. Nikt też nie szedł tam pracownikom na rękę. Miałem sprawnego redaktora z „Gazety Polskiej Codziennie”. Pracował tam od wielu lat i starał się o etat. Sakiewicz mu odmówił, więc człowiek odszedł z „GPC”, ale też od nas. Miałem innego dobrego dziennikarza. On wystawiał faktury, ale nie dostawał pieniędzy w terminie, więc nie mógł w terminie opłacać podatku i ZUS. Obawiał się kar, które mu groziły i tego, że zacznie dopłacać do interesu. I też odszedł. Zostałem tylko z koleżanką. Dyżury tak się rozkładały, że ona pracowała 10 dni, a ja całą resztę sam. Gdy przeliczyłem, wyszło mi, że pracowałem za 15 zł na godzinę. Tyle w ujęciu czasowym zarabiał redaktor naczelny serwisu internetowego TV Republika.
Próbował Pan interweniować u przełożonych?
Poprosiłem o spotkanie prezesa Sakiewicza. Długo mnie zbywał. Udało mi się wreszcie w grudniu do niego dobić. Nie udało się jednak porozmawiać o opóźnieniach wypłat, bo zaraz przyszła do prezesa kolejna osoba, którą się zajął. Prosiłem Sakiewicza o kolejną rozmowę, wysyłałem mu w tej sprawie SMS-y, które nadal mam w telefonie. Do rozmowy nie doszło.
Sakiewicz odmawiał Panu tego kolejnego spotkania?
Trudno to określić, że odmawiał. Po prostu mi nie odpisywał.
Jednak chyba nie tylko Pan próbował z nim rozmawiać o problemie z opóźnieniami w wypłacaniu wynagrodzeń. Innych Sakiewicz też tak zbywał?
Sakiewicza trudno jest o coś zapytać, bo on rzadko bywa w firmie. Ludzie zadawali mu pytania na naszym kanale w komunikatorze Whatsapp, gdzie się kontaktowaliśmy. Sakiewicz najczęściej odpowiadał, że firma ma niespodziewane koszty, które musi pilnie uregulować.
Miał Pan jakiś budżet na prowadzenie serwisu internetowego, na zatrudnianie ludzi?
Sakiewicz kiedyś powiedział mi, że mam 55 tys. zł miesięcznie na portal. Ale to była tylko deklaracja. Moje wynagrodzenie oraz koleżanki, która pracowała ze mną przy serwisie, nie wyczerpywały tego budżetu nawet w połowie, a pensje i tak wypłacane były z opóźnieniem i na raty. Szukając ludzi do pracy, zwróciłem się nawet do Akademii Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, znanej jako uczelnia Tadeusza Rydzyka, bo wydawało mi się, że łączą ją z TV Republika podobne tradycyjne wartości. Rozmawiałem z człowiekiem z tej uczelni, który obiecał, że przekaże studentom informację o możliwości podjęcia pracy. Nikt się nie zgłosił. Chyba już nawet tam wiedzieli, jak wygląda praca w TV Republika.
Oni celują raczej w pracę w Telewizji Polskiej.
Tam przynajmniej mają płacone regularnie.
Jak się skończyła Pana przygoda z pracą w TV Republika?
Byłem zmęczony, sfrustrowany, poczułem, że dotarłem do ściany. Nie mogłem nic zrobić, żeby naprawić sytuację w moim dziale. Dlatego 17 marca 2023 roku napisałem maila do działu kadr, że 31 marca kończy mi się umowa, ale nie zamierzam jej przedłużać, bo nie jestem już zainteresowany współpracą z TV Republika.
Tomasza Sakiewicza Pan o tym nie poinformował?
Skoro nie chciał się nawet ze mną spotkać, to nie czułem takiej potrzeby. Gdy dowiedział się, że odchodzę, nie szukał ze mną kontaktu. Za to po kilku dniach odłączono mnie od całej infrastruktury redakcyjnej, mimo że informowałem kadrową, że zamierzam się wywiązywać ze swoich obowiązków do końca mojej umowy, czyli 31 marca. Sakiewicz oskarżał mnie też, że wynoszę na zewnątrz jakieś tajemnice. Na Whatsapp napisał do mnie: „Namierzyliśmy osobę, która przekazuje nieprawdzie informacje o naszych firmach Wirtualnym Mediom, sprawa jest w prokuraturze”. Odpowiedziałem, wstawiając znaki zapytania. Sakiewicz więc napisał: „Kolejne znaki zapytania nie pomogą. Tym razem nie odpuszczę”.
Pan nadal twierdzi, że TV Republika jest Panu winna pieniądze?
Dokładnie 13 802 zł. Do tej pory nie dostałem tych pieniędzy za półtora miesiąca pracy dla TV Republika (tutaj pisaliśmy o tej sprawie – przyp. red.).
Natomiast Sakiewicz przysłał Panu za pośrednictwem mecenasa Andrzeja Lwa-Mirskiego pismo, w którym prezes stacji domagał się wpłaty 100 tys. zł zadośćuczynienia na konto TV Republika za krzywdę wyrządzoną dotychczasowym działaniem.
Nie wiem, o co chodzi. Nie mam żadnych informacji, żeby sprawa trafiła do sądu lub prokuratury.
TV Republika i inne media Tomasza Sakiewicza – od kiedy PiS jest u władzy – dostają masę pieniędzy ze spółek skarbu państwa, ministerstw i państwowych instytucji. Skąd się biorą zatory płatnicze w tej stacji?
Wiele osób pracujących w tych mediach zadaje sobie to pytanie. Ja nie miałem tam dostępu do poufnych informacji.
Ale rozmawialiście ze sobą. Co się mówi na temat opóźnień w wypłatach w sowicie dofinansowywanej przez władzę TV Republika?
Niektórzy twierdzili, że TV Republika jest swojego rodzaju pasem transmisyjnym. W tym sensie, że pieniądze ze spółek skarbu państwa tylko przepływają przez TV Republika, a ostatecznie trafiają na inne konta. Dlatego to, co zostaje w Republice ma nie starczać na pokrycie kosztów bieżącej działalności stacji.
Rozmawiał: Mariusz Kowalczyk