„Zdrowie, a nawet życie Andrzeja Poczobuta w białoruskim łagrze jest zagrożone. Media powinny zacząć rozliczać polityków i dyplomatów z tego, co zrobili, żeby ratować dziennikarza. I nie zgadzać się na odpowiedzi, którymi politycy próbują usprawiedliwiać swoją bezczynność” – pisze Mariusz Kowalczyk, dziennikarz „Presserwisu”.
Ze skąpo docierających do nas informacji wynika, że białoruski dyktator Aleksandr Łukaszenka postanowił zniszczyć w łagrze polskiego dziennikarza z Grodna Andrzeja Poczobuta. Gdy Poczobut czekał na proces, zakażono go koronawirusem. Po wydanym w lutym br. wyroku ośmiu lat kolonii karnej trafił do jednego z najcięższych łagrów o zaostrzonym reżimie na Białorusi – w Nowopołocku. Byli więźniowie tej owianej złą sławą placówki opowiadają, że warunki są tam straszne, a wielu skazanych nie doczekało końca wyroku. Strażnicy więzienni znęcają się nad więźniami i są bezkarni. Panuje bezprawie, bo administracja ustala zasady według własnego uznania. Okolice łagru w Nowopołocku są chemicznie skażone. Kolonia otoczona jest rurami i hałdami dużych przedsiębiorstw chemicznych – Naftan i Polimir. Ci, którzy tam byli, relacjonują, że nad okolicą unoszą się toksyczne wyziewy.
Najgorszy scenariusz
Informacje o tym, co dzieje się z Andrzejem Poczobutem w łagrze, nadchodzą rzadko. W miarę możliwości przekazują je żona Andrzeja Oksana, zdelegalizowany przez Łukaszenkę Związek Polaków na Białorusi, którego członkiem jest Poczobut, oraz Białoruskie Stowarzyszenie Dziennikarzy, uznane przez białoruskie władze za grupę ekstremistyczną.
Po ogłoszeniu wyroku długo nie było nic wiadomo o Poczobucie. „Realizuje się najgorszy scenariusz, kiedy człowiek w kolonii karnej znika i nie ma od niego jakichkolwiek wieści” – pisała na Facebooku Oksana Poczobut. Okazało się, że jej mąż już miesiąc wcześniej trafił do karceru. Kilka dni później dowiedzieliśmy się, że ma spędzić w karcerze pół roku. Pobyt w celi karnej oznacza nie tylko całkowite odosobnienie i zakaz spacerów. Nie wolno też czytać gazet, opierać się o pobielone wapnem ściany – za ubrudzenie ubrania grozi kolejna kara, więźniowie nie dostają też koców, prześcieradeł i poduszek.
Stan zdrowia Andrzeja Poczobuta musiał się znacznie pogorszyć, bo na zamknięcie go w karcerze nie zgodził się nawet lekarz, który przed wtrąceniem tam więźnia musi wydać swoją opinię. Podczas badania okazało się, że dziennikarz ma zakłócenia rytmu serca i ciśnienie 190/140. Od dawna codziennie musi przyjmować leki nasercowe. Administracja łagru pozbawiła go jednak nawet leków. I znalazła usłużnego lekarza, który podpisał zgodę na wtrącenie dziennikarza na pół roku do karceru.
Przedstawiciele polskich władz i polskiej dyplomacji najwyraźniej nie widzą, co się dzieje z polskim dziennikarzem, bo od nich niczego się o nim nie dowiadujemy. Wszystko, co udało im się do tej pory zrobić w jego sprawie, to wydać kilka rytualnych oświadczeń, a po ogłoszeniu wyroku w jego sprawie – zamknąć przejście graniczne w Bobrownikach oraz wpisać na listę sankcyjną kilkuset przedstawicieli reżimu Łukaszenki.
Poczobut nie będzie prosił o łaskę
Nie przyniosło to jednak żadnego skutku, bo nie mogło. Białoruski reżim dostrzega, że polskie władze i dyplomacja w sprawie Poczobuta działają „od święta”, żeby od czasu do czasu oświadczyć, że coś robią. W rzeczywistości wykazują się kompletną nieskutecznością. Nie potrafiły wpłynąć na białoruski reżim, żeby uchronić Andrzeja Poczobuta przed drakońskim wyrokiem, a teraz nie mogą wymóc nawet humanitarnego traktowania go w łagrze.
Politycy obozu rządzącego usprawiedliwiają się, że nie mogą nic zrobić, bo Andrzej Poczobut jest obywatelem Białorusi. Bardziej lub mniej oficjalnie dodają czasami, że może udałoby się go wyciągnąć z więzienia, gdyby zgodził się na zawsze wyjechać z Białorusi.
Jasne, w białoruskich kazamatach namawiają też Andrzeja Poczobuta do proszenia białoruskiego dyktatora o łaskę, tłumacząc, że jak tylko odrobinę się ugnie, odzyska wolność. Poczobut nie będzie prosił o łaskę ani nie zgodzi się na wyjazd, bo od dawna powtarzał, że dyktator nie będzie decydował, gdzie on i jego rodzina mają mieszkać.
Obowiązek każdego polskiego rządu
Obecna władza w Polsce ma usta pełne frazesów o patriotyzmie. Mogłaby sobie wreszcie przypomnieć, że patriotyzm to też obowiązki. Andrzej Poczobut siedzi w białoruskich kazamatach dlatego, że jest dziennikarzem i polskim patriotą. Obydwa te przypadki są na Białorusi niemal zbrodnią. Poczobut za patriotyczny obowiązek uważał informowanie Polaków o tym, co się dzieje w Białorusi, a to uznawane jest tam za działalność przestępczą. Kategorycznie nie zgadzał się też na nazywanie jego i Polaków mieszkających na Białorusi Białorusinami. Został skazany za „podżeganie do nienawiści”, „wzniecanie waśni narodowościowych” i „gloryfikowanie nazizmu”, bo miał w domu polskie książki historyczne. I pisał o polskim zbrojnym ruchu antykomunistycznym, który działał na Grodzieńszczyznie.
Dlatego obowiązkiem każdego polskiego rządu, z jakiej opcji politycznej by się nie wywodził, jest stanięcie na głowie, żeby pomóc Andrzejowi Poczobutowi. Nie można akceptować ich odpowiedzi: „nie da się”, „nic nie możemy zrobić”, bo oni są od tego, żeby „się dało”. Przecież obecna władza codziennie powtarza, że dzięki niej znaczenie Polski na arenie międzynarodowej wzrosło, podobno staliśmy się już regionalną potęgą, z którą inni muszą się liczyć.
Skoro jesteśmy już potęgą, niech przedstawiciele naszego potężnego państwa wyciągną Poczobuta z więzienia. Bo na razie nasza mocarstwowość w wykonaniu polityków obozu rządzącego przejawia się głównie w opowiadaniu w TVP, jak dzielnie walczą z Niemcami.
Tylko politycy i dyplomaci mają, a przynajmniej powinni mieć, odpowiednie kontakty, instrumenty i służby, żeby zmusić białoruskiego dyktatora do tego, żeby dał spokój Andrzejowi Poczobutowi i zwrócił mu wolność. Jeżeli nie wiedzą, jak się wyciąga więźniów politycznych z więzień, do których wtrącają totalitarne reżimy, niech przestudiują, jak robią to np. nawet nie Amerykanie, ale Ukraińcy. Im jakoś udało się wyciągnąć z więzienia np. reżysera z Krymu Ołeha Sencowa, który był już skazany przez rosyjski sąd na 20 lat łagru, oraz wielu innych więźniów politycznych.
Ale w sprawie pomocy dla Andrzeja Poczobuta sporo do zrobienia mają też media i dziennikarze. Nie wystarczy organizowanie od czasu do czasu protestów przed siedzibą ambasady Białorusi czy Pałacem Kultury w Warszawie. Poprotestujemy i rozchodzimy się do wygodnych domów w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. A Andrzej nadal siedzi – teraz już w karcerze. Jakoś nie słyszę, żebyśmy próbowali rozliczać polityków i dyplomatów z tego, co zrobili, żeby go uwolnić, nie pytamy ich o to. Dajemy się zwodzić zapewnieniami: „robimy wszystko, co w naszej mocy, ale sprawa jest skomplikowana”. Powinniśmy im codziennie przypominać, że ich praca oraz służba na Wschodzie nie polegają tylko na odwiedzaniu katolickich parafii i wyrażaniu wsparcia dla mieszkających tam Polaków. Ich obowiązkiem jest też ratowanie Andrzeja Poczobuta.
Dług do spłacenia
Media muszą też przypominać społeczeństwu o Andrzeju Poczobucie, bo tylko wtedy jest szansa na to, wyborcy wywrą presję na polityków do zajęcia się poważnie jego losem. Gdy politycy zdadzą sobie sprawę, że los Poczobuta nie jest obojętny ich wyborcom, może wreszcie wezmą się roboty i skłonią do tego podlegające im służby, nie tylko dyplomatyczne.
Wiele polskich mediów ma do spłacenia dług, który zaciągnęły u Andrzeja. On przez wiele lat był korespondentem „Gazety Wyborczej” z Białorusi, ale nie odmawiał komentarzy i relacji innym redakcjom, które się o to do niego zwracały. Gdy w sierpniu 2020 roku na Białorusi wybuchły protesty po sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborach prezydenckich, Andrzej Poczobut chyba codziennie był na ekranach wszystkich telewizji informacyjnych. Relacjonował na bieżąco wydarzenia dla mediów, bez zwracania uwagi na ich sympatie polityczne. Polscy dziennikarze mogli na niego liczyć też wtedy, gdy Łukaszenka terrorem pacyfikował protesty, zagranicznych dziennikarzy wyrzucił z Białorusi, a miejscowych wysyłał do aresztów i więzień. Andrzej Poczobut nadal żadnej redakcji nie odmawiał, chociaż doskonale wiedział, że zwraca tym na siebie uwagę reżimu. Pracował w skrajnie niebezpiecznych warunkach do 25 marca 2021 roku, gdy został aresztowany.
Musimy starać się zdobywać informacje o tym, co się dzieje z Andrzejem Poczobutem, przekazywać je możliwie dużym grupom odbiorców i rozliczać tych, którzy muszą naprawdę zrobić wszystko, żeby mu pomóc. Los Andrzeja Poczobuta powinien być wyrzutem sumienia wszystkich, którzy robią za mało, żeby go ratować.