Adam Michnik, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”, docenił Pawła Smoleńskiego natychmiast, choć nie znali się wcześniej. – Czytałem jego teksty i od razu spostrzegłem, że to autor wybitny, ma dobrze poukładane w głowie i hołduje tym samym wartościom co ja, Helena Łuczywo, Julek Rawicz czy Piotr Pacewicz. Od razu oczywiste było, że tutaj jest jego miejsce. Pisał dużo, był wszechstronny – wylicza Adam Michnik.
Przywołuje cykl artykułów z tomu „Salon patriotów”. – Pokazał wszystkie degeneracje polskiej świadomości narodowej, myślenia o historii i patriotyzmie, które dziś PiS demonstruje w pełnej krasie. Ale najbardziej Paweł był zasłużony w temacie ukraińskim, w uświadomieniu Polakom, czym jest Ukraina i dążeniu do pojednania polsko-ukraińskiego. Jeździł na Bałkany, do Stanów Zjednoczonych, do Południowej Afryki, do Birmy, gdzie byliśmy razem nawet, na Bliski Wschód… Co mam ci powiedzieć jeszcze? To była po prostu twarz „Gazety” – stwierdza Michnik i dalej wymienia przymioty Pawła Smoleńskiego, nie szczędząc przymiotników: – Znakomite pióro, wielka intelektualna uczciwość, olbrzymi talent, i taka – powiedziałbym – mentalna szlachetność.
Adam Michnik nie poda dokładnej daty, kiedy zaprzyjaźnił się z Pawłem Smoleńskim. – Bardzo szybko! Od razu zorientowaliśmy się, że pochodzimy od tej samej małpy – śmieje się. – Podobnie reagujemy, mamy ten sam system wartości, choć oczywiście w wielu sprawach spieraliśmy się, tak jak między przyjaciółmi bywa. U Pawła podobał mi się jego dystans do rzeczywistości. Gdy wydawało się, że z jakiejś sytuacji nie ma żadnego wyjścia, Pawełek mówił: „Tak czy owak, jak byś nie kombinował – dupa z tyłu”.
Andrzej Stasiuk, pisarz: – Byliśmy przyjaciółmi, szanowałem go i lubiłem. Miał dobre serce, nie był cynicznym skurwysynem, choć sprawiał takie wrażenie. Ale tak robią wrażliwcy, żeby schować się przed tym światem i żeby świat się od nich odpierdolił. Miał cudowne poczucie humoru, uwielbiał szydzić, bawić się słowami. My właściwie rozumieliśmy się bez słów, język służył rozrywce, przedrzeźnianiu świata.
Dobre serce? Na mnie Paweł Smoleński sprawiał wrażenie wyniosłego, osobnego, nieco zadufanego. – Co ty mówisz, to dusza człowiek. Wystarczy tylko trochę poskrobać – przekonywała mnie koleżanka, która była z nim na paru żeglarskich rejsach.
Nie chciało mi się wtedy skrobać. Po 30 latach poskrobać muszę.
+++
Otwieram tom „Kraj raj”, zbiór reportaży opublikowanych w „Gazecie” w latach 1990–1992, który ukazał się nakładem oficyny wydawniczej Rytm ze wstępem Adama Michnika („Kto kocha całą ludzkość, a ignoruje tego jedynego, wyjątkowego, niepowtarzalnego człowieka – ten nie powinien czytać tych reportaży”). Z tego pierwszego składu działu reportażu w „Gazecie” nie pozostał nikt. Jacek Hugo-Bader, Piotr Lipiński, Mariusz Szczygieł, Wojciech Tochman i Maria Wiernikowska są poza redakcją, Beata Pawlak, Lidia Ostałowska i Irena Morawska umarły. Paweł Smoleński był ostatni.
Na czarno-białym zdjęciu zamieszczonym w książce skacze przez płot, a właściwie mur. W biogramie: „Urodzony w 1959 roku w Warszawie. Ukończył Wydział Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Współtwórca Oficyny Wydawniczej »Rytm«, współpracownik »Powściągliwości i Pracy« oraz drugoobiegowych pism »Most« i »Przegląd Wiadomości Agencyjnych«. Autor kilkunastu reportaży zebranych w książce »Pokolenie kryzysu« (Instytut Literacki, Paryż). Autor reportażu o strajku w Nowej Hucie w maju 1988 roku, opublikowanego w londyńskim »Aneksie«, zbioru wywiadów z solidarnościowymi uczestnikami obrad Okrągłego Stołu (Editions Spotkania) oraz książki-reportażu o »Gazecie Wyborczej« (Editions Noir Sur Blanc). Dziennikarz »Gazety Wyborczej« od maja 1989 roku. Żonaty, dwoje uroczych dzieci, pies-znajda Misiek”.
– Paweł był jedynym w pełni ukształtowanym autorem w pierwszym zespole reporterów „Gazety” – zwraca uwagę Bożena Dudko, wieloletnia redaktorka w tym dziale. – Miał dorobek, doświadczenie, publikacje w Instytucie Literackim, w wydawnictwach drugiego obiegu. Inni dopiero uczyli się dziennikarstwa, reporterki. On miał rodzinę: żonę i dzieci.
+++
Rodzinę założył w 1983 roku z Elżbietą Kisielińską, w następnym roku skończył studia. – I dupa blada! – rozkłada ręce Elżbieta Smoleńska, pierwsza żona Pawła, dziennikarka. – Dla dziennikarzy z opozycyjną kartą nie było miejsca w ówczesnych mediach, zresztą sami jej tam nie szukali. Paweł znalazł przechowalnię – miesięcznik „Powściągliwość i Praca”.
Te czasy pamięta Antoni Pawlak. – W drugiej połowie lat 80. byłem sekretarzem redakcji miesięcznika wydawanego przez zgromadzenie ojców michalitów. Ale nie było to pismo konfesyjne. Wśród redaktorów i autorów miesięcznika przeważali ludzie negatywnie zweryfikowani w stanie wojennym. Któregoś dnia nasz redakcyjny kolega Jacek Żakowski przyprowadził młodego człowieka, chłopca zaledwie. „To jest Pawełek Smoleński. Bardzo zdolny. Możecie mu mówić Małpeczka”. Pawełek okazał się dobrym nabytkiem – inteligentny, zdolny, świetnie pisał. I dużo. Akurat głowiłem się nad domknięciem kolejnego numeru, gdy zauważyłem, że są w nim dwa duże teksty Smoleńskiego. Zawołałem go. „Pawełku, dwa teksty jednego autora w jednym numerze niezbyt dużego pisma to może jednak przesada. Może jeden z nich podpiszemy pseudonimem?”. „Ale ja nie mam pseudonimu. Weź mi coś wymyśl”. „A może Arkadiusz Pawełek? Co ty na to?”. „Arkadiusz Pawełek? Gitara!” – skwitował Pawełek.
Pawlak przytacza kolejną anegdotę z czasów „Powściągliwości i Pracy”. – Redakcja mieściła się w wynajętym mieszkaniu w centrum Woli. Typowy anonimowy dziesięciopiętrowy blok. A my bodaj na ósmym piętrze. Wieczorami często się tam spotykaliśmy. Nie po to, by pracować, ale by kultywować życie towarzyskie. Czyli pić wódkę. Bo wtedy, w latach 80., piło się często i dużo. Jakbyśmy chcieli zapić wszechobecną beznadzieję i zaokienną szarość schyłkowej komuny. Któregoś wieczoru siedzieliśmy w kilkoro przy wielkim redakcyjnym stole. Na blacie szklanki i kilka półlitrówek. Po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że brakuje Pawła Smoleńskiego. Nagle rozległ się ostry dzwonek do drzwi. Podbiegłem i spojrzałem przez judasza. I widzę, że przed drzwiami stoi jakiś ksiądz. Na palcach wróciłem do pokoju. „Chłopaki, zaszeptałem konspiracyjnie dość, chowajcie butelki, jakiś ksiądz się dobija”. Migiem pochowali, więc spokojnie otworzyłem drzwi. A w progu stoi, rycząc ze śmiechu, ubrany w sutannę Pawełek, po czym mówi: „W szafie ona była, ta sutanna znaczy, no to ją założyłem, by was trochę postraszyć”.
Arkadiusz Pawełek zagościł nawet na łamach „Gazety Wyborczej”. Antoni Pawlak: – „Gazeta” rozpoczęła walkę z „Życiem Warszawy” o rynek nekrologów i ogłoszeń drobnych. Aby zwiększyć liczbę ogłoszeń, każdy członek redakcji miał prawo dać ogłoszenie za darmo. Pewnego wtorku podszedł do mnie Pawełek i mówi: „Czytałeś dzisiejsze ogłoszenia drobne? Na twoim miejscu bym przeczytał”. Zaintrygował mnie. Rozłożyłem na biurku gazetę i znalazłem taki oto anons: „Antoni Pawlak jest geniuszem – Arkadiusz Pawełek z rodziną”.
***
To tylko fragment tekstu Doroty Boruszkowskiej. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”.