Ostatni romantyk

Czy naprawdę nikt już nie potrzebuje dziennikarstwa Jacka Pałasińskiego?

Zawsze przygotowany, mówi ze swadą, umie zaciekawić widza, lekko ironiczny, showmański trochę – to dziennikarskie znaki szczególne redaktora Jacka Pałasińskiego

Gdyby nie stan wojenny, Jacek Pałasiński byłby reżyserem. Przez zamach Jaruzelskiego został dziennikarzem. Jego pracy nikt już nie chce.

„Jan Paweł II nie żyje” – powiedział Grzegorz Miecugow. TVN długo pokazywał czarno-białe zdjęcie papieża. Grała żałobna muzyka.

Tej nocy Jacek Pałasiński jeszcze raz stanął przed kamerą, żeby opowiedzieć widzom o śmierci Ojca Świętego. Był zmęczony i przybity. „Możesz wyłączyć telefon” – usłyszał w domu od żony. „Papież już nie umrze”.

Miał 53 lata. Jak miał teraz żyć po papieżu?

POZA ANTENĄ

Zawsze przygotowany, mówi ze swadą, umie zaciekawić widza, lekko ironiczny, showmański trochę – to dziennikarskie znaki szczególne redaktora Jacka Pałasińskiego.

Katarzyna Kolenda-Zaleska: – Jest niesamowitym gawędziarzem, co jest zaletą w dziennikarstwie nadawanym na żywo. Z każdej historii potrafił zrobić opowieść. Ta łatwość opowiadania w połączeniu z jego ogromną wiedzą na dany temat sprawiała, że Jacka chciało się słuchać.

Andrzej Krajewski, były korespondent TVP w Waszyngtonie: – Dziennikarz telewizyjny musi być wyrazisty i Jacek Pałasiński taki był. Dlatego ludzie łatwo go rozpoznawali i zapamiętywali. A jeśli czasem bywał lekko showmański, to na pewno nigdy nie przekroczył granicy dobrego smaku.

Dobrochna Kędzierska-Truszczyńska (kiedyś reporterka i publicystka) uważa Pałasińskiego za jednego z mistrzów w dziennikarskim fachu. – Czuje temat i nieprawdopodobnie szanuje słowo. Powinien uczyć zawodu w szkołach dziennikarskich – ocenia jego warsztat.

Tomasz Królak, wiceszef Katolickiej Agencji Informacyjnej, jest bardziej krytyczny: – Jacek Pałasiński – jak wielu watykanistów – opowiadał o Kościele, jakby opisywał politykę, gospodarkę czy inną dziedzinę życia. Mówił głównie o sprawach personalnych, tarciach. Skupiał się na ludzkiej stronie instytucji, jakby zapominając, że Kościół ma też religijny, metafizyczny wymiar. Nie trzeba wcale odmawiać na antenie różańca, można to zrobić neutralnym językiem. I tego mi brakowało.

– Ale na pewno nie był dziennikarzem chałturnikiem. Żył tym, co mówił. Jak z rękawa rzucał nazwiskami, faktami – dodaje Królak.

Magdalena Wolińska-Riedi, watykanistka i wieloletnia korespondentka TVP w Rzymie, poznała osobiście Jacka Pałasińskiego w dniu śmierci Jana Pawła II. – Wypatrzył mnie w tłumie na placu Świętego Piotra. Wiedział od kogoś, że jestem mieszkanką Watykanu i poprosił o wypowiedź dla swojej stacji. To był mój debiut przed kamerą – wspomina Wolińska-Riedi, która studiowała wtedy na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim i była tłumaczką w Rocie Rzymskiej.

Jako dziennikarka spotykała go przelotnie: na beatyfikacji i kanonizacji Jana Pawła II. – Podobała mi się jego kompetencja merytoryczna, a jednocześnie ton głosu, gestykulacja, swada, z jaką mówił – dzięki temu potrafił wciągnąć widza w swoją opowieść i nawiązać z nim bezpośredni kontakt. Wiedział, kiedy trzeba mówić poważnie, a kiedy można powiedzieć coś żartobliwie.

Niektórzy widzowie pamiętają, jak zaklął na antenie. Gdy w 2011 roku Japonię nawiedziło tsunami, chciał przybliżyć jej geografię. „Hokkaido, Honsiu, Sikoku, Kiusiu” – wymieniał wielkie japońskie wyspy. Tylko że realizator pokazał niewłaściwą mapę. Wybiło go to z rytmu. „Po ch… ta mapa!” – zirytował się. Myślał, że jest już poza anteną.

HANUSZKIEWICZ ZUPĘ PRZYNOSI

– Chciał pan być aktorem? – pytam Pałasińskiego, bo skończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie.

– Ja byłem aktorem i reżyserem – odpowiada. Prowadził studencki teatr. Z przedstawieniami jeździł na Festiwal Artystyczny Młodzieży Akademickiej „FAMA” do Świnoujścia. W 1980 roku pojechał ze swoim studenckim rokiem na festiwal teatralny do Berlina Zachodniego – oglądali głównie spektakle offowe.

Rocznik 1952. Od podstawówki rozmiłowany w książkach, sztuce, zwłaszcza w teatrze. – Moje pokolenie dorastało w szarej peerelowskiej rzeczywistości. Ucieczki w lepszy świat szukaliśmy w literaturze, muzeach, filmie, spektaklach – opowiada o powodach swoich fascynacji.

Wszędzie, gdzie jest, zakłada teatr: w domu kultury w Warszawie, w klubie studenckim. Pisze scenariusze, reżyseruje, gra. Od klasy drugiej licealnej na lekcje chodzi w poniedziałki – teatr ma wtedy wolne. W pozostałe dni zarywa szkołę, bo statystuje w Teatrze Narodowym. – Trzeba było nosić szatę za królem albo halabardę – wspomina szkolne czasy.

Nie jest zdziwiony, gdy na maturze oblewa matematykę. Zaskoczony jest, że nie zdał egzaminów wstępnych na polonistykę. – Dziś Bogu dziękuję, że się nie dostałem – mówi. Uważa, że to przez jego niechęć do sztampy: zamiast opowiadać o wielkich polskich romantykach, zaczął mówić o utworach Fryderyka Schillera. – A komisja uznała, że nie znam Mickiewicza i Słowackiego.

Teatrologiczne studia dobrze wspomina. Uczyli go najwięksi znawcy teatru: Zbigniew Raszewski, Jerzy Koenig, Marta Fik. – Część profesorów należała do PZPR, ale to oni wpoili nam nowoczesny patriotyzm. Powtarzali, że nasze studia mnóstwo kosztują i że musimy to oddać społeczeństwu. Uważali, że powołaniem inteligenta jest służba społeczna – opowiada.

Na roku są z nim Tomasz Raczek i Marek Chimiak (opozycjonista, jako pierwszy odmówi przyjęcia orderu od prezydenta Lecha Kaczyńskiego, odbierze go potem od Bronisława Komorowskiego). Rok niżej studiuje Andrzej Morozowski.

– Trzeba było studiować, studiować, studiować. To była cięższa praca niż w kopalni uranu na Kołymie – Pałasiński po swojemu obrazuje studenckie lata. Musiał zrobić sobie przerwę: ożenił się, urodziły mu się dzieci.

Zaraz po studiach magister wiedzy o teatrze Jacek Pałasiński zostaje asystentem literackim Adama Hanuszkiewicza, dyrektora Teatru Narodowego. Hanuszkiewicz posadę objął po Kazimierzu Dejmku: ekipa Władysława Gomułki wyrzuciła go za wystawienie „Dziadów”, bo inscenizację uznano za antyradziecką. Inteligencka Warszawa wypominała to Hanuszkiewiczowi.

– Politycznie staliśmy po przeciwnych stronach – opowiada Pałasiński. – Poróżniłem się z nim, gdy na początku stanu wojennego powiedział, że wierzy w honor polskiego oficera.

– Ale zachowywał się przyzwoicie – kontynuuje opowieść o Hanuszkiewiczu. Pamięta, że przyłączył się potem do bojkotu reżimowych mediów.

Pamięta też osobisty szczegół: rozchorował się, dostał gorączki. Ktoś dzwoni do drzwi: Hanuszkiewicz przyniósł mu garnek zupy, którą ugotowała Zofia Kucówna, jego ówczesna żona.

Zarobki w teatrze są takie sobie, a Pałasiński ma rodzinę. Żeby dorobić, para się dziennikarstwem.

JAZDA Z MASZYNISTĄ

Jako 17-latek zadebiutował w darmowym piśmie „Scena”. Potem współpracował z działem zagranicznym „Sztandaru Młodych”. Informacje o świecie brał z radia, telewizji i obcych gazet. Znał angielski i włoski, a w Empiku w drewnianych uchwytach wisiały: „Newsweek”, „Guardian”, „L’Espresso”, „L’Unità”, „Corriere della Sera”.

Któregoś dnia odważył się wejść do redakcji „Polityki”. W zawalonym papierami pokoju siedzieli Jerzy Urban, Zygmunt Szeliga (zajmował się sprawami gospodarczymi) i Dariusz Fikus. Teksty poprawiali mu Szeliga z Fikusem. – Wskazywali błędy, stawiali wymagania – wspomina.

Wpadł na pomysł reportażu o polskich kolejach: w latach 70. większość linii pochodziła z czasu zaborów. Jeździł w przedziałach z kierownikiem pociągu i w lokomotywie z maszynistą. Dostał potem nagrodę za najlepszy tekst w numerze. Drukowała go „Kultura” – ta sama, w której reportaże pisał Ryszard

Aż tu w 1980 roku ktoś polecił go włoskiej agencji Quotidiani Associati: 18 prowincjonalnych gazet, m.in. z Genui, Wenecji, Neapolu i Sycylii, które z oszczędności redagowały wspólnie dział zagraniczny. Materiały przysyłali korespondenci, z Warszawy nadawał Jacek Pałasiński.

Miał o czym pisać: Solidarność, strajki, kolejki przed sklepami, strach przed sowiecką interwencją, śmierć i pogrzeb prymasa Wyszyńskiego.

***

To tylko fragment tekstu Stanisława Zasady. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”.