Tomasz Sianecki przypadkiem trafił do mediów

"Ciężko pracował miotłą i szufelką na ulicy"

Tomasz Sianecki

Od Tomasza Lisa usłyszał, że ma nie występować w garniturze i krawacie przed kamerą, bo „wygląda jak łach”. Dla Mariusza Waltera był idealnym prowadzącym „Automaniaka”, choć nie znał się na motoryzacji. Grzegorzowi Miecugowowi zawdzięcza przejście do TVN-u i bycie częścią „Szkła kontaktowego”. Teraz jako prowadzący ten program musi odpowiadać na trudne pytania widzów i przepraszać za kolegów. – Mimo wszystko Tomek Sianecki zachowuje się taktownie – ocenia dziennikarza jego były szef Sławowir Zieliński.

W mediach ląduje przez przypadek. Gdy pod koniec lat 70. kończy renomowane liceum w Warszawie, nie ma w planach studiów dziennikarskich. – Chodziłem do klasy o profilu humanistycznym, więc na akademię medyczną się nie nadawałem, na politechnikę tym bardziej – opowiada Tomasz Sianecki podczas spotkania ze studentami w 2014 r. – Przedmioty, na których się znałem, czyli geografia i historia, pozwalały natomiast zdawać na wydział prawa. Uważam, że był to bardzo dobry wybór, choć już rozpoczynając studia, wiedziałem, że nie będę wykonywał wyuczonego zawodu.

„Miał tę trójkową osobowość”

Po prawie idzie na podyplomowe dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. „Bo blisko prawa (raptem po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia) i nieprzesadnie trudny egzamin wstępny” – uzasadnia w książce „Kontaktowi, czyli szklarze bez kitu”. Zajęcia w pracowni radiowej prowadzi Wiktor Legowicz, ówczesny dyrektor Programu Trzeciego Polskiego Radia. – Raz w tygodniu studenci przyjeżdżali na Myśliwiecką (tu znajduje się siedziba radiowej Trójki – przyp. red.), rozsiadali się w jego gabinecie, słuchali różnych audycji i później o nich dyskutowali, czasami też byli zapraszani autorzy programów – opowiada Sławomir Zieliński, wtedy zastępca Legowicza w Trójce. – W marcu 1987 r. LOT inaugurował rejsy do Pekinu. Poleciałem tam z mikrofonem. Powstawał z tego reportaż. I Wiktor poprosił mnie, bym opowiedział studentom o tej podróży. Pamiętam, jak w pewnym momencie jakiś odważny chłopak z cyniczną złośliwością w głosie zwrócił się do mnie: „a może zechciałby nam pan o tym opowiedzieć”. Tym młodym człowiekiem był Tomek Sianecki.

Pół roku później ten sam chłopak powraca na Myśliwiecką 3/5/7 w Warszawie na praktyki studenckie. Trafia do redakcji popularnej wtedy audycji „Zapraszamy do Trójki”. Kieruje nią Grzegorz Miecugow. Odtąd ich drogi zawodowe będą biec niemal równolegle przez kolejnych 30 lat. – Podjechałem pod budynek starym, rozpadającym się maluchem i zobaczyłem Miecugowa parkującego Ładę 1500 S, która była wtedy full wypasem. Pomyślałem sobie: warto być dziennikarzem. Potem okazało się, że Ładę na jeden dzień pożyczył mu teść – wspomina ze śmiechem Sianecki w wywiadzie dla „Playboya” w 2006 r.

– Tomek zaczął z nami współpracować. Widać było, że się rozwija. Ciężko pracował. Robił świetne materiały reporterskie do „Zapraszamy do Trójki”. Nigdy nie zapomnę kopert z opisanymi przez niego nagraniami, bo miał piękne kaligraficzne pismo, jak kilkuletnie dziecko z podstawówki. Do tego był bardzo inteligentny i nadawał na tych samych falach co my. Szybko zintegrował się z zespołem. Po prostu miał tę trójkową osobowość – wspomina Zieliński. Dodaje, że Sianecki szybko wchodzi w skład piłkarskiej drużyny Trójki. Panowie widzą się więc nie tylko w radiu, ale i na boisku.

Sianecki lubi sport. I to będzie widać w wielu jego materiałach dziennikarskich. Na boisku spotka się m.in. z Donaldem Tuskiem. Grę byłego premiera ocenia dobrze, choć ma uwagi. – W meczu z nami robił takie kiksy, jak Ryan Giggs w meczu z Polską – śmieje się w wywiadzie dla „Playboya”. – Dobrze kiwają: premier Bielecki i, co zaskakujące, Jacek Kurski – ocenia. – Tomek też był znakomitym piłkarzem. Grał zwykle w ataku – wspomina Zieliński.

Sianecki sprząta przystanki

Początki pracy w radiu Sianecki łączy ze sprzątaniem przystanków. – Byłem pełen uznania dla niego, bo wstawał bladym świtem, ciężko pracował miotłą i szufelką na ulicy. Przez kilka lat „dla chleba” sprzątał przystanki autobusowe z petów, butelek i innych śmieci – opowiada Zieliński. Później Sianecki przyzna, że było to „niezwykle lukratywne zajęcie”. – 250 dolarów miesięcznie teraz nie robi wrażenia, ale w środku lat osiemdziesiątych to była prawdziwa fortuna. Za trzymiesięczny zarobek można było kupić nowego fiata 126p. Pod warunkiem posiadania na niego przedpłaty – wspomina w książce „Kontaktowi, czyli szklarze bez kitu”.

Sianecki zostaje zauważony w Polskim Radiu. Szefowie „Lata z Radiem” proponują mu prowadzenie sztandarowej audycji Jedynki. Ten od razu informuje o tej propozycji swoich przełożonych w Programie Trzecim. Efekt jest taki, że zamiast przejścia do Jedynki, zostaje prowadzącym „Zapraszamy do Trójki”. Sianecki zaczyna się także pojawiać w telewizji. Najpierw na próbach w „Teleexpressie”. Programu jednak nie poprowadzi, bo – jak usłyszy – ma za okrągłą twarz. Ale się nie zniechęca. Zostaje zauważony przez innych. Pod pseudonimem Cojak występuje jako gospodarz teleturnieju dla dzieci.

Gdy Grzegorz Miecugow odchodzi z Trójki i dołącza do ekipy „Wiadomości” w TVP1, Sianecki pozostaje w Programie Trzecim. Przez moment jest nawet kierownikiem „Zapraszamy do Trójki”. Szybko jednak rezygnuje, bo za jego kadencji dochodzi do zbyt wielu konfliktów między nim a resztą zespołu. Z Miecugowem nadal się widują. Razem jeżdżą na narty i grają w piłkę. A przede wszystkim dużo rozmawiają. – On był pierwszy na porodówce, gdy urodził się mój syn, Kacper. Nie był to tata, mama, teść, teściowa, tylko on był pierwszy. On uwielbiał gadżety, miał nowy aparat z wielką lufą. Zrobił pierwsze zdjęcie Kacperkowi, które stoi na moim biurku – powie w 2017 r. Sianecki na pogrzebie kolegi.

Jedyny reporter w „Faktach” bez krawata

W 1997 r. rusza TVN. Miecugow decyduje się tam przejść z TVP. Namawia Sianeckiego, by porzucił Trójkę. Ten akurat wtedy popada w konflikt z władzami Polskiego Radia. Ma pretensje, że publiczny nadawca zamiast skierować wozy transmisyjne na tereny powodziowe, by stamtąd nadawać relacje na żywo, wysyła je na wakacyjną trasę „Lata z Radiem”. To tylko ułatwia mu podjęcie decyzji, by przejść do nowo powstającej stacji telewizyjnej.

W TVN zaczyna od programu „600 sekund życia”. Sianecki przygotowuje – zgodnie z nazwą – dziesięciominutowe reportaże na żywo z różnych miejsc w Polsce. Program dość szybko spada z ramówki, a jego przenoszą do „Faktów”. I tam zaczyna przygotowywać lekkie, zabawne materiały, które na ogół emitowane są pod koniec wydania. Sianecki jako jedyny reporter ma możliwość występowania przed kamerą bez garnituru. – Jak mnie Lis zobaczył, powiedział: „to już lepiej pracuj bez garnituru, wyglądasz jak łach” – wspomina w wywiadzie dla „Playboya”. Z kolei w dniu 25. urodzin stacji TVN na antenie TVN24 przyznaje, że trudno mu uwierzyć, że kiedyś mógł występować na wizji np. w parce. – Tomasz Lis wyznaczył nam wtedy standardy takie, że musimy być w każdej chwili gotowi do przeprowadzenia wywiadu z prezydentem. Tylko ja jeden nie chodziłem w garniturze i pod krawatem – opowiada 3 października 2022 r. Sianecki znika z „Faktów” w 2010 r. Decyzję o jego zwolnieniu podejmuje Kamil Durczok, który zarządza wtedy „Faktami”. Mówi się, że przyczyną jest konflikt między panami.

W 1998 r. Mariusz Walter, twórca TVN, wpada na pomysł stworzenia magazynu motoryzacyjnego „Automaniak”. Do jego prowadzenia wyznacza Sianeckiego. Dziennikarz jest przerażony, bo nie zna się na motoryzacji. Nie przekonuje to prezesa TVN. Walter upiera się przy swoim, bo kilka lat wcześniej słyszy Sianeckiego w radiu w motoryzacyjnej audycji „Wrzuć Trójkę”. Tyle że materiały tematyczne do tego programu przygotowała inna osoba, on je tylko zapowiadał. Z „Automaniaka” Sianecki odchodzi rok później, gdy stery w nim przejmuje Martyna Wojciechowska.

„Jestem skowronkiem, a nie sową”

W 2005 r. w TVN24 startuje „Szkło kontaktowe”, satyryczno-publicystyczny program, w którym prowadzący w zabawny sposób komentują wypowiedzi polityków. Do udziału w audycji są także zaproszeni widzowie. Program jest nadawany na żywo, więc można zadzwonić do studia i powiedzieć, co się myśli. Gospodarzami „Szkła kontaktowego” zostają Grzegorz Miecugow i Tomasz Sianecki. W każdym odcinku towarzyszą im komentatorzy. W tej roli najczęściej występują satyrycy i artyści kabaretowi, m.in. Artur Andrus, Tomasz Jachimek, Wojciech Zimiński, Marek Przybylik czy Krzysztof Daukszewicz. Program szybko zyskuje ogromną popularność, a widzowie narzekają, że trudno dodzwonić się do programu. W 2005 r. średnia widownia „Szkła kontaktowego” wynosi 125 tys. widzów, rok później już 406 tys., a w 2007 r. – 532 tys. Dopiero po ponad 10 latach podobny format uruchomi publiczna telewizja. Gdy szefem TVP zostaje Jacek Kurski, na antenie TVP Info rusza „W tyle wizji”. Prowadzącymi i komentującymi są osoby blisko związane z prawicowym środowiskiem.

Tomasz Sianecki początkowo nie jest zachwycony, że ma być współgospodarzem „Szkła kontaktowego”. – Jestem skowronkiem, a nie sową, dlatego praca o godz. 22 w ogóle mi nie pasowała. Poza tym mieszkałem wtedy daleko i dojazdy też nie były mi na rękę. Ale za namową dyrektora Adama Pieczyńskiego oraz kolegi ze stacji Grzegorza Miecugowa postanowiłem spróbować. Byłem pewny, że nie utrzymamy się nawet rok. Co jakiś czas Marek Przybylik zadawał rytualne pytanie: „kiedy nas zdejmą”, tymczasem program trwał w najlepsze. Zaczęło się od 20 minut, potem dodano drugie 20, a następnie trzecie i teraz mamy już godzinę – wspomina dziennikarz w rozmowie z dziennikiem „Fakt”.

„Tomek ma duży talent”

Z okazji 15-lecia programu Sianecki przyznaje w tym samym wywiadzie, że „łatwo go ugotować na wizji”: – Niestety opanowanie nie idzie u mnie w parze z latami pracy. Zdarzają się momenty tak zwanej „głupawki” i nie mam na to żadnego wytłumaczenia. Czasem wystarczy kontekst sytuacyjny, jakieś skojarzenie, które powoduje, że nie mogę się powstrzymać od śmiechu. Ta głupawka to moja słabość, podobnie jak kichanie na antenie. Nie kicham często, ale zdarza się to, kiedy siadam w studiu. Problemem nie jest jakaś pomyłka czy błąd, tylko to, jak z tego wybrnąć, a czasami zrobić z tego atut. To pokazuje, że jesteśmy tacy sami jak inni, bo jesteśmy tacy sami jak inni.

Sławomir Zieliński uważa, że Sianecki doskonale odnajduje się w formule „Szkła kontaktowego”. – To prawdziwa sztuka tak żonglować słowem, żeby nie dobić puenty deską. A Tomek ma duży talent i cały czas w tym programie delikatnie operuje piórkiem, a nie ciężkim młotem. Robi to na tyle umiejętnie, czasami wyrazem twarzy, że widzowie wiedzą, o czym mówi, a jednocześnie udaje mu się nie przekroczyć granicy niesmaku – ocenia programy prowadzone przez Sianeckiego Zieliński.

„Język pracuje szybciej niż rozum”

Jednak ostatni miesiąc wywraca nieco ten „kontrolowany” przekaz. Zaczyna się 15 maja. Pod koniec tego wydania „Szkła kontaktowego” tradycyjnie jego gospodarze witają się z prowadzącym magazyn informacyjny „Dzień po dniu”. Gdy Tomasz Sianecki zapowiada, że łączy się z Piotrem Jaconiem, towarzyszący mu satyryk i współprowadzący Krzysztof Daukszewicz pyta: „A jakiej płci on dzisiaj jest?”. Dziennikarz nie reaguje. Gdy na ekranie pojawiają się napisy końcowe, widzowie słyszą, jak Daukszewicz ze wstydem przyznaje: „Chyba ja pier…lnąłem głupotę”.

W sieci tuż po programie rozpęta się burza. Nazwisko Piotra Jaconia i Krzysztofa Daukszewicza wyświetla się wśród najpopularniejszych haseł na polskim Twitterze. Nigdy wcześniej o obu panach nie pisze się aż tyle w tak krótkim czasie. Nawet dwa lata temu, gdy na łamach „Repliki”, dwumiesięcznika społeczno-kulturalnego LGBT+, Piotr Jacoń wyznaje, że ma transpłciową córkę. W rozmowie opowiada o tym, jak Wiktoria powiedziała rodzicom, że jest po korekcie płci. Wywiad Mariusza Kurca, redaktora naczelnego „Repliki” z Piotrem Jaconiem, jest pierwszą w historii magazynu rozmową z ojcem transpłciowej dziewczyny.

Po programie z 15 maja Piotr Jacoń pisze na Instagramie: „Zapamiętajcie moją twarz. To twarz wk…wienia i bezradności”. Do wpisu dołącza swoje zdjęcie z chwili, gdy był na antenie TVN24 i słyszał słowa Daukszewicza. Stacja szybko reaguje po fali hejtu, która zalewa telewizję informacyjną w sieci. „Redakcja TVN24 całym sercem stoi i będzie stała za prawami dyskryminowanych mniejszości. Przepraszamy wszystkich naszych widzów, a w szczególności społeczność LGBT+, za słowa, które padły we wczorajszym programie »Szkło Kontaktowe«” – napisano na twitterowym profilu TVN24.

Następnego dnia również Tomasz Sianecki przeprasza za słowa Krzysztofa Daukszewicza. – W życiu każdego człowieka zdarza się tak, że język pracuje szybciej niż rozum. Wtedy człowiek wypowiada słowa złe, bolące. Tak się właśnie stało pod koniec wczorajszego programu. Chcę przeprosić za nie Piotra Jaconia, środowisko LGBTQ+ – mówi Sianecki na początku programu.

Przeprasza także Daukszewicz i na łamach portalu Wp.pl przyznaje, że „palnął głupotę”, a jego „reakcja była szybsza, niż myślimy”. Dodaje, że przeprosił Jaconia, a ten przeprosiny przyjął. „Wrzucanie na antenę Szkła – ot tak, dla uciechy – cytatów z prezesa Kaczyńskiego czy ministra Wójcika, którzy wprost szydzą z osób transpłciowych, to oswajanie transfobii. Potem można już tylko czekać na twórcze i spontaniczne rozwijanie tej „krotochwili”. Wczoraj poszło szybko…” – zaznacza Jacoń we wpisie.

„Zachowuje się taktownie. Taki właśnie jest”

W efekcie miesiąc później Krzysztof Daukszewicz odchodzi ze „Szkła kontaktowego”. Dzień później decyduje się na to inny komentator – Robert Górski, który porównuje TVN24 do TVP Info. A kolejnego dnia na początku programu Tomasz Sianecki informuje widzów o rezygnacji Artura Andrusa. – Z pewnością dla nas „Szkło kontaktowe” jest pewną wartością, której będziemy bronić. Mam nadzieję, że też dla państwa. Jeśli chodzi o naszych kolegów, czyli Krzysztofa Daukszewicza, Roberta Górskiego i Artura Andrusa, możemy im tylko bardzo serdecznie podziękować za wszystko, co dla „Szkła” zrobili. My będziemy próbowali ten program dla państwa w dalszym ciągu robić – mówi Sianecki.

W mediach aż się gotuje od kolejnych tekstów wokół TVN24 i „Szkła kontaktowego”. Tomasz Sianecki musi odpowiadać na pytania wściekłych widzów, którzy nie rozumieją, czemu aż tylu komentatorów z dnia na dzień odchodzi z programu. Dzwoni 16-letni Stanisław. Wspomina, że pierwszy raz dodzwonił się do „Szkła kontaktowego”, gdy gospodarzami byli Sianecki i Daukszewicz. – Tych wspaniałych wspomnień nikt mi nie zabierze, dlatego właśnie dzisiaj chciałbym pozdrowić wszystkich przygnębionych szkiełkowiczów i przypomnieć niestety wciąż aktualny tekst piosenki: „1999” Artura Andrusa: „Czasem bez trudu, czasem z mozołem. Raczej dla żartu niż na złość. Piosenki wolę pisać wesołe. Bo smutku ludzie mają dość” – mówi na żywo w programie. Sianecki reaguje: – Tak jak zawsze jestem katem stojącym ze stoperem, to teraz nawet chciałem, żeby ta chwila trwała.

Nieco inaczej reaguje, gdy do studia dzwoni kolejna osoba. – W tym przypadku mam wrażenie, że tej tolerancji zabrakło w państwa stacji, ponieważ rozbawiony satyryk palnął sobie żart i okazuje się, że nie ma tolerancji wśród tych, którzy apelują o tę tolerancję. Chyba coś tutaj się nie zgadza – mówi widz do prowadzących. Sianecki: – Tutaj, jeżeli chodzi o tolerancję, to chyba nie można przekroczyć granic tolerancji. Tolerancja musi być tolerancją, a nie jakąś tam półtolerancją, ćwierćtolerancją itd.

– Współczuję Tomkowi, ale to zostało przede wszystkim źle rozegrane przez stację. Ta dopuściła do rozlania się sprawy, gdzie panowie zaczęli dyskusję ze sobą za pośrednictwem mediów społecznościowych. Winię też wydawcę programu, który powinien być wyczulony na kolejność pojawiania się materiałów w satyrycznym „Szkle kontaktowym”, szczególnie na ten temat, zwłaszcza jeśli było wiadomo, że później na wizji pojawi się Piotr Jacoń. Mimo wszystko Tomek Sianecki zachowuje się taktownie. Bo taki właśnie jest – uważa Sławomir Zieliński.