Sondaż na życzenie. Rzeczywistość alternatywna przed wyborami

Rzeczywistość alternatywna istnieje. Według niej to Prawo i Sprawiedliwość dobiło do 40 proc. poparcia

Nieznana firma badawcza Political Changes publikuje na swojej stronie internetowej i promuje na twitterowym koncie najnowszy sondaż poparcia partii politycznych. Jest koniec listopada 2022 roku. W badaniu Platforma Obywatelska z 33-procentowym poparciem zdecydowanie pokonuje Prawo i Sprawiedliwość (ma niespełna 23 proc.). Podium uzupełnia ugrupowanie PL2050 z wynikiem 15,7 proc. „Z czego jest to wyssane?” – pyta wprost jeden z internautów w komentarzu zamieszczonym na Twitterze.

Nieznana firma badawcza Political Changes publikuje na swojej stronie internetowej i promuje na twitterowym koncie najnowszy sondaż poparcia partii politycznych. Jest koniec listopada 2022 roku. W badaniu Platforma Obywatelska z 33-procentowym poparciem zdecydowanie pokonuje Prawo i Sprawiedliwość (ma niespełna 23 proc.). Podium uzupełnia ugrupowanie PL2050 z wynikiem 15,7 proc. „Z czego jest to wyssane?” – pyta wprost jeden z internautów w komentarzu zamieszczonym na Twitterze.

„Jesteście już naprawdę żałośni z tymi waszymi sondażami”. „Ale śmieszna skręcona opinia”. „Po co się okłamywać i zakłamywać rzeczywistość?” – dodają inni.

Ale Political Changes nie zraża się krytyką. 20 stycznia 2023 roku publikuje na swojej stronie kolejny sondaż i nadaje mu tytuł: „PO dalej buduje pozycję lidera”. W tym badaniu Platforma osiąga 33,3 proc. poparcia, PiS – 22,6 proc. „Platforma Obywatelska sukcesywnie wzmacnia swoją pozycję lidera, PiS po lekkiej świątecznej zwyżce nadal traci wyborców” – czytamy pod opublikowanym sondażem. „Sondaż z dupy. Puknijcie się w głowy. Nikt w to nie wierzy” – komentuje na Twitterze internauta Marek. „Będę głosował na PO, ale litości, Wasz »sondaż« jest turbo niewiarygodny. Sprzedajecie ludziom fikcję, nie doszacowując PiS-u. W Polsce jest znacznie więcej idiotów niż 22,6 proc.” – pisze ktoś inny.

Ben Stanley, wykładowca Uniwersytetu SWPS, choć od dawna zajmuje się badaniami preferencji politycznych, przyznaje, że pierwszy raz słyszy o pracowni badawczej Political Changes. – A że wyniki, które prezentuje, są ekstremalne, należy postawić pytanie, skąd się wzięły? Mój sceptycyzm jest duży – nie ukrywa wykładowca SWPS.

Na e-maile wysłane przeze mnie na adres podany na stronie internetowej Political Changes nikt nie zareagował. Także dziennikarze na co dzień zajmujący się polityką na pytanie o sondaże tej pracowni przyznają, że niewiele wiedzą.

Prawdę o Political Changes zna za to Marek Grabowski, prezes firmy badawczej Social Changes. – Political Changes nie istnieje. To wymysł Romana Giertycha – mówi Grabowski. I dodaje, że gdy wpisać Political Changes do Krajowego Rejestru Sądowego, nie otrzymamy żadnych informacji.

Mimo że na stronie Political Changes można przeczytać, że jest to wyspecjalizowane centrum badania opinii prowadzące sondaże, opracowujące analizy i raporty oraz formułujące prognozy preferencji społeczno-politycznych. A zespół stanowią doświadczeni nauczyciele akademiccy oraz analitycy-praktycy.

Roman Giertych zdecydowanie zaprzecza, by miał jakiekolwiek związki z firmą Political Changes. – Nie. Political Changes to nie ja. Nie wiem, kto nią kieruje. Nie jestem ich biurem – mówi Giertych, który w swoich mediach społecznościowych promuje każdy sondaż Political Changes. – Są ciekawi i nowi w porównaniu z niewiarygodnymi propisowskimi pracowniami – przekonuje. I dodaje, że wyniki tej pracowni wcale tak bardzo nie różnią się od innych – po prostu Political Changes osobno pyta o PiS, a osobno o Solidarną Polskę – tłumaczy szczegóły badania.

O tym, że za Political Changes stoi jednak Roman Giertych, słyszę od kolejnego szefa innej firmy badawczej. – Wprawdzie bezpośrednio pracownią kieruje jego kolega z czasów Młodzieży Wszechpolskiej, ale głównym promotorem sondaży Political Changes jest właśnie były lider Ligi Polskich Rodzin – przekonuje mój rozmówca. – Przez chwilę myślałem nawet, że Political Changes powstało jako odpowiedź, a wręcz parodia innej firmy – Social Changes – dodaje prezes jednej z renomowanych pracowni.

PRZYGANIAŁ KOCIOŁ GARNKOWI

Rzeczywistość alternatywna istnieje. Według niej to Prawo i Sprawiedliwość dobiło do 40 proc. poparcia i ma już 12 punktów procentowych przewagi nad Koalicją Obywatelską. Tak wynika z badania zrealizowanego przez pracownię Social Changes na zlecenie portalu wPolityce.pl. w dniach 25–28 listopada ub.r. To najlepszy wynik partii Jarosława Kaczyńskiego od wielu miesięcy – można przeczytać na portalu. Co więcej, według tych badań poparcie dla PiS wzrasta, dla KO – maleje. Także sondaż wykonany w dniach 13–16 stycznia br., a opublikowany na portalu wPolityce.pl 21 stycznia, nie pozostawia wątpliwości. Zjednoczona Prawica może liczyć na 37 proc., zaś Koalicja Obywatelska na 30 proc. Badanie Social Changes zostało zrealizowane metodą CAWI, czyli w panelu internetowym.

Jaką metodą robi się badania podpisywane przez Political Changes – tej informacji próżno szukać. Za to 19 sierpnia ub.r. można było na ich stronie przeczytać, że nie podobają im się badania robione przez Social Changes, które „w sposób ewidentny i stały przeszacowują PiS” w sondażach realizowanych – jak napisano w oświadczeniu – „na zamówienie powiązanego z partią rządzącą portalu wPolityce.pl”. Dlatego firma Political Changes „rozważa pozew o zakazanie używania nazwy Social Changes zbliżonej do Political Changes”. Tak zaatakowany Marek Grabowski, szef Social Changes, przyznaje, że sam zastanawiał się nad skierowaniem sprawy do sądu. Nie zrobił tego, bo szkoda mu czasu na „kopanie się z koniem”. – Ale może do tematu jeszcze wrócimy – podkreśla Grabowski, który jest równocześnie prezesem konserwatywnej Fundacji Mamy i Taty. Krytycy zarzucają jej walkę z ruchami LGBT. Fundacja apelowała m.in. do prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, by Warszawa nie finansowała hostelu interwencyjnego dla osób LGBT. Marek Grabowski w łączeniu obu funkcji nie widzi niczego niestosownego. – Nie ma żadnych przepływów finansowych między oboma podmiotami – podkreśla prezes Social Changes i Fundacji Mamy i Taty. – To tak, jakby zarzucać Zygmuntowi Solorzowi, że prowadzi kilka firm i fundacji. Nie widzę, jak to, że jestem prezesem fundacji, mogłoby wpływać na realizowane przez Social Changes sondaże – przekonuje Grabowski.

UDAJĄC BADACZA

Studiując przedwyborcze sondaże z dystansem należy podchodzić do wyników podawanych przez Social Changes, a zwłaszcza Political Changes, ale firm badawczych, które się kłócą jest znacznie więcej. W trakcie kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego Marcin Duma, szef instytutu IBRiS, ostro skrytykował Instytut Badań Spraw Publicznych za dwa sondaże przedwyborcze, w których Koalicja Europejska miała dużo wyższe poparcie od PiS. „Czy zamierzacie zakończyć współpracę z „firmą krzak”, która oszukała Was i Waszych czytelników?” – pytał media zamawiające te sondaże. A szefa Instytutu Badań Spraw Publicznych Łukasza Pawłowskiego określił mianem faceta, „który udając badacza, wyrządził ogromne szkody wizerunkowe badaniom politycznym”. „Zalecałbym Marcinowi Dumie wstrzemięźliwość i chłodną głowę, szczególnie po bardzo nieudanych sondażach jego pracowni w wyborach samorządowych” – odpowiedział Łukasz Pawłowski. „Nie chcę się tłumaczyć, popełniliśmy błąd, ale proszę mi uwierzyć, żadna firma badawcza nie ma pojęcia, co się obecnie dzieje, a jak mówi, że wie, to kłamie” – dodawał.

Poszło o dwa sondaże z maja 2019 roku wykonane na zlecenie „Newsweek Polska” i Radia Zet. W obu Koalicja Europejska wyraźnie wyprzedziła Prawo i Sprawiedliwość. W badaniu z 14–16 maja zyskała 43,6 proc. poparcia, a PiS – 32,9 proc., natomiast w tym z 22–23 maja KE miała 42,5 proc., a PiS – 36,3 proc. Jednocześnie 18 maja, kiedy podano wyniki tego pierwszego sondażu, pojawiło się też badanie Kantara dla Interii, w którym PiS osiągnął 43 proc. poparcia, a KE – 28 proc. „Takiego rozziewu sondaży, jaki mamy dziś, nie pamiętam. Komuś za dziewięć dni będzie trochę wstyd” – komentował wówczas Konrad Piasecki z TVN 24.

Wstyd było Instytutowi Badań Spraw Publicznych. W wyborach do Parlamentu Europejskiego wygrał PiS (45,38 proc.) przed Koalicją Europejską (38,47 proc.).

– Nie chcę oceniać, czy te sondaże były zmanipulowane, czy źle zrobione. Niewątpliwie były obarczone dużym błędem. Zbyt dużym, by pozostawić to bez komentarza – przyznaje dziś Marcin Duma.

Łukasz Pawłowski pytany o tamte sondaże stwierdza, że firmy badawcze popełniły wtedy błąd. – Problem polegał na tym, że wyborcy opozycji deklarowali w badaniu, że pójdą na wybory, a ostatecznie zostali w domu. Ten sam problem dotyczył wyników Kantara, Ipsos i niestety też nas. Nawet exit poll podczas tych wyborów był dużo bardziej niedokładny niż zwykle. Dla nas była to nauczka, ale wyciągnęliśmy wnioski i wprowadziliśmy zmiany w sposobie zadawania pytania o udział w wyborach. Po każdych wyborach robimy audyt. Analizujemy, co poszło dobrze, a nad czym trzeba jeszcze pracować – wyjaśnia szef IBSP. – Obecnie zadajemy trzy pytania. Czy pójdziesz na wybory? Na ile procent jesteś pewien, że zagłosujesz? I czy ta chęć się zwiększa czy zmniejsza? Dopiero potem można odpowiedzieć na pytania, na kogo zamierzasz oddać swój głos? – precyzuje Łukasz Pawłowski.

Duże wątpliwości ekspertów wywołał też sondaż firmy Indicator z lutego 2021 roku przed wyborami prezydenckimi w Rzeszowie. Wynikało z niego, że nowym włodarzem miasta zostanie kandydat Solidarnej Polski Marcin Warchoł, który wygrałby zarówno w pierwszej, jak i drugiej turze głosowania. W tej drugiej mógłby liczyć na blisko 50 proc. głosów, pokonując zdecydowanie potencjalnych konkurentów. Okazało się, że był to wewnętrzny sondaż zrealizowany na zamówienie Solidarnej Polski, do którego dotarli dziennikarze Onetu. W prawdziwym głosowaniu 13 czerwca 2021 roku Marcin Warchoł zajął trzecie miejsce z poparciem niespełna 11 proc. Wygrał już w pierwszej turze Konrad Fijołek (56,51 proc.). Centrum Badań Marketingowych Indicator istnieje od 1990 roku. Kieruje nim prof. Jan Garlicki, socjolog polityki. Firma najczęściej realizuje badania metodą CATI, czyli przez wywiady telefoniczne.

KOLEJNY PRZEŁOM

„Koalicja Obywatelska dogoniła Prawo i Sprawiedliwość” – donosił 16 sierpnia 2021 roku Onet, publikując sondaż firmy Kantar przeprowadzony na zlecenie Platformy Obywatelskiej. Obydwa ugrupowania mogły w nim liczyć na 26 proc. poparcia. „Popłoch w PiS!”, „Kaczyński traci władzę” – komentowały ów sondaż niektóre portale.

Paweł Predko z firmy Ipsos nie przywiązuje wagi do określeń: przełomowy sondaż. – Powinno się patrzeć na trendy i porównywać badania tylko jednej pracowni. Nawet jeśli różnica między partiami wynosi pięć punktów procentowych, de facto może to oznaczać remis. Bo błąd w badaniach wynosi między minus trzy a plus trzy punkty procentowe. Jeśli na przykład PiS ma 30 procent, a PO 25 procent, to realny wynik wyborów może przynieść zwycięstwo zarówno jednej, jak i drugiej partii – uściśla Predko.

Po roku Kaczyński znów rzekomo tracił władzę. „Przełomowy sondaż. PiS traci władzę w obu wariantach” – grzmiał 24 sierpnia 2022 roku portal Radia Zet, informując o najnowszym sondażu pracowni Pollster dla „Super Expressu”. Wynikało z niego, że PiS, startując w wyborach samodzielnie lub z koalicjantami, nie ma szans na utrzymanie większości w Sejmie.

– Określanie sondaży mianem przełomowych jest domeną mediów. To nie firmy badawcze tak nazywają wyniki badania. Media kierują się emocjami. Nic tak nie ożywia tekstu jak trup, podobnie jest w kampanii wyborczej – ożywia ją sensacyjny wynik sondaży – stwierdza Urszula Krassowska, szefowa Kantar Public.

Sondaż Kantar Public z połowy lipca 2022 roku poruszył nawet Jarosława Kaczyńskiego. Po raz pierwszy od objęcia władzy w 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość nie było liderem badania (27 proc. – Koalicja Obywatelska, 26 proc. – PiS). „To jest sondaż, który przygotowała jakaś grupka, która funkcjonuje przy młodzieżówce PO” – komentował 23 lipca na spotkaniu w Kórniku Jarosław Kaczyński. „Na tej zasadzie my też możemy założyć studio badawcze i na przykład ogłosić wynik, w którym mamy 60 procent” – stwierdził prezes PiS.

Kantar Public to firma wywodząca się m.in. z firmy OBOP. Do września 2022 roku działała w ramach Kantar Polska. Dziś jest niezależną pracownią specjalizującą się w badaniach społecznych i badaniach opinii publicznej.

CBOS ZAWSZE WIERNY

Wątek badań sondażowych zaistniał także w ujawnianych na portalu Poufna Rozmowa e-mailach, które miały pochodzić ze skrzynki ówczesnego szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka. Pojawia się w nich kwestia sondaży CBOS oraz spotkania z udziałem m.in. ministra Dworczyka i szefowej pracowni prof. Urszuli Grabowskiej. „Uprzejmie ale stanowczo poprosiłem o konsultacje z Radą CBOS działań, które mogą mieć konsekwencje polityczne. Argumentowałem, że unikanie takich sytuacji jak ostatnio to plus przede wszystkim dla CBOS, bo jak będą tak działać ludzie będą uważać, że angażują się w intrygi polityczno-partyjne. Po dyskusji doszliśmy do konsensusu” – czytamy w e-mailu z grudnia 2018 roku. „Natomiast teraz idzie badanie, w którym przywrócili Szydło ale wyrzucili Glińskiego… Już przekazałem info, tłumacząc tę sytuację. Na przyszłość zawsze będą wszyscy wicepremierzy, a nowe pomysły będą konsultowane” [pisownia oryginalna – przyp. red.] – miał pisać szef KPRM do premiera. Szefowa CBOS potwierdziła, że spotkała się z Michałem Dworczykiem.

„CBOS jest sondażownią na żądanie” – ocenił wówczas senator KO Krzysztof Brejza.

– CBOS jest ofiarą plemiennego spojrzenia na politykę – uważa Marcin Duma, prezes IBRiS. – Ale profesor Urszula Grabowska nie jest osobą, którą bym podejrzewał o nieuczciwość. Etos badawczy jest zaletą CBOS, wątpliwości budzą nieco skostniałe metody – mówi Duma.

CBOS to firma państwowa i – zdaniem wielu ekspertów i publicystów – to główny powód, dla którego w badaniach CBOS partia rządząca uzyskuje najlepsze wyniki. Tyle że tak było zawsze. W czasach rządów Platformy Obywatelskiej prawicowy publicysta Stanisław Janecki na Twitterze nazwał ośrodek mianem Centrum Bajerowania Opinii Publicznej. W okresie rządów PiS z kolei po jednym z sondaży poseł PO Marcin Kierwiński skomentował na Twitterze: „Dzisiaj CBOS dowiódł, że swobodnie może badać preferencje partyjne w Korei Północnej”.

DLA JEDNEGO KLIENTA

– Są firmy, które robią badania dla mediów z obu stron, ale są też takie, które realizują zamówienia wyłącznie dla mediów kojarzonych z jedną stroną podziału. Na przykład Social Changes – stwierdza Ben Stanley z Uniwersytetu SWPS. – Pojawia się pytanie, z czego to wynika? Może oczywiście wynikać z tego, że oba podmioty mają do siebie zaufanie, ale istnieje podejrzenie, że pracownie realizują badania, których wynik będzie satysfakcjonował klienta – zauważa analityk sondaży. – To, że Social Changes robi sondaże niemal wyłącznie dla portalu wPolityce.pl, sprawia, że mam do tych sondaży mniejsze zaufanie – podaje przykład Stanley.

– Startujemy w różnych konkursach i przetargach. Ale nie jesteśmy wybierani – próbuje się bronić Marek Grabowski. – Nie zgadzam się, że uczestniczymy w jakiejś partyjnej rozgrywce. Naszym mottem jest zdanie, że tylko prawda jest ciekawa i tej zasady przestrzegamy. Nikt, z kim współpracujemy, nie ingeruje w naszą pracę. Gdyby Fratria (wydawca m.in. tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl) chciała ingerować, nasza współpraca byłaby zakończona – deklaruje szef Social Changes.

– Nigdy nie spotkał się pan z naciskami? – pytam. – Zawsze są jakieś naciski, bo każdy chciałby zobaczyć lepsze wyniki, niż są w rzeczywistości. Ale uleganie presji klienta ma krótkie nogi. I w przypadku zwłaszcza niewielkich firm badawczych nie wchodzi to raczej w rachubę – odpowiada Grabowski.

Ale jak słyszę od jednej z osób związanych z partią polityczną, są pracownie, które wręcz pytają zamawiającego, ile chce mieć procent w sondażu. – Można odnieść wrażenie, że niektóre firmy istnieją tylko na papierze – mówi mój anonimowy rozmówca z branży. – I nie przeprowadzając badań, publikują wyniki? – Nie potwierdzam, nie zaprzeczam – słyszę.

– Inne firmy zaniżają wyniki tym partiom, które u nich nie zamawiają sondaży. Typowa walka o klienta – dopowiada inna osoba dobrze znająca branżę badań sondażowych.

Łukasz Lipiński, zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Polityka” i szef portalu Polityka.pl, mówi mi: – Nikogo za rękę nie złapałem. Krążą oczywiście plotki, że są firmy realizujące sondaże, które jednym partiom trochę punktów procentowych dosypują, innym odejmują, ale tak naprawdę nikt nie jest w stanie tego zweryfikować – mówi. Dodaje, że w branży mawia się, iż co czwarte badanie wychodzi źle. – Nawet jeśli realizowane jest przez poważną pracownię i według tych samych zasad co zawsze – dodaje Lipiński.

NIE WYSTARCZA

Maciej Siejewicz, wcześniej w firmie badawczej GfK, obecnie CEO w Surveyshow, gdy pytam go, czy wierzy sondażom wyborczym: – To nie kwestia mojej wiary, ale wiarygodności samego produktu. W przypadku żadnego z obecnie publikowanych sondaży nie można byłoby powiedzieć, że jest wystarczająco transparentny w zakresie informowania o metodologii i jakości realizacji. W Polsce nikt już nie prowadzi systemowego namysłu nad sondażami opinii, stały się bezpańskie, nie ma podmiotu, w stylu na przykład WAPOR (World Association for Public Opinion Research), który by dbał o promocję standardów w tej profesji. OFBOR to robił, obecnie skupia się na badaniach marketingowych. Bo to tam są znaczące budżety, nie w badaniach polityki – uważa Siejewicz. Poza tym okoliczności, takie jak pandemia, mechanizmy wolnorynkowe, procesy cywilizacyjne i kulturowe, nie sprzyjają branży badań opinii publicznej – dodaje.

Urszula Krassowska nie przypomina sobie sytuacji, by zamawiający oczekiwał konkretnego wyniku. – Były żale, że wynik mógłby być lepszy, ale przecież w sondażach nie chodzi o przedstawianie zakłamanego obrazu rzeczywistości. Ktoś, kto tego oczekuje, oszukuje sam siebie – mówi Krassowska z firmy Kantar Public, która – podobnie jak 16 innych agencji badawczych – należy do Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku (OFBOR).

Alina Lempa, szefowa OFBOR, stowarzyszenia skupiającego firmy badawcze, broni swojej organizacji. Jej zdaniem firmy, które do niego należą, cechują się z reguły większą rzetelnością. Także dlatego, że przynależność do stowarzyszenia wiąże się z coroczną kontrolą.

– Przeprowadzamy audyt oraz wydajemy certyfikaty w poszczególnych technikach badawczych potwierdzające, że dana pracownia prowadzi badania zgodnie z procedurami. Firmy, które nie są członkami OFBOR, takiej kontroli nie podlegają – przekonuje szefowa stowarzyszenia.

Marcin Duma, szef IBRiS, które do OFBOR nie należy, nie widzi jednak żadnej wartości w takim certyfikacie. – Certyfikat gwarantuje, że ankieterzy zbierają dane w sposób rzetelny. Tylko tyle. My też mamy narzędzia, które gwarantują to samo – podkreśla.

– Nie należymy do OFBOR, ale współpracujemy z podmiotami, które należą. Certyfikaty OFBOR dotyczą badań, których my nie realizujemy – mówi krótko Marek Grabowski z Social Changes. – Nie obniża to waszej wiarygodności? – pytam. – Odwrócę pytanie. Czy certyfikat taką wiarygodność podnosi? – pyta Grabowski. – OFBOR to jedna organizacja. Być może w najbliższym czasie powstanie inna – zapowiada tajemniczo.

Urszula Krassowska przekonuje, że ufać należy tylko tym pracowniom, które podlegają jakiejś kontroli. – Firmom, które posiadają certyfikaty. I takim, które nie powstały wczoraj, ale mają duże doświadczenie na rynku – mówi szefowa Kantar Public.

Ale wiele firm do stowarzyszenia nie należy. Bo nie widzą w tym większego sensu. Łukasz Pawłowski: – Ani przynależność do OFBOR, ani posiadanie certyfikatów nie uporządkuje rynku. I tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia – uważa szef IBSP i jako dowód podaje przykład ośrodka CBOS, który do OFBOR należy, a przecież nikt – zdaniem Pawłowskiego – wyników badań realizowanych przez CBOS nie traktuje poważnie.

RAPORT W KONFLIKCIE INTERESÓW

Co ciekawe, autorzy raportu „Czyim sondażom i prognozom warto ufać?” przygotowanego w ramach projektu Sprawdzamysondaze.pl, którego partnerem jest m.in. Ogólnopolska Grupa Badawcza z Łukaszem Pawłowskim na czele, w skład której wchodzi Instytut Badań Spraw Publicznych, proponują stworzenie znaku jakości sondaży przedwyborczych. – Chodzi o to, by media, publikując sondaże, zaznaczały, które instytuty są rekomendowane, przy których zalecana jest ostrożność, a także te, których badań nie należy rekomendować. Powinna być też czwarta kategoria – firmy niesklasyfikowane, czyli takie, które dotąd nie opublikowały żadnego sondażu i nie można zweryfikować ich trafności – opisuje Łukasz Pawłowski. Zdaniem autorów raportu kryterium przy przyznawaniu rekomendacji powinny być wyniki sondaży realizowanych w ostatnich kampaniach wyborczych. I firma Pawłowskiego zestawienie najbardziej i najmniej precyzyjnych sondaży w sezonie wyborczym 2018–2020 opracowała.

Autorzy raportu w ramach projektu Sprawdzamysondaze.pl wzięli pod lupę cztery kampanie wyborcze, sprawdzili 43 firmy badawcze, przeanalizowali 121 sondaży przedwyborczych i 51 prognoz. Realizowane one były zarówno metodą CATI, czyli wywiadów telefonicznych, metodą face to face oraz systemem CAWI – przez strony internetowe.

Najmniejszy średni błąd osiągnęła firma Kantar Millward Brown (średni błąd po czterech wyborach – 8,91 punktów procentowych). Drugie miejsce zajęła Ogólnopolska Grupa Badawcza z błędem 11,79 p.p., a trzecie Indicator (błąd – 12,35 p.p.). Ostatnie miejsce wśród firm badawczych, które robiły badania w minimum trzech z czterech kampanii wyborczych w latach 2018–2020, zajął CBOS (błąd 19,96 p.p.). Okazuje się, że metodą z najmniejszym średnim błędem po czterech kampaniach jest CATI, czyli wspomagany komputerowo wywiad telefoniczny (błąd – 16,15 p.p.). Najmniej miarodajne są zaś badania bezpośrednie face to face (błąd – 26,28 p.p.).

Alina Lempa, szefowa OFBOR, nie jest przekonana do pomysłu przyznawania rekomendacji badaniom sondażowym. – Pytanie, do czego mielibyśmy się odwoływać? Do trzech ostatnich kampanii wyborczych czy może do dziesięciu? A co zrobić z firmami, które się połączyły, albo z tymi, które dopiero powstały? Ich wykluczenie byłoby przecież niesprawiedliwe – wymienia argumenty. – Takie oznaczenie nie byłoby miarodajne – puentuje Lempa. Na „nie” jest także Marcin Duma, szef firmy IBRiS. – Jeśli Łukasz Pawłowski chce przyznawać rekomendacje rzetelności, to widzę tu poważną słabość. Bo trudno być sędzią we własnej sprawie – uważa Duma.

Moi rozmówcy zwracają uwagę na przeszłość Pawłowskiego, który związany był z Młodymi Demokratami, czyli młodzieżówką Platformy Obywatelskiej. – Był zaufanym człowiekiem Cezarego Tomczyka, który między innymi był szefem kampanii Rafała Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich w 2020 roku – wspomina Joanna Miziołek z Wprost.pl. – Ale gdy powrócił Donald Tusk i Tomczyk odstawiony został na boczny tor, także wpływy Łukasza Pawłowskiego się skończyły. Poczuł się chyba obrażony, bo dziś otwarcie krytykuje Tuska – dodaje dziennikarka.

Łukasz Lipiński z tygodnika „Polityka” uważa, że pomysł rekomendowania sondaży byłby nawet dobry, gdyby ta branża podlegała w Polsce pod tym względem samoregulacji. – Jeśli z pomysłem oznaczeń wychodzi jedna z firm realizujących sondaże, pojawia się wątpliwość co do wiarygodności takich rekomendacji – mówi Lipiński.

Potwierdza to nam wspomniana już osoba związana z jedną z partii politycznych. – Sondaże są podstawową kampanijną bronią. Kilka złych sondaży – takich poniżej 10 punktów procentowych – i idziesz na dno. Bo wyborcy nabierają przekonania, że na taką partię nie warto głosować – mówi i przekonuje, że żadne ugrupowanie nie lekceważy sondaży. – A są wręcz takie, dla których mają one fundamentalne znaczenie. Po to partie zamawiają własne sondaże, by wiedzieć, które tematy budzą emocje. Na które sprawy w kampanii warto postawić, a które można pomijać? Jak przejąć wyborców innego ugrupowania? – wylicza.

Zdaniem wielu moich rozmówców partią, która przykłada niezwykłą wagę do badań sondażowych, jest Prawo i Sprawiedliwość. – Mają pracownię, która realizuje badania tylko dla nich i nie wykonuje żadnych innych. To niezwykle dokładne badania realizowane wręcz na poziomie powiatów i gmin. Dokładne, ale bardzo drogie – słyszę. Sondaż zrealizowany na próbie 7 tys. osób połączony z badaniem fokusowym to koszt 100 tys. zł. – Dlatego nikt nie wierzy, że jakiekolwiek wystąpienie prezesa PiS jest przypadkowe. Wszystko podyktowane jest sondażami – słyszę od anonimowego rozmówcy związanego z jedną z partii politycznych.

Mózgiem od sondaży realizowanych dla PiS ma być Piotr Agatowski, jeden z najważniejszych doradców partii oraz swego czasu także prezydenta Andrzeja Dudy do spraw politycznego marketingu i strategii wyborczych. Współpracować mieli już w 2014 roku, gdy Duda kierował eurokampanią PiS i sam ubiegał się o mandat europosła oraz w 2015 roku, gdy po raz pierwszy kandydował na prezydenta Polski. O Agatowskim już w listopadzie 2015 roku pisała w tygodniku „Wprost” Joanna Miziołek w tekście „Twórca zwycięzców. Kim jest tajemniczy PR-owiec PiS?”. „PiS nie wykonuje żadnego ruchu bez badań przeprowadzonych przez swojego PR-owca. To jedna z najbardziej tajemniczych postaci w rządzącej partii” – zauważyła wtedy Miziołek. „Nigdy nie myślałem, że zaangażuję się w projekt polityczny, ale poprosił mnie o to Andrzej. Potem zacząłem współpracować z Beatą. I siłą rozpędu, chcąc nie chcąc, zostałem doradcą politycznym” – mówił wówczas dziennikarce Piotr Agatowski, który swoje opinie opiera na przeprowadzonych przez własną firmę badaniach. „Każda dyskusja z nim kończyła się słowami: »A badania mówią…«. Andrzej miał do niego i jego badań pełne zaufanie” – opowiadał w 2015 roku Joannie Miziołek jej informator.

Także Wirtualna Polska we wrześniu 2019 roku donosiła, że Piotr Agatowski to jedna z najważniejszych osób na zapleczu PiS. Tajemniczy PR-owiec, który za setki tysięcy złotych przeprowadza owiane legendą badania i sondaże. To dzięki niemu partia trafia w oczekiwania społeczne.

Według sprawozdań w Państwowej Komisji Wyborczej PiS w 2018 roku zapłacił Agatowskiemu za usługi ponad 800 tys. zł. Żadna inna partia nie wydaje takich pieniędzy – pisała Wirtualna Polska. Rok później miało to być ponad 783 tys. zł.

Gdy 26 stycznia br. ukazał się sondaż zrealizowany przez Kantar Public, w którym to PiS i PO idą na remis, mając po 31 proc. poparcia (badanie 18–13 stycznia), dziennikarz TVP Samuel Pereira zarzucił politykom Platformy, że zachwycają się sondażami Kantara, podczas gdy partia ta podpisała z firmą Kantar Public dwie umowy. Przedmiotem obu miała być „ekspertyza społeczno-polityczna”. I załączył screen rejestru umów zawartych przez PO. Każdą z nich ze strony partii podpisał Jan Grabiec – rzecznik prasowy PO. Pierwsza została zawarta 29 listopada 2022 roku na kwotę 30 750 zł, a kolejna 10 stycznia 2023 roku na kwotę 29 520 zł. Na dokumencie widnieje też nazwisko Urszuli Krassowskiej z firmy Kantar Public.

Tyle że, odpowiadając Pereirze w komentarzu, jeden z internautów załączył screen umów zawartych przez Prawo i Sprawiedliwość. „PiS za to wydaje 6-krotnie więcej na sondaże, nie podając przy tym zleceniobiorcy” – zauważył internauta. Chodzi o dwie umowy zawarte 12 października i 16 listopada. Obie dotyczą „przeprowadzenia badań opinii publicznej” i opiewają na kwoty 220 tys. zł i ponad 135 tys. zł. W pierwszym przypadku nie ujawniono danych firmy, z którą PiS podpisał umowę, zasłaniając się tajemnicą przedsiębiorstwa. W drugim – umowa została zawarta ze wspomnianym już Piotrem Agatowskim i jego firmą – PA Marketing Group.

Krassowska, gdy pytam o umowy zawarte z PO, wyjaśnia, że wspomniany sondaż jest badaniem realizowanym każdego miesiąca przez Kantar Public, które kupuje wiele podmiotów, w tym partie polityczne czy kancelaria premiera. – Działam w tej branży od wielu lat i nie ma chyba partii politycznej, z którą nie podpisywałam umów. Czynienie z tego powodu zarzutu jest bezpodstawne – podkreśla.

Wewnętrzne sondaże zamawiają też inne partie. Choćby ruch Szymona Hołowni. – Każdy ruch dyktowany jest wynikami badań – stwierdza Joanna Miziołek, dziennikarka Wprost.pl. – Potrafią zmieniać zdanie, jeśli tak dyktują rezultaty wewnętrznych sondaży. Tak było choćby w ustawą o Sądzie Najwyższym, nad którą głosowano w styczniu. Posłowie Polska 2050, podobnie jak cała opozycja, mieli się wstrzymać od głosu, ale zagłosowali przeciw, bo zamówione badania wskazały, że w ten sposób zaznaczą swą odrębność – argumentuje Miziołek.

***

Ten tekst Grzegorza Sajóra pochodzi z archiwalnego wydania magazynu „Press”. Teraz udostępniamy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.