Jako że najęczałem się w sprawie Polska Press wystarczająco i już nawet mnie to znudziło, powrót do dawnych lat nie jest łatwy. Gdy jednak czytam o podszeptach ludzi władzy dotyczących obsady redaktorstwa (Onet, czytaj tutaj) czy zwolnień niewygodnych reporterów (WP, czytaj tutaj), lub też o propozycjach „współpracy” – obrazy z pierwszych podchodów polityków pod niezależne media wracają same.
Sidła
To nigdy nie było wprost. To zawsze był kręcący się gdzieś wokół „Dziennika Zachodniego” poseł, asystent posła, który niby to zaprosił na kawę, rzecznik prasowy, który dobrze radził. Nie mam zielonego pojęcia, ile razy dałem się wpuścić w maliny i wpadłem w sidła, które były na nas zastawione. Mam nadzieję, że gdy walczyliśmy o ustawę metropolitalną dla Katowic albo niezależność gliwickiej onkologii, nikt nie piekł na tym ogniu drugiej pieczeni. Czy jednak jestem pewien, że pisanie o niektórych przywilejach górniczych, o budynku, o który kłócili się wojewoda z marszałkiem, Stadionie Śląskim, działce A czy działce B – tematach, o których gdzieś usłyszeliśmy, które realizowaliśmy i które były ciekawe – nie wpisywało się w jakiś scenariusz? Nie wiem.
Wiem jednak, że czas mijał i władza pozwalała sobie na coraz więcej. W 2017 roku powszechnie zaczęto mówić o repolonizacji, Jarosław Sellin czy Paweł Lewandowski pisali ustawy i już bez oporów opowiadano o mediach naszych i waszych, a tzw. prawicowi publicyści – którzy kiedyś pracowali u Niemca, ale doznali ideowej iluminacji – odpalili rakiety w kierunku Polska Press, szczególnie „Dziennika Zachodniego”. Wizyty, gadki-szmatki, zapraszamy, może kawy, co słychać na Śląsku – wszystkie te najgłupsze towarzyskie obowiązki naczelnego – dotyczyły już wtedy najważniejszych ludzi w rządzie. Czy tylko mi się wydawało, że wicepremier nie umiał ukryć fascynacji naszą dość nowoczesną siedzibą za niemieckie (nie bolało go wtedy) pieniądze? Bo na pewno nie wydawało mi się, że szef partii zastanawiał się, ilu mam zastępców, a sam numer jeden pytał o konkurencję na Śląsku i jakie nastroje w redakcji? Czy tylko mi się wydawało, że sedno takich spotkań – wywiad, na którym nam zależało – obchodził ich najmniej? Repolonizacja jest fiksacją PiS-u – to jasne – ale trzeba dodać, że w 2019 roku nadchodziły wybory, a wraz z nimi wielkie nadzieje na stołki drugiej strony. Krótko mówiąc, nasza siedziba fascynowała nie tylko PiS – to gwoli wyjaśnienia.
PiS-owi z mediami nie idzie
Dziś takie pragnienia władzy wyrażane są wprost, jak czytam Węglarczyka czy Kapustę. Podchody się nie udają, to proponujemy współpracę. Z naczelnym nie wyszło, to dzwonimy do wydawcy. Tego nie wyrzucicie, ale może chociaż kogoś uciszycie?
Nic dziwnego, że tak się dzieje. Finezyjny, jak wydawało się PiS-owi, plan obcięcia budżetów i wzięcia mediów głodem w gruncie rzeczy nie wypalił. Instytucje rządowe czy samorządowe, a nade wszystko spółki Skarbu Państwa, które zawsze zostawiały dużo pieniędzy w mediach (i dobrze), przestały współpracować z niewygodnymi wydawcami. Cóż kiedy kurek zamknięto a media żyją. Raporty, które publikujemy w „Press”, mówią jasno, gdzie pieniądze nie płyną, a gdzie płyną, ciekawostka jednak: spółki nie zawsze słuchają w tym względzie swoich politycznych patronów. Wystarczy spojrzeć na kampanie Orlenu.
Plan przejęcia Radia Zet się nie udał. Plan odebrania koncesji TVN 24 się nie udał. Ustawowe zawijasy z podatkiem od reklam się nie udały. Plan z obsadzeniem Macieja Świrskiego w fotelu szefa KRRiT, który tanią publicystyką uzasadni każdą karę, jaką nałoży na media – się nie udał. Ustawianie propagandy na pierwszych miejscach w pilotach się nie udał. Plan uciszenia Tok FM idzie jak po grudzie. Nie udało się nawet wzmocnienie propagandowe w mediach publicznych – zwłaszcza w terenie i zwłaszcza w radiu. Nic dziwnego, że gdy władza doszła do ściany, a Piotr Wawrzyk wziął się za TikToka, ktoś w PiS pomyślał, by jednak powrócić do źródeł.
I zrobić jak z Polska Press, tylko odważniej, na miarę nowych czasów i drugiej kadencji. Pogadać wprost z prezesem, właścicielem, naczelnym Onetu o zastępcy, wskazać reporterów do wyrzucenia, pokontrolować spółki WP. Ponękać wprost.
Strona sporu
Podoba mi się twitterowa refleksja Macieja Bąka z Radia Zet, który napisał, że „w świetle tego co napisali Węglarczyk i Kapusta naprawdę powinniśmy jako dziennikarze zastanowić się nad położeniem, w jakim się znaleźliśmy. Ta władza pragnie zniszczyć w Polsce dziennikarstwo (…) Czyni to z nas, wbrew naszej woli, stronę politycznego, wyborczego sporu.” Oczywiście. Jeśli wyborczy spór dotyczy fundamentów demokracji, to jesteśmy stroną. A dotyczy – wolne media kontrolujące władze są jednym z fundamentów demokracji, naszym obowiązkiem jest jej bronić.
Dziennikarze, którzy rozumieją swoje powinności wobec władzy, powinni wziąć to sobie do serca. Bo przysnęliśmy trochę. Budzimy się co jakiś czas – w czasie wzmożenia w 2017 roku, kiedy o repolonizacji zaczęto mówić, i w 2021 roku, kiedy Orlen kupił Polska Press, albo trochę później przy okazji koncesji dla TVN 24. Generalnie jednak udajemy, że jest w porządku, tematu odzyskiwania mediów przez państwo już nie ma, Polska Press złożona w ofierze, potwór nakarmiony.
Nic bardziej błędnego. PiS ma co prawda na głowie inne problemy, ale temat żyje. Najlepszym dowodem na to sytuacje przywołane przez naczelnych Onetu i WP. Ale są i dowody inne.
„Jeżeli Państwo kupuje medium…”
Oto kilka dni temu w Gdyni na Forum Rozwoju siedzą obok siebie Dorota Kania, Jacek Karnowski i Miłosz Manasterski. Wysłuchałem tej dyskusji. Manasterski wzywa do przeznaczenia większych pieniędzy na telewizję i radio publiczne, bo tylko tak można wypchnąć z rynku wrogie media. Dorota Kania zalicza uroczy lapsus: „Jeżeli państwo kupuje medium, to wydawałoby się… – zawiesza głos i zaraz się poprawia: – Znaczy polska firma kupuje medium, to wydawałoby się, że należy się z tego cieszyć”. A Karnowski peroruje, że obce media nie kierują się polską racją stanu. Tytuł panelu: „Jakie znaczenie ma repolonizacja mediów dla Polski”.
Repolonizacja brzmi politycznie poprawniej, dlatego tego terminu używają częściej, ale tak naprawdę marzy im się nacjonalizacja.
W majowym wywiadzie dla „Sieci” Maciej Świrski mówi: „Bez wątpienia mamy problem ogromnej koncentracji kapitału zagranicznego w mediach”. Potem co prawda pociesza przeprowadzających z nim wywiad braci Karnowskich słowami: „Trochę udało się zrobić, choćby odkupienie z rąk niemieckich koncernu Polska Press, wzmocniono też media publiczne”, ale dalej dostrzega jednak czarne chmury: „Jeszcze większy (problem – przyp. red.) z tym, że polska racja stanu w dużej części mediów dla wielu dziennikarzy nie jest najważniejsza. Czasem jest drugorzędna, a niekiedy te media przeciw niej pracują”.
Racja stanu
Świrski idzie więc nawet dalej niż Kaczyński, który kiedyś wyraził pragnienie: „Dla nas optymalną sytuacją w Polsce jest, żeby media były polskie, bo co to są media – to jest jakby system nerwowy człowieka”. Dziś już nie chodzi tylko o to, by media były polskie. To jest niezbędny, ale jedynie pierwszy krok. Dziś dziennikarze mają kierować się racją stanu.
Świrski wyliczał w „Sieci”, że obcy dziennikarze „atakują projekty rozwojowe, inwestycje czy produkty, niekiedy w sposób zaskakująco zgodny z interesem swoich właścicieli. Pamiętamy, co wyrabiały niektóre reakcje w momencie ataku hybrydowego na polską granicę ze strony białoruskiej, jak próbowano zniszczyć karabinek Grot w przededniu wojny, jak się próbuje blokować kluczowe dla kraju inwestycje, jak przekop Mierzei Wiślanej, CPK itp.”
Racja stanu, jaka mają kierować się dziennikarze, jest więc dziś definiowana jako racja partii rządzącej. Świrskiego, Sasina, Poręby, Kaczyńskiego i Morawieckiego. Kto się nie zgadza, won z mediów, nie rozumie Polski.
Marek Twaróg, Press.pl
***
Marek Twaróg do czasu przejęcia spółki przez Orlen pracował w Polska Press, ostatnie 11 lat jako naczelny „Dziennika Zachodniego”
m