Wyobraźnia podsuwa nam takie obrazy: Do wydawców „Gazety Wyborczej” (Agora) i Onet.pl (RAS Polska) trafia decyzja prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych (UODO) nakazująca wykreślenie z archiwów prasowych artykułów opisujących kłopoty z prawem Daniela Obajtka sprzed 10 lat. Chodzi o 2013 rok, kiedy obecny szef Orlenu został zatrzymany przez Centralne Biuro Śledcze. Usłyszał zarzut współdziałania ze zorganizowaną grupą przestępczą. Według prokuratury od firmy Elektroplast należącej do jego wujów wyłudził 1,4 mln zł oraz przyjął 50 tys. zł łapówki od gangstera o pseudonimie Prezes.
Ale po przejęciu nadzoru nad wymiarem sprawiedliwości przez Zbigniewa Ziobrę uchwalono przepisy, które pozwoliły na cofnięcie sprawy do prokuratury i ta sprawę ostatecznie umarza.
NAWET 20 MLN EURO KARY
Wydawcy „Gazety Wyborczej” i Onet.pl stanęliby przed trudnym wyborem: stać na straży faktów historycznych na temat przeszłości Daniela Obajtka czy zrealizować żądanie UODO. Od decyzji prezesa Urzędu można się odwołać. Ale doręczona decyzja ma rygor natychmiastowej wykonalności. Wysokość kary za jej zlekceważenie budzi grozę – może wynieść 4 proc. obrotu danego przedsiębiorstwa lub 20 mln euro. Tak gigantyczna kara może zabić każde medium w Polsce, dlatego „Wyborcza” i Onet.pl odwołują się od decyzji UODO na drodze administracyjnej, ale na wszelki wypadek wycofują sporne teksty z archiwów.
Podobny wniosek o usunięcie danych osobowych z artykułów opisujących jego sylwetkę może też do UODO złożyć Stanisław Piotrowicz, obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego, pracownik prokuratury w czasach stanu wojennego. Mógłby twierdzić, że archiwalne artykuły o nim nie należą do domeny bieżącej działalności dziennikarskiej, więc stosuje się do nich wprost przepisy chroniące dane osobowe.
Takie same wnioski mogliby składać nie tylko politycy, lecz także celebryci, biznesmeni i wszyscy opisywani negatywni bohaterowie lokalnej prasy. Nie tylko archiwa, ale też społeczna pamięć i świadomość zostałyby wymazane, jak po nagłym udarze.
NSA: ARCHIWA PRASOWE TO NIE PRASA
Na razie opisane wydarzenia nie miały miejsca, ale wszystko wskazuje na to, że może tak się stać. A to za sprawą stanowiska Naczelnego Sądu Administracyjnego, który uznał, że tzw. wyjątek prasowy, który pozwala na użycie danych osobowych w artykułach prasowych, nie dotyczy archiwów internetowych.
Wyjaśnia mec. Agnieszka Rolińska, prawniczka „Rzeczpospolitej”: – 9 lutego 2023 roku Naczelny Sąd Administracyjny zawyrokował, że osoba, której dane osobowe zawarte są w materiale prasowym dostępnym w archiwum internetowym, może żądać usunięcia swoich danych z tego materiału, o ile materiał nie posiada cechy aktualności. NSA dokonał przy tym kwalifikacji, że materiał prasowy legitymuje się cechą aktualności tylko przez pewien czas po publikacji, którego długość uzależniona jest od indywidualnych okoliczności sprawy. Sąd stanął na stanowisku, że udostępnianie przez wydawcę publikacji archiwalnej na stronie internetowej nie jest objęte wyjątkiem w zakresie stosowania przepisów o ochronie danych osobowych i nie jest niezbędne do korzystania z prawa do wolności wypowiedzi i informacji.
SPRZECZNE Z ORZECZNICTWEM
Izba Wydawców Prasy (IWP) w dokumencie sporządzonym na potrzeby wewnętrzne zauważa, że w wyroku z 9 lutego 2023 roku NSA przesądził, że osoba, której dane dotyczą, może żądać usunięcia swoich danych z archiwalnego materiału. „Wyrok ten budzi wątpliwości, bo sąd oparł się wyłącznie o ściśle językową wykładnię przepisów ustawy – Prawo prasowe, która pochodzi z 1984 roku i powstawała w czasach, kiedy internet jeszcze nie istniał. W przedmiotowej sprawie NSA uznał, że »prawo do wolności wypowiedzi i informacji zostało zrealizowane […] w chwili opublikowania materiału posiadającego przymiot aktualności«”.
We wspomnianym dokumencie IWP podkreśla, że wyrok NSA jest sprzeczny z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. „W szczególności wypada tutaj przytoczyć wyrok w sprawie Węgrzynowski i Smolczewski przeciwko Polsce (skarga nr 33846/07), w którym Trybunał uznał, że archiwa internetowe służą interesowi publicznemu i podlegają gwarancjom wynikającym z ochrony swobody wypowiedzi. Zdaniem Trybunału jednym z istotnych zadań prasy, zwłaszcza w dobie rozwoju internetu, poza sprawowaniem funkcji kontrolnej, jest właśnie dokumentowanie rzeczywistości i udostępnianie społeczeństwu informacji z przeszłości. Trybunał stwierdził wprost, że »nie jest rolą władzy sądowniczej angażowanie się w przepisywanie historii poprzez nakazywanie usunięcia ze sfery publicznej wszelkich śladów publikacji”. Europejski Trybunał Praw Człowieka w sposób bardzo zdecydowany sprzeciwia się więc praktyce nakazywania usuwania materiałów prasowych z archiwów internetowych«” – czytamy w dokumencie IWP.
BEZ ZROZUMIENIA KONTROLNEJ ROLI MEDIÓW
– Tak po ludzku to zupełnie nie rozumiem tego wyroku – mówi Sławomir Wikariak, szef działu Firma i Prawo w „Dzienniku Gazecie Prawnej”. – Kluczowe jest w nim uznanie, że artykuły czy inne materiały dziennikarskie archiwalne nie są elementem realizacji działalności prasowej. Zdaniem NSA, jeśli materiał nie jest aktualny, to nie można już mówić o redagowaniu, przygotowywaniu, tworzeniu lub publikowaniu w rozumieniu ustawy Prawo prasowe. Tymczasem dla mnie udostępnianie archiwów jest jedną z ważniejszych funkcji prasy. Zresztą tak było zawsze – różnica jest taka, że kiedyś chodziło się do czytelni czy po prostu do archiwum konkretnej redakcji, a dziś wszystko to jest udostępniane w internecie. Choćby po to, by móc sprawdzić, czy polityk nie brał łapówek lub nie bił żony – podkreśla Sławomir Wikariak.
W jego ocenie NSA postawił prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych w roli cenzora. – Choć sam prezes UODO się do tego nie kwapi, bo przecież nie nakazał usunięcia danych, to zgodnie z tym wyrokiem będzie musiał oceniać, czy dany artykuł jest archiwalny. Jeśli uzna, że tak, to będzie nakazywał skasowanie danych wymienionej w nim osoby. Dodam, że mówimy tu o trwałym usunięciu. Jeśli więc polityk, który po aferze łapówkarskiej zniknął z polityki, potem zdecyduje się do niej wrócić, to już nie będzie można przywrócić wspomnianego artykułu do stanu sprzed usunięcia danych – zauważa Sławomir Wikariak.
W ocenie Ewy Ivanovej, dziennikarki „Gazety Wyborczej” specjalizującej się w tematyce prawnej oraz członkini zarządu Towarzystwa Dziennikarskiego, orzeczenie NSA jest szalenie niebezpieczne.
– Mogę sobie wyobrazić jego instrumentalne wykorzystanie przeciwko mediom w celach cenzorskich. Tak, aby wygumkować czyjąś rolę w jakiejś aferze lub po to, by ukryć niewygodną przeszłość osoby publicznej – mówi Ewa Ivanova.
Jej zdaniem z orzeczenia NSA wynika, że to państwo, na podstawie nieostrych i uznaniowych kryteriów, ma decydować, które dane są aktualne i niezbędne do korzystania z wolności wypowiedzi, a które nie. – Dla mnie to kompletne niezrozumienie funkcji informacyjnej i kontrolnej mediów – przekonuje Ewa Ivanova.
Również w ocenie Ewy Siedleckiej, publicystki „Polityki” specjalizującej się w tematyce prawnej, najbardziej kontrowersyjne jest stwierdzenie NSA, że „wolność słowa została zrealizowana w momencie publikacji”, a następnie materiał traci aktualność. – Czy „Kronika” Galla Anonima straciła aktualność? Czy skoro materiał jest chroniony tylko w momencie publikacji, to na przykład treści dzienników papierowych w internecie też powinny być dostępne tylko jeden dzień? – pytała retorycznie Ewa Siedlecka w „Presserwisie”. – To mogłoby oznaczać koniec internetowych archiwów gazet czy mediów elektronicznych, które są dla redakcji ważnym zasobem i źródłem dochodów – dodaje.
FAŁSZOWANIE HISTORII
Siedlecka podkreśla, że przechowywanie treści to jedna z wartości medialnych publikacji. Daje możliwość powrotu do nich, szukania podobnych zdarzeń czy sprawdzania przeszłości, np. kandydatów na stanowiska publiczne.
– Tak jak dzisiaj kroniki filmowe czy stare gazety są źródłem wiedzy i lustrem przeszłych zdarzeń, tak w przyszłości będą nim obecne archiwa gazet, radia, telewizji. Otwarcie drogi do usuwania „nieaktualnych treści” w internecie to otwarcie drogi do zakłamywania przeszłości – zaznacza Ewa Siedlecka.
W podobnym duchu wypowiada się Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. – To orzeczenie stoi w sprzeczności z ideą prasy jako kroniki swoich czasów. Do dziś wielu historyków czerpie wiedzę o przeszłości ze zszywek starych gazet. To wielkie, może największe i najważniejsze archiwum wiedzy o świecie – mówi.
Chrabota zauważa, że gdyby taki wyrok miał się odnosić do prasy papierowej, to sądy musiałyby zatrudnić armię ludzi do zamazywania nazwisk w tysiącach egzemplarzy zarchiwizowanych gazet. – Oczywisty absurd. Prasa online różni się od printu tylko nośnikiem, niczym innym. Pełni te same funkcje, ma te same cele i należy ją traktować analogicznie do druku. Jest prasą per se, a traktowanie jej archiwów w kategoriach baz danych jest błędem formalnym – podkreśla naczelny „Rzeczpospolitej”.
– Nie będzie naszej zgody na orwellowskie przepisywanie historii – mówi Jerzy Baczyński, redaktor naczelny „Polityki”, wiceprezes Izby Wydawców Prasy. – Traktujemy historię jednoznacznie, jako odbicie rzeczywistości. Przepisywanie historii ex post to absurd. Można to robić w nieskończoność, a to prowadzi do zafałszowania faktów. Nasza cywilizacja nie powinna iść w tym kierunku – zaznacza.
Naczelny „Polityki” dopuszcza ingerencje w archiwa, np. w sytuacji gdy zapada wyrok reinterpretujący opisaną w artykule sprawę. – Stoimy na stanowisku, że to nasz moralny obowiązek, zwłaszcza gdy reinterpretacja jest głęboka, każe zmienić ocenę występujących w tekście bohaterów. W takich sytuacjach opatrujemy archiwalną publikację przypisami. Zawsze jednak jest to decyzja redakcji, a nie zewnętrznej osoby czy instytucji. Nie ma tu mowy o automatyzmie – dodaje Baczyński.
– Wykreślanie ludzi z archiwów to praktyka charakterystyczna dla tyranii – mówi Zbigniew Gluza, twórca Ośrodka Karta, redaktor naczelny wydawnictwa o tej samej nazwie. – Na przykład służby Federacji Rosyjskiej przeprowadziły niedawno rewizję w ośrodku stowarzyszenia Memoriał. Zarekwirowały archiwa zgromadzone na dyskach twardych komputerów. Pretekstem był fakt obecności na opracowanej przez Memoriał liście represjonowanych przez ZSRR trzech osób, które podczas II wojny światowej kolaborowały z nazistami. Z tego powodu władze Rosji oskarżyły Memoriał o rehabilitację nazizmu. Tu również chodziło o wyrzucenie nazwisk z archiwów – mówi Zbigniew Gluza.
Założyciel Ośrodka Karta zastrzega, że Rosji Putina nie można porównać ze współczesną Polską. – Ale nieraz przekonaliśmy się, że od demokracji odchodzi się małymi krokami. Ingerencja w archiwa jest niedopuszczalna, niezależnie od tego, czy są to archiwa ośrodka badawczego, czy prasowe. To naczynia połączone. Podczas kwerend bardzo często korzystamy szeroko z archiwów prasowych. Zgoda na usuwanie archiwalnych treści daje możliwość fałszowania historii. A przypominam, że nasz Ośrodek Karta powstał w reakcji sprzeciwu na jej fałszowanie – mówi Gluza.
WBREW WOLNOŚCIOM PODSTAWOWYM
W ocenie mec. Agnieszki Całki – prawniczki „Gazety Wyborczej” – kontrowersyjny wyrok NSA jest sprzeczny z utrwaloną linią orzeczniczą zarówno sądów polskich, jak i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka na gruncie art. 10 Europejskiej konwencji praw człowieka.
– Sądy podkreślają, że nakazanie usuwania archiwalnych materiałów prasowych byłoby de facto formą niedozwolonej cenzury, sprzecznej również z art. 54 Konstytucji RP. Z orzecznictwa wynika, że nie jest rolą sądów „gumkowanie” historii i przepisywanie jej na nowo, nawet w przypadku publikacji niepochlebnych. Trybunał w Strasburgu podkreśla istnienie słusznego interesu społeczeństwa w dostępie do publicznych archiwów prasowych w internecie i jego ochronę na mocy art. 10 Europejskiej konwencji – mówi Agnieszka Całka.
Tym bardziej – w ocenie prawniczki – organy administracji publicznej w demokratycznym państwie prawa nie mogą nakazywać usuwania archiwalnych publikacji prasowych. – Byłaby to prosta droga do cenzurowania prasy i ograniczania dostępu opinii publicznej do informacji, a w dodatku bez wyroku sądu, wbrew konstytucyjnym i konwencyjnym gwarancjom wolności słowa – podkreśla prawniczka „Wyborczej”.
Również Ewa Siedlecka jest przekonana, że uzasadnienie wyroku NSA może doprowadzić do praktyk, które ograniczą wolność mediów. – Pamiętamy, że dzięki zmianie w prawie udało się prokuraturze Ziobry wyłączyć Daniela Obajtka z już toczącej się przed sądem sprawy karnej. Nie ma więc zabrudzonej kartoteki kryminalnej. Danie mu teraz prawa do żądania usunięcia z internetu tego, co udało się zebrać w tej sprawie dziennikarzom, oznacza groźbę wymazania z pamięci ważnych faktów w historii człowieka, który wyrasta na polskiego oligarchę i dysponuje olbrzymim majątkiem publicznym. To godzi w prawo ludzi do informacji i niweczy kontrolną funkcję mediów – przekonuje.
– To szalenie niebezpieczny precedens, utrudniający uprawianie rzetelnego dziennikarstwa – mówi o wyroku NSA Piotr Pacewicz, redaktor naczelny OKO.press. – Aby wykazać, że nasze teksty są dobrze udokumentowane, przeplatamy je linkami do artykułów archiwalnych o zbliżonej tematyce. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której musielibyśmy zrezygnować z tych odesłań – dodaje.
W jego ocenie nienaruszalność archiwów prasowych ma kapitalne znaczenie m.in. dlatego, że politycy mają niebywałą zdolność do kamuflażu. – Dzięki archiwom możemy ich zdemaskować. Ostatnio pokazaliśmy, na czym polega prawdziwa piątka Konfederacji. Jej obecny lider Sławomir Mentzen reklamuje się jako libertarianin, szermuje hasłami wolności od państwa i podatków. Dzięki naszym archiwom przypomnieliśmy piątkę Konfederacji ogłoszoną w 2019 roku, która mówi, że to ugrupowanie jest zdecydowanie przeciwko gejom i lesbijkom, prawu do aborcji, Żydom, Unii Europejskiej, a nie za wolnościami obywatelskimi – wyjaśnia redaktor naczelny OKO.press.
WBREW ISTOCIE RODO
Według Pawła Litwińskiego, adwokata, wykładowcy SWPS i członka Grupy Ekspertów Europejskiej Rady Ochrony Danych, prawo nie powinno kreować nowej rzeczywistości, odwracać biegu historii. – NSA wypowiedział się w sprawie, w której występują sprzeczne interesy: prawo ludzi do prywatności oraz mediów – do informowania i zarabiania na publikowaniu artykułów i udostępnianiu archiwów prasowych. Jak powiedział kiedyś prezydent Roosevelt: „Mów łagodnie i miej przy sobie gruby kij, a zajdziesz daleko”. Aby prawo mogło być respektowane, ustawodawcy muszą sięgać po narzędzia przymusu. W tym przypadku mamy do czynienia z potężnym kijem. Maksimum kary finansowej na poziomie 4 procent obrotów firmy lub 20 mln euro oznacza, że kara za nieuprawnione używanie danych osobowych może okazać się terminalna. To wylewanie dziecka z kąpielą – mówi Paweł Litwiński.
W jego ocenie niezastosowanie przepisów o wyjątku prasowym w stosunku do archiwów prasowych powoduje jeszcze jedno niebezpieczeństwo. – Na tej podstawie można wywodzić, że wydawcy powinni mieć opracowane zgodnie z zasadami RODO procedury, na podstawie których administrują archiwami. Również ich brak naraża ich na bardzo wysokie kary – stwierdza.
Litwiński podkreśla, że w konflikcie interesów: media – prawo do prywatności osoby fizycznej NSA dał pierwszeństwo osobie fizycznej. – To bardzo niebezpieczne w sytuacji, w której mamy do czynienia z fuzją władzy i instytucji państwowych – mówi, odwołując się do przykładów z Węgier i Słowacji.
W 2020 roku węgierski sąd nakazał wydawcy magazynu „Forbes” wycofanie z kiosków numeru pisma z listą najbogatszych Węgrów. Zażądał tego Hell Energy Drink, liczący się na rynku producent napojów energetycznych, zirytowany pojawieniem się swoich właścicieli na liście. Hell Energy Drink argumentował, że „Forbes” naruszył prywatność swoich właścicieli. Decyzja sądu nie była ostateczna. Jednak magazyn został natychmiast wycofany z kiosków, a nazwiska właścicieli Hell Energy Drink zostały usunięte z internetowej wersji listy.
Przepisy dotyczące RODO były wykorzystywane do zastraszania i cenzurowania mediów także na Słowacji. Szefowa tamtejszego urzędu ochrony danych osobowych Sona Po˝theová pod koniec 2019 roku zasugerowała możliwość nałożenia grzywny w wysokości 10 mln euro na czeski portal śledczy Investigace.cz, jeśli nie ujawni anonimowych źródeł informacji.
„Po˝theová wyraźnie nadużyła swojej władzy i nękała dziennikarzy” – napisała Beata Balogová, redaktorka naczelna słowackiego dziennika „SME”.
Portal Investigace.cz zdobył nagranie wideo przedstawiające Mariana Kocnera podejrzanego o zabójstwo dziennikarza Jána Kuciaka. Film pokazuje, jak Kocner instaluje kamerę w biurze byłego prokuratora generalnego Słowacji Dobroslava Trnki.
W 2020 roku kilku polityków na Słowacji również zaatakowało „SME”, twierdząc, że naruszono ich własne prawa do ochrony danych osobowych. Gazeta donosiła o ich związkach z Kocnerem, publikowała fragmenty rozmów za pośrednictwem komunikatorów społecznościowych.
– Rozumienie prawa do bycia zapomnianym zaczęło przybierać wariackie figury. Pamiętajmy, że RODO ma chronić nas przed namolnymi akwizytorami, zagwarantować, że w obiegu publicznym nie pojawią się informacje o tym, gdzie się leczymy i na co. Tymczasem zaczyna służyć do zmieniania rzeczywistości – podsumowuje Paweł Litwiński.
LAWINA JUŻ RUSZYŁA
– Gdy wyrok NSA został opublikowany, agencje PR zaczęły zacierać ręce z zadowolenia, bo dostały w prezencie możliwość poprawiania wizerunku swoich klientów poprzez wyrzucanie z archiwów prasowych niekorzystnych dla nich treści – mówi Jacek Wojtaś, prawnik Izby Wydawców Prasy.
Prawniczka „Rzeczpospolitej” Agnieszka Rolińska zauważa, że niemal nazajutrz po ogłoszeniu kontrowersyjnego wyroku NSA redakcja reprezentowanego przez nią dziennika doświadczyła jego konkretnych skutków. – Otrzymujemy żądania usunięcia danych osobowych z materiałów prasowych zgromadzonych w archiwum internetowym ze wskazaniem właśnie tego wyroku NSA i powołaniem się na nieaktualność informacji. Trudno oprzeć się wrażeniu, że redakcje czeka zbiorowa akcja czyszczenia przestrzeni prasowej z niewygodnych lub niechcianych faktów podanych do wiadomości publicznej – mówi Agnieszka Rolińska.
Prof. Adam Bodnar, dziekan wydziału prawa SWPS, były rzecznik praw obywatelskich, zwraca uwagę na społeczny i finansowy aspekt wyjęcia archiwów społecznych spod pojęcia prawa prasowego. – Z możliwości nacisku na wydawców i ewentualnego dochodzenia prawa do bycia zapomnianym w sądach będą mogli skorzystać tylko ci, których na to stać. To dodatkowo stwarza zagrożenie dla wydawców, często znajdujących się w złej sytuacji finansowej. Wielu z nich najpewniej ulegnie i wykreśli z archiwum konkretne artykuły, żeby nie narażać się na ewentualne kosztowne procesy – mówi.
Jak informuje Marek Frąckowiak, prezes IWP, Izba rekomenduje nieuwzględnianie wniosków o wykreślenie z archiwów danych osobowych. „W przypadku odmowy usunięcia danych, część osób z pewnością wniesie skargi do Prezesa UODO, który w postępowaniu administracyjnym będzie oceniał, czy materiał, którego dotyczy wniosek, utracił cechy aktualności. Jeżeli uzna, że tak się stało, może nakazać usunięcie danych. Od decyzji Prezesa UODO będzie przysługiwać skarga do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, a od jego wyroku skarga kasacyjna do Naczelnego Sądu Administracyjnego” – czytamy w wewnętrznym dokumencie.
W dalszej części dokumentu IWP rekomenduje wyczerpanie całej drogi sądowej. „Podkreślić przy tym należy, że decyzja Prezesa UODO jest decyzją wykonalną z chwilą jej doręczenia stronie. Z tego względu w dniu doręczenia decyzji rekomendujemy ukrycie w archiwum treści, których dotyczy decyzja, żeby nie narazić się na ryzyko nałożenia wysokiej (do 20 mln euro) kary finansowej przez Prezesa UODO. Jednocześnie w skardze do WSA rekomendujemy wnoszenie o wstrzymanie wykonalności decyzji Prezesa UODO” – czytamy w dokumencie.
Na każdym etapie postępowania IWP rekomenduje składanie wniosków o wystąpienie z pytaniem prejudycjalnym do TSUE, zmierzającym do ustalenia, czy wyjątek dziennikarski (art. 17 ust. 3 RODO) może być interpretowany w sposób dający prymat ochronie danych osobowych, a nie wolności informacji.
– Sądy niechętnie składają pytania prejudycjalne, ale im więcej będzie takich wniosków, tym większa szansa, że zostanie ono wysłane do TSUE – mówi Paweł Litwiński.
– Bardzo rozsądna strategia – ocenia dokument IWP Adam Bodnar. – Najpewniej TSUE stanie po stronie prasy i zinterpretuje prawo do zapomnienia tak, by nie można go stosować w odniesieniu do archiwów prasowych – mówi Bodnar.
Jerzy Baczyński, szef „Polityki”, podsumowuje: – Próba ingerencji w archiwa prasowe to zabieg dyktatorski. Nie poddamy się. Nie będziemy usuwać danych mimo świadomości, że może to oznaczać dla nas dodatkowe koszty postępowań przed sądami administracyjnymi i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Może to zabrzmi zbyt górnolotnie, ale w tym miejscu chcę przypomnieć, że media opisujące i komentujące fakty to fundament ustroju demokratycznego.
Prawnik IWP Jacek Wojtaś też zapewnia o solidarności: – Zdajemy sobie sprawę, że niektórych wydawców nie będzie stać na obsługę procesów przed sądami administracyjnymi. Tym, którzy są w bardzo złej sytuacji finansowej, oferujemy pomoc prawną.
***
Ten tekst Jana Fusieckiego pochodzi z archiwalnego wydania magazynu „Press”. Teraz udostępniamy go do przeczytania w całości.