W sobotę Jarosław Kaczyński w reakcji na niewygodne pytanie reportera TVN 24 Mariusza Grzymkowskiego nazwał go przedstawicielem Kremla. W poniedziałek wiceminister obrony narodowej Wojciech Skurkiewicz oświadczył, że wielu dziennikarzy powinno stanąć przed komisją ds. badania wpływów rosyjskich. – Mamy do czynienia z zamachem na wolność dziennikarską – ostrzega prof. Marcin Matczak, specjalista z zakresu teorii i filozofii prawa.
Jak pisaliśmy w „Presserwisie”, Mariusz Grzymkowski podczas konferencji prasowej w Kopczanach na Podlasiu zapytał Jarosława Kaczyńskiego, czy po odnalezieniu szczątków rakiety w okolicach Bydgoszczy dopiero po czterech miesiącach nadal ma zaufanie do szefa MON Mariusza Błaszczaka. „Ja pana w tym momencie niestety jestem zmuszony – to nie jest żadna osobista wobec pana uwaga – traktować jako przedstawiciela Kremla, bo tylko Kreml chce, żeby ten pan przestał być ministrem obrony narodowej” – odpowiedział prezes PiS (dokładna wypowiedź).
Agresywna polityka PiS wobec dziennikarzy
W reakcji na te słowa redakcja TVN 24 wydała oświadczenie, w którym zaprotestowała przeciw takiemu nazwaniu dziennikarza zadającego ważne społecznie pytania. Zapowiedziała wejście na drogę sądową w obronie swoich dziennikarzy i dobrego imienia TVN.
Prof. Marcin Matczak zauważa, że po wejściu w życie tzw. lex Kaczyński, czyli nowelizacji Kodeksu postępowania cywilnego, pomówione firmy medialne i zatrudnieni w nich dziennikarze mają skromne możliwości dochodzenia swoich praw w sądzie. Wcześniej osoby winne pomówień najczęściej były zobowiązywane do umieszczania przeprosin w adekwatnym miejscu, co wiązało się z wykupem czasu antenowego lub miejsca w gazecie. Teraz osoba winna zniesławienia jest zagrożona tylko grzywną do 15 tys. zł i umieszczeniem przeprosin w „Monitorze Sądowym i Gospodarczym”.
– To sytuacja, w której opłaca się pomawiać, kłamać. Efekt polityczny osiąga się szybko, na ewentualny wyrok czeka długo. Kara jest proporcjonalnie niska – mówi prof. Matczak.
Linię agresywnej polityki PiS wobec dziennikarzy niezależnych od obozu rządzącego potwierdził w poniedziałek Wojciech Skurkiewicz, wiceszef MON. Gdy dziennikarze w sejmie spytali go, czy są politycy PiS, których chciałby zobaczyć przed komisją ds. badania wpływów rosyjskich, odparł: „Moim zdaniem również powinno wielu dziennikarzy stanąć przed komisją, którzy mają również w swojej działalności pewnego rodzaju naleciałości prorosyjskie, między innymi dziennikarze, którzy współpracowali z takim portalem jak Telegraf”. Chodziło mu przy tym o serwis Telegram, ale pomylił nazwy.
Prof. Matczak: „Autorytarne dążenia Kaczyńskiego”
Ustawę o powołaniu Państwowej Komisji ds. badania wpływów rosyjskich podpisał w poniedziałek prezydent RP. Andrzej Duda. – Powołanie tej komisji wieńczy autorytarne dążenia Jarosława Kaczyńskiego. To on i jego podwładni mają osobiście orzekać, kto jest człowiekiem Kremla oraz które media mają naleciałości prorosyjskie – mówi prof. Marcin Matczak.
– Łatwo wyobrazić sobie dziennikarza krytycznie piszącego o działaniach MON, którego komisja wezwie, sugerując, że działa na korzyść Rosji Putina. Zostanie zasypany pytaniami, insynuacjami. Najwyraźniej chodzi o to, aby dziennikarze zaczęli bać się tematów wymagających ocen działań polskiego państwa i służb w związku z wojną na Wschodzie. To niedozwolony nacisk na media, zamach na wolność dziennikarską – dodaje.
W ocenie Anny Gołębickiej – ekonomistki, ekspertki komunikacji i zarządzania – PiS celowo wybrał metodę komunikacji opartą na pomówieniach i przylepianiu łatek rosyjskich agentów przeciwnikom politycznym i niezależnym od władzy dziennikarzom. – Polacy są oburzeni tym, co Rosja robi na Ukrainie. Boją się toczonej tam wojny. Nie chcą mieć więc między sobą ruskich agentów. Przylepiając takie łatki politykom opozycji i niezależnym od władzy dziennikarzom, dają przekaz: skoro łapiemy agentów Rosji, to nie ma ich wśród nas, co przecież nie jest oczywiste – mówi.
Sikorski: „Zmierzamy do dyktatury”
W ocenie Gołębickiej niezależne od władzy media w reakcji na pomówienia i próby zastraszenia powinny się zjednoczyć i wspólnie wykreować akcje uświadamiające Polkom i Polakom, jak wielkim zagrożeniem dla wolności mediów i demokracji jest sytuacja, w której redakcje boją się podejmować niewygodne dla władzy tematy.
– Dziś jakościowe media w Polsce nie mogą popełnić tego samego błędu co BBC w Wielkiej Brytanii, które przed referendum brexitowym przedstawiało symetrycznie argumenty obu stron. Zmierzamy do dyktatury. W tej szczególnej sytuacji media nie powinny zestawiać bezdusznie argumentów obu stron głównego politycznego sporu w Polsce. PiS notorycznie kłamie. Media nie mogą traktować tak samo kłamców i tych, którzy mówią prawdę. Tu nie ma miejsca na symetrię – mówi Radosław Sikorski, poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Platformy Obywatelskiej.
– Myślę, że zastraszane przez władzę redakcje powinny poinformować i prosić o wsparcie państwa Zachodu, np. Stany Zjednoczone, które zdają sobie sprawę, jak ważną rolę w demokratycznym państwie odgrywają wolne media – mówi Marcin Matczak.