Sędzia w pisemnym uzasadnieniu wyroku ws. zabójcy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza oceniła, że opisująca sprawę reporterka „Dużego Formatu” Katarzyna Włodkowska zmyśliła swojego informatora. Zdaniem sądu zrobiła to, żeby „zbudować kapitał popularności”. – Moim prawem i obowiązkiem jest ochrona danych bohatera, który zastrzegł sobie anonimowość. I to się nigdy nie zmieni – odpowiada Włodkowska.
W marcu br. Stefan Wilmont został skazany na dożywocie za zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, którego dokonał w styczniu 2019 roku. W styczniu 2020 roku „Duży Format” zamieścił reportaż Włodkowskiej „Zabójca Pawła Adamowicza: Posiedzę dwa lata i wyjdę”. Dziennikarka napisała w nim, że Wilmont kalkulował, jak może wcześniej wyjść z więzienia. Przytoczyła też sądowe opinie psychiatryczno-psychologiczne na jego temat z akt śledztwa.
W lutym 2020 roku prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie „rozpowszechniania publicznego, bez zezwolenia wiadomości z postępowania przygotowawczego”. Prokuratura konsekwentnie domagała się, aby dziennikarka wyjawiła nazwisko informatora, lecz ona równie konsekwentnie odmawiała, powołując się na tajemnicę dziennikarską i to, że informator prosił o anonimowość, uzasadniając to obawą o zdrowie swoje i swojej rodziny. Apele w obronie Włodkowskiej słały międzynarodowe i polskie organizacje dziennikarskie.
W listopadzie 2021 roku Prokuratura Okręgowa w Gdańsku nałożyła na dziennikarkę karę w wysokości 500 zł za to, że nie podała w śledztwie nazwiska swojego informatora. Wcześniej sąd apelacyjny zdjął z niej obowiązek tajemnicy dziennikarskiej.
„Decyzja o nieujawnieniu informatora jest nieodwołalna i podtrzymam ją bez względu na konsekwencje prawne. Etyczny dziennikarz musi mieć na względzie przede wszystkim dobro swojego rozmówcy. Jeżeli informator prosi o zachowanie jego danych w tajemnicy, mam obowiązek go chronić” – mówiła nam wtedy Włodkowska.
Sąd: Włodkowska utrudniła prowadzenie postępowania
Na początku tygodnia z anonimowego konta pocztowego otrzymaliśmy fragmenty pisemnego uzasadnienia wyroku sądu. W środę wysłaliśmy do rzecznika Sądu Okręgowego w Gdańsku pytanie, czy są one częścią autentycznego dokumentu, wydanego przez sąd. Nie otrzymaliśmy jednak odpowiedzi.
W nadesłanych nam fragmentach czytamy, że w sprawie nie zostały odebrane zeznania Włodkowskiej, bo ta odmówiła odpowiedzi na pytania, powołując się na tajemnicę dziennikarką i zastrzeżenie anonimowości swojego informatora.
W uzasadnieniu zaznaczono, że dziennikarka „utrudniła prowadzenie postępowania w niniejszej sprawie”. „Włodkowska nie podała danych informatora, ponieważ taki informator w ocenie Sądu nie istniał” – dodała sędzia Aleksandra Kaczmarek z IV Wydziału Karnego Sądu Okręgowego w Gdańsku. I stwierdziła, że „organy ścigania dokonały przesłuchania innych znajomych oskarżonego z portalu Facebook. Nikt nie potwierdził, by był informatorem dziennikarki”.
„Tajemnica dziennikarska ma charakter względny, może zostać uchylona przez odpowiedni organ, co też miało miejsce w niniejszej sprawie” – podkreśliła sędzia Kaczmarek. Dodała, że wersja Włodkowskiej z artykułu „nie została uznana za wiarygodną. W istocie cały materiał dowodowy odnoszący się do pobudek Stefana Wilmonta jej przeczył”.
Włodkowska w tekście „Stefan W. Posiedzę dwa lata i wyjdę” pisała, że zabójca Adamowicza przedstawiał się jako fanatyczny przeciwnik Platformy Obywatelskiej i dokładnie zaplanował morderstwo. Prezydent Gdańska był członkiem PO, ale w 2015 roku zawiesił swoje członkostwo.
Płatek: Nieuzasadniona nadinterpretacja
Sędzia dodała, że jej zdaniem Włodkowska „podała opinii publicznej zmyślony stan faktyczny, aby na tak nośnym, interesującym ówcześnie wydarzeniu zbudować kapitał popularności. Ani zasady logiki ani materiał dowodowy zgromadzony w sprawie nie potwierdziły bowiem jej wersji”.
– To jest nieuczciwe, ona to robiła po to, żeby korzystając ze swoich uprawnień jako dziennikarka, chronić źródła swoich danych. To jest nieuzasadniona nadinterpretacja – komentuje w rozmowie z Wirtualnemedia.pl prof. Monika Płatek z Instytutu Prawa Karnego Uniwersytetu Warszawskiego.
– Sąd może sobie na to pozwalać. Ale czy sąd powinien sobie na to pozwalać? Nie, ponieważ sąd nie ma na to dobrych dowodów. Po drugie czy sąd wysłuchał argumentów dziennikarki, która odmówiła podania źródła swoich informacji? – pyta Płatek.
– Sąd zarzucił jej nieuczciwość dziennikarską i tworzenie historii. Sąd tak naprawdę posuwa się tutaj do insynuacji, podważając kompetencje Włodkowskiej jako dziennikarki. Problem polega na tym, że nie możemy pozwać sadu za zniesławienie – zaznacza karnistka.
Prof. Płatek zwraca uwagę, że skoro dziennikarka „DF” zapłaciła grzywnę, to została ukarana za odmowę zeznań. – To nieuczciwe, bo domagamy się, żeby dziennikarze w takich sprawach byli traktowani na równi z adwokatami i spowiednikami. W momencie kiedy stosujemy inne miary wobec dziennikarzy, którzy korzystają z poufnych informacji, zapewniając nam jako obywatelkom i obywatelom między innymi dostęp do wiedzy i kontrolę władzy, to jest to nie tylko uderzenie w konkretną dziennikarkę, ale także w zagwarantowane prawnie prawo do informacji – podkreśla prawniczka.
– To prawo realizowane jest przez niezawisłe media. A tego typu insynuacje sądu są nadużyciem, sąd zachowując się w ten sposób, pozwala sobie w istocie na naginanie i naruszanie konstytucyjnego prawa do informacji i próbę dewaluacji pracy dziennikarskiej. Sąd nie powinien narzucać własnych interpretacji i chęci osobie, która prawidłowo, lojalnie i kompetentnie wykonuje zawód dziennikarki – dodaje prawniczka.
Włodkowska: Moim prawem i obowiązkiem jest ochrona danych bohatera
– Płacę dziś bardzo wysoką cenę za etyczne dziennikarstwo. Moim prawem i obowiązkiem jest ochrona danych bohatera, który zastrzegł sobie anonimowość. I to się nigdy nie zmieni – mówi krótko w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Katarzyna Włodkowska, reporterka „Dużego Formatu”.
W opublikowanym w środę po południu na stronach Wyborcza.pl komentarzu Włodkowska pisze, że nigdzie w reportażu nie napisała, że Wilmont w 2018 roku „spotkał się z mężczyznami ze świata przestępczego z Warszawy” (co pojawia się w uzasadnieniu: „autorka przedstawiła w nim [artykule w „Dużym Formacie” – red.] uzyskane od rzekomego znajomego Stefana Wilmonta informacje, zgodnie z którymi oskarżony, w grudniu 2018 r., spotkał się z mężczyznami ze świata przestępczego Warszawy, poruszającymi się samochodem marki Audi, którzy mieli zlecić mu zabójstwo Pawła Adamowicza”). „Czy Stefanowi Wilmontowi zlecono zabójstwo? Takiej informacji w reportażu nie ma” – pisze Włodkowska.
I zaznacza, że do swojego informatora, który wedle sądu nie istnieje, dotarła za pomocą Facebooka. Informator nie był jednak znajomym Wilmonta z tego portalu, Włodkowska skorzystała z narzędzia, które pozwala szerzej przeglądać zawartość platformy. Opowiadała o tym w styczniu ub.r. w „Czarno na białym” w TVN24.
Dziennikarka na Wyborcza.pl opisuje swoje rozmowy z informatorem za pomocą Messengera. „W programie »Czarno na białym« powiedziałam też, nawiązując do działań prokuratury wobec mnie: »Myślę, że ta sytuacja pokazuje, że dzisiaj niezwykle trudno wykonuje się ten zawód. I że jest większa motywacja do tego, żeby ścigać i karać tych, którzy zawodowo zajmują się szukaniem prawdy niż przestępców. To jest smutne i to jest to, czego osobiście doświadczam«. Podtrzymuję te słowa” – kończy Włodkowska.
Szef „DF” Mariusz Burchart i wicenaczelny „Wyborczej” Bartosz T. Wieliński piszą w tym samym komentarzu na Wyborcza.pl, że mają „pełne zaufanie do rzetelności i uczciwości” Włodkowskiej w związku z artykułem o Stefanie Wilmoncie. „Nasza reporterka ponosi właśnie koszty związane z ochroną dziennikarskiego źródła. Chroniąc jego dane do końca, przed prokuraturą i sądem, zachowuje się tak, jak powinien każdy dziennikarz” – zaznaczają.