„Mamy pełne zaufanie do rzetelności i uczciwości Katarzyny Włodkowskiej. (…) Nasza reporterka ponosi właśnie koszty związane z ochroną dziennikarskiego źródła” – napisali Mariusz Burchart, szef „Dużego Formatu”, oraz Bartosz T. Wieliński, wicenaczelny „GW”, po tym, jak ujawniliśmy, że Sąd Okręgowy w Gdańsku w uzasadnieniu wyroku na zabójcę Pawła Adamowicza zarzuca jej, że „podała opinii publicznej zmyślony stan faktyczny”. Sama Włodkowska zapewnia, że „jej prawem i obowiązkiem jest ochrona danych bohatera”. Jednak nie zawsze tak robi.
We wczorajszym wydaniu „Presserwisu” ujawniliśmy, że w pisemnym uzasadnieniu wyroku na Stefana W. – skazanego na dożywocie za zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza – sędzia Aleksandra Kaczmarek z Sądu Okręgowego w Gdańsku zarzuciła dziennikarce Katarzynie Włodkowskiej zmyślenia w tekście „Stefan W. Posiedzę dwa lata i wyjdę”. „Katarzyna Włodkowska podała opinii publicznej zmyślony stan faktyczny, aby na tak nośnym, interesującym ówcześnie wydarzeniu zbudować kapitał popularności. Ani zasady logiki ani materiał dowodowy zgromadzony w sprawie nie potwierdziły bowiem jej wersji” – napisała sędzia Aleksandra Kaczmarek w pisemnym uzasadnieniu wyroku.
Chcieliśmy się dowiedzieć, czy redakcja „GW” zamierza tę sprawę wyjaśniać. Zadaliśmy więc wczoraj kierownictwu „GW” trzy pytania, w tym jedno o to, czy redakcja zastosuje procedury weryfikujące zarzuty sądu wobec rzetelności i uczciwości dziennikarki „GW”.
Zamiast odpowiedzi dostaliśmy od Aleksandry Kubrak, specjalistki ds. komunikacji w Agorze, informację: – Nie będzie odpowiedzi na te pytania. Redakcja opublikuje na Wyborcza.pl swoje stanowisko i tekst na ten temat Katarzyny Włodkowskiej.
Po godzinie 18 na Wyborcza.pl ukazał się tekst Włodkowskiej „Niczego nie zmyśliłam w reportażu o zabójcy prezydenta Pawła Adamowicza”. Opisała w nim, jak po publikacji „Stefan W. Posiedzę dwa lata i wyjdę”, który ukazał się 13 stycznia 2020 roku, była wzywana na kolejne przesłuchania, bo śledczy chcieli, żeby ujawniła swoich informatorów. „15 października 2021 roku Sąd Apelacyjny w Gdańsku prawomocnie zdjął jednak ze mnie tajemnicę dziennikarską. Uzasadnienie: bo tego wymaga dobro wymiaru sprawiedliwości. Sześć dni później zostałam przesłuchana przez gdańską prokuraturę. Odmówiłam, motywując decyzję pryncypiami dziennikarskimi, czyli obowiązkiem ochrony informatora” – napisała Włodkowska.
W tekście „Stefan W. Posiedzę dwa lata i wyjdę” opisuje scenę, o której miał jej opowiedzieć informator. „Jeszcze wcześniej, bo w okolicy Bożego Narodzenia, pod jeden z gdańskich bloków podjeżdża audi. Stefan wsiada, po dziesięciu minutach wysiada, oni odjeżdżają” – pisze Włodkowska. Miało to sugerować, że zabójstwo Pawła Adamowicza mogli Stefanowi W. zlecić ludzie z audi.
We wczorajszym teście Włodkowska przyznaje, że do informatora dotarła przez Facebook. Informator ten nie był jednak w stanie podać jej żadnych szczegółów, choćby koloru pojazdu.
Obok tekstu Włodkowskiej na Wyborcza.pl pojawiło się krótkie oświadczenie podpisane przez Mariusza Burcharta (szefa „Dużego Formatu”) i Bartosza T. Wielińskiego, zastępcę naczelnego „GW”. „Mamy pełne zaufanie do rzetelności i uczciwości Katarzyny Włodkowskiej w związku z artykułem »Stefan W. Posiedzę dwa lata i wyjdę«, który ukazał się w »Gazecie Wyborczej«. Nasza reporterka ponosi właśnie koszty związane z ochroną dziennikarskiego źródła. Chroniąc jego dane do końca, przed prokuraturą i sądem, zachowuje się tak, jak powinien każdy dziennikarz” – napisali w oświadczeniu.
Cały wczorajszy materiał w Wyborcza.pl poprzedzony został leadem: „Tak, »utrudniałam prowadzenie sprawy« – jak pisze sędzia w uzasadnieniu wyroku – bo moim prawem i obowiązkiem jest ochrona danych bohatera, który zastrzegł sobie anonimowość – Katarzyna Włodkowska o kulisach pracy nad reportażem o Stefanie Wilmoncie”.
Zapewnienia Katarzyny Włodkowskiej o tym, że „jej prawem i obowiązkiem jest ochrona danych bohatera”, oraz że jej „obowiązkiem jest ochrona rozmówcy” stoją jednak w sprzeczności z naruszeniem, jakiego dopuściła się przy zbieraniu informacji do tekstu o redakcji „Press”. 30 czerwca br. na Twitterze Włodkowska ujawniła tożsamość dziennikarki „Press”, z którą rozmawiała i która zastrzegła sobie anonimowość. Zrobiła to, publikując screen SMS-a do „wieloletniej pracownicy” redakcji, który zaczynał się od jej imienia. To imię nosi tylko jedna dziennikarka „Press”. Pisała: „A czy Ty przekazałaś swojemu Szefowi, że nie zgodziłaś się na cytowanie i dlaczego? Bo ze wstępniaka to nie wynika”. Włodkowska groziła jej też w SMS-ach, że w kolejnym tekście będzie musiała ujawnić przebieg ich rozmowy. I dodała: „Rozmawiałyśmy i jestem w stanie to udowodnić. Nieładnie z Twojej strony. Wybacz, ale będę musiała tę manipulację opisać”.
Do Włodkowskiej, jak i Mariusza Burcharta, szefa „Dużego Formatu”, dziennikarka „Press” wysłała 18 sierpnia br. przedsądowe wezwanie do zaniechania naruszeń dóbr osobistych i wciąż czeka na ich stanowisko. Autorka „Press” zarzuca Włodkowskiej nie tylko ujawnienie jej tożsamości, ale i manipulacje w tekście oraz pisanie pod tezę o mobbingu.
Redakcja „GW” nie chce odpowiedzieć, czy w przypadku Katarzyny Włodkowskiej i tekstu „Stefan W. Posiedzę dwa lata i wyjdę” zastosuje procedury weryfikujące zarzuty wobec rzetelności i uczciwości dziennikarki. Przypomnijmy, że w 2020 roku dziennikarz Onetu Mikołaj Podolski, Tomasz Patora z „Uwagi” TVN i Katarzyna Włodkowska napisali do Jarosława Kurskiego, pierwszego zastępcy naczelnego „GW” list, w którym wyrazili sprzeciw wobec „notorycznego naruszania i ignorowania prawa oraz zasad staranności i rzetelności dziennikarskiej przez redaktora Piotra Głuchowskiego, przy relacjonowaniu sprawy »Zatoki Sztuki«”. Chodziło o książkę Głuchowskiego, byłego przełożonego Włodkowskiej z trójmiejskiego oddziału „GW” i Bożeny Aksamit (zmarła w 2019 roku) zatytułowaną „Zatoka świń” z 2016 roku o sopockich klubach nocnych. Podolski i Patora zarzucili Głuchowskiemu, że zmyślił „kilkadziesiąt procent fabuły” książki. Jarosław Kurski poinformował wtedy, że w redakcji „GW” zostanie powołana komisja, która zajmie się wyjaśnieniem tej sprawy. Komisja działała przez kilka miesięcy, ale zdaniem dziennikarzy, którzy się jej domagali, prawie niczego nie wyjaśniła.