Pracownicy „Pressa” opisali, jak traktował ich Andrzej Skworz

Zarzucają mu wyzwiska, wulgaryzmy i groźby

Andrzej Skworz

Wielu byłych pracowników „Press”, kilku pod nazwiskami, w artykule Katarzyny Włodkowskiej na Wyborcza.pl opisało, że byli źle traktowani przez właściciela i szefa magazynu Andrzeja Skworza. – Nikt przez 27 lat nie zgłosił problemów psychicznych ani mnie, ani naszym redaktorkom czy redaktorom – zapewnia Skworz. Niektórzy dziennikarze sugerują, że jego zachowanie było w branży tajemnicą poliszynela.

Artykuł Katarzyny Włodkowskiej, napisany do „Dużego Formatu”, na portalu „Gazety Wyborczej” ukazał się w czwartek rano. Dziennikarka podkreśla, że rozmawiała z 40 osobami związanymi w przeszłości z „Pressem”.

Zdecydowana większość opisuje, że przez lata Andrzej Skworz zachowywał się wobec podwładnych nieodpowiednio: deprecjonował ich kompetencje i artykuły, obrażał, a po rozmowach z nim niektóre pracownice płakały.

– Jak mu się coś nie podoba, karze milczeniem. A nie podoba mu się wiele, choćby to, że lampka na biurku za długo świeci albo w koszu jest za dużo śmieci. Nigdy nie miał oporów, żeby dzwonić w weekend, nawet jeśli nie było potrzeby. Także późnym wieczorem, z wanny. Gdy zaczynał: „I co masz mi do powiedzenia?”, sztywniałam i milkłam – opisała dziennikarka (jej personalia zmieniono w tekście), która przepracowała w magazynie 15 lat.

Inna była pracownica stwierdziła, że raz nie odebrała w niedzielę telefonu od Andrzeja Skworza, bo była na spacerze z psem. – Gdy oddzwoniłam, usłyszałam, że telefon mam mieć przy sobie zawsze. Pracy było dużo, teksty w różne miejsca, obsługa gal, dodatki do magazynu. W pewnym momencie czas przeliczałam na minuty. Bywało, że nie miałam życia prywatnego. Wystarczyło, że był czas na sen – pięć godzin – powiedziała.

Dwie inne kobiety opisały, że w okresie pracy w „Pressie” pogorszyło się ich zdrowie psychiczne. Według jednej z nich Skworz na koniec rozmowy, w której skrytykował ją za to, że na prośbę klienta przeszła z nim na „ty”, powiedział: „A teraz odliczam od 1 do 10. Aż się rozryczysz i wyjdziesz. Dziesięć, dziewięć, osiem – oczka już szkliste?. Siedem, sześć, pięć – jeszcze się trzymasz? Doliczę do jednego i cię tu nie będzie. Cztery, trzy, dwa, jeden – jednak się nie rozpłakałaś?”.

„Tylko po mnie jeździł, rzucał słuchawkami, wymagał więcej”

Inny były pracownik stwierdził, że gdy w 2018 roku po kilku miesiącach współpracy z „Press” złożył wypowiedzenie, Skworz telefonicznie mówił, że „mnie zniszczy, zgniecie, nikt w branży nie będzie ze mną rozmawiał” i „zablokuje mi możliwość wykonywania zawodu”.

Kilka osób wypowiedziało się do tekstu pod nazwiskiem. Jan Rakoczy, który w „Pressie” pracował w latach 2018-2021, stwierdził, że początkowo kontakty z kierownictwem były poprawne. – A z czasem (Andrzej Skworz – przyp.) tylko po mnie jeździł, rzucał słuchawkami, wymagał więcej i więcej, bo „inaczej zbankrutujemy”. Ale mety nie było. Były momenty, że przyznawał: „Przesadziłem”. I obiecywał poprawę. Ale nigdy do niej nie dochodziło – opisał.

– W marcu 2020 zdegradował mnie, bo nie chciałem grillować dziennikarzy, którzy z powodu pandemii utknęli na sponsorowanym wyjeździe w Hiszpanii. Po pewnym czasie znów się spięliśmy. Zadzwonił wieczorem, popłynął. Wyzywał mnie, żebym nie myślał, że „skoro mnie jeszcze nie wypierdolił, to tego nie zrobi”. Rozłączyłem się. Znów zadzwonił i ponownie zagroził, że mnie „wypierdoli” – dodał Rakoczy.

Według Rakoczego Andrzej Skworz zaproponował mu wypowiedzenie z miesięcznym okresem, ale kiedy dziennikarz zasugerował, że nagrał wcześniejszą rozmowę, w której zachowanie Skworza inne osoby oceniły jako mobbing, ten zmienił ofertę na rozwiązanie umowy za porozumieniem stron z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia. Warunkiem było zrzeczenie się przez Rakoczego wszelkich roszczeń związanych z pracą w „Pressie”.

Z kolei Jacek Stawiany, który wiosną 2021 roku przeszedł z „Pressa” do portalu Wirtualnemedia.pl, opisał, że Andrzej Skworz po wybuchu epidemii obniżył mu wynagrodzenie, z potrąceniem za miesiące wstecz. – Zapytałem, czy muszę się zgodzić. Odpowiedział, pół żartem, że zawsze mogę się zwolnić, wylecieć, protestować. Zaakceptowałem, bo kto by w tym czasie dał mi pracę. Później, gdy rząd podniósł minimalne wynagrodzenie, Skworz pomniejszył mi o tę kwotę pensję w drugiej umowie, tej o dzieło – stwierdził.

Dziennikarze zawierali dwie umowy: na część etatu ze spółką wydającą dwumiesięcznik „Press” oraz umowę o dzieło ze spółką odpowiadającą za płatny newsletter Presserwis. Latem 2021 roku zostało to skontrolowane przez poznański oddział ZUS. – ZUS nie znalazł nieprawidłowości, a przesłuchano 30 moich obecnych i byłych pracowniczek i pracowników. Kontrola trwała długo, przemaglowano nas z każdej strony – podkreślił Andrzej Skworz.

To, że w redakcji „Pressa”, panują nieodpowiednie relacje kierownictwa z pracownikami, potwierdziła Katarzyna Buszkowska, która pracowała w magazynie w latach 2019-2020, po półtora roku. – Od miejsca pracy, nawet jeśli to prywatny pracodawca, oczekuje się dziś godnościowego traktowania. A tam było o to trudno. Andrzej widzi, że ludzie odchodzą, ale nie jest w stanie dostrzec powodów. Nie rozumie też, że czasy się zmieniły i mało kto pracuje w sposób, jaki on preferuje – skomentowała.

Podobne zastrzeżenia jak do Skworza wielu dziennikarzy wyraziło wobec Renaty Gluzy, która w „Press” przepracowała dwie dekady, odeszła w 2019 roku. – Strasznie się darła. Zarzucała niekompetencję, nazwała mnie idiotką i głupią blondynką, stwierdziła, że doszłam do „ściany śmieszności” i obrażam czytelników płacących za „Presserwis” – tak rozmowę z nią z początku lutego 2018 roku opisała była dziennikarka magazynu.

Poważniejszych zastrzeżeń wobec zachowania Andrzeja Skworza nie ma jedynie Grzegorz Kopacz, który po kilkunastu latach pracy odszedł z „Pressa” w 2016 roku, ale nadal z nim współpracuje. – Dla wielu osób nie było to najlepsze miejsce pracy, Andrzej jest wymagającym szefem. Próbował nad tym pracować, nie do końca się udawało. Zawsze doceniałem, że – gdy coś się dzieje – staje murem za swoimi dziennikarzami – stwierdził.

Przed wywiadami lista pytań

Zastrzeżenia wobec Andrzeja Skworza dotyczą także etyki zawodowej. Zuzanna Radzik opisała, że w ub.r. „Press” zlecił jej przeprowadzenie wywiadu, po tym Skworz poprosił o listę pytań i dwa tygodnie trwało ich ostateczne ustalanie.

Podobną sytuację zrelacjonował Patryk Słowik z Wirtualnej Polski, przytaczając swoją odpowiedź, w której miał wątpliwości, czy połowa pytań do wywiadu, który miał przeprowadzić z Dominiką Długosz, powinna dotyczyć jej współpracy w Polsacie z Dorotą Gawryluk.

– Dawno temu Press poprosił mnie o przeprowadzenie dwóch wywiadów. Nieelegancko byłoby wrzucać wytyczne, które wówczas otrzymałem, ale swoją odpowiedź pozwolę sobie dziś opublikować. Potem od kilku osób usłyszałem, że podobno „jestem trudny we współpracy” i „narażam na kłopoty” – stwierdził Słowik na Twitterze.

Inni dziennikarze opisywali, że Andrzej Skworz oczekiwał artykułów z wypowiedziami potwierdzającymi wskazaną im wcześniej tezę, a gdy opinie były inne, zdarzało mu się reagować nerwowo. Według dziennikarki, która w „Press” przepracowała trzy miesiące, tak było po jej artykule o nowej redaktor naczelnej „Faktu”.

– O godzinie 20, kiedy pakowaliśmy się już do domów, zmieszał mnie z błotem. Popłakałam się. Potem miał pretensje, że nikt go nie uprzedził o mojej „cienkiej skórze”. Nie jestem delikatna. To jego agresja mnie zmiotła – powiedziała reporterka.

Andrzej Skworz sugeruje konflikt interesów

Katarzyna Włodkowska zaznaczyła, że gdy kierownictwo „Pressa” dowiedziało się, że szykuje artykuł prezeska Fundacji Grand Press Weronika Mirowska telefonicznie przekonywała naczelnych „Gazety Wyborczej”, że autorka jest w sytuacji konfliktu interesów. W 2019 roku udzieliła bowiem „Pressowi” wywiadu, który ostatecznie się nie ukazał.

W czwartek przed południem w serwisie interentowym „Pressa” ukazały się w całości odpowiedzi Andrzeja Skworza na 13 pytań, które Katarzyna Włodkowska przesłała mu do tekstu (w artykule zacytowała wybrane). Odnosząc się do ustaleń dziennikarki, że jego byli podwładni twierdzą, że zwracał się do niektórych per „idiota”, „kretyn”, Skworz opisał okoliczności nieopublikowanego wywiadu z Włodkowską.

– Praca w mediach to ciągły stres, więc mogłem użyć takich słów np. w kwietniu 2019 roku, gdy na dwa dni przed wysłaniem „Press” do drukarni straciliśmy materiał okładkowy. Na sesję fotograficzną z Katarzyną Włodkowską wydaliśmy około 5 tysięcy złotych. Kolejne pieniądze poszły na delegację mojej zastępczyni na wywiad w Gdańsku – wyliczył.

– Niestety, zamiast odesłać nam autoryzację wywiadu, dziennikarka przysłała cały tekst napisany na nowo. Mail od mojej zastępczyni brzmiał: „Tu nawet nie mam co zaznaczać zmian, ponieważ każde zdanie jest napisane na nowo, całość. Skróciła to, co jej nie odpowiada, wyrzuciła w ogóle pytanie o samotność reportera, zmieniła inne pytanie, podopisywała sobie na czym jej zależało. I mamy nowy tekst” – dodał.

– Zawsze mnie zdumiewa, gdy dziennikarz próbuje tak oszukać opinię publiczną. Oczywiście nie zgodziłem się na druk. W tamtej sytuacji mogłem użyć słów, o których Pani pisze. Trudno w takich sytuacjach kląć „motyla noga” lub „do stu tysięcy par kartaczy” – podkreślił Skworz.

Zaznaczył, że przez 27 lat wydawania „Pressa” żaden z podwładnych nie zgłosił mu ani redaktorom problemów psychicznych. – Bywało, że zgłaszano się z problemami fizycznymi, wtedy pomagaliśmy, załatwialiśmy specjalistów, odwiedzaliśmy w szpitalu. Zdarzało się, że ktoś nie pracował przez pół roku i więcej – opisał. – Jesteśmy małym zespołem, los każdego naszego współpracownika jest dla nas ważny. „Press” nie jest anonimową korporacją, wszyscy się znamy i od siebie nawzajem zależymy – dodał.

Przyznał, że pojawił się jeden nieformalny zarzut dotyczący nieodpowiedniego traktowania pracownika. – W nerwach dziennikarz krzyczał na korytarzu o rzekomym mobbingu. Poproszony o pisemne zgłoszenie wycofał się. Mobbingu nie zgłosił, zespół nie powstał – opisał Skworz. Tłumaczył, że zdania „Idź na spacer z psem i poszukaj rozumu” i „Lepiej piszesz, niż mówisz” mógł powiedzieć redaktorce, z którą pracuje od lat i znają się jak łyse konie. I przekonuje, że często to podwładni podnoszą na niego głos. – Mamy w firmie otwarte kanały komunikacji, czasem nawet za bardzo. Jedna z zarządzających skarżyła się kiedyś na mnie, że nie chce słyszeć, jak moi podwładni na mnie krzyczą, bo to wprawia ją w dyskomfort. Może ma rację, że powinniśmy pracować bardziej formalnie, ale chyba nie umiem – stwierdził.

Skworz nie odnosi się do konkretów z tekstu

Szef „Pressa” zapewnia, że żaden z pracowników nie rozpłakał się podczas spotkania z nim. – Ale jeśli tak było, to mi przykro. W życiu zatrudniłem pewnie ponad 500 osób, ponad sto musiałem zwolnić. To trudna praca, bo twórcza – napisał.

– Gdy w zakładzie produkcyjnym pracownik zrobi piękny produkt, szef może go pochwalić i prosić, by zawsze takie tworzył. A w dziennikarstwie nie możesz się powtarzać, pisać tak samo i tego samego, co wczoraj. Tworzymy małym zespołem na bieżąco stronę www, raz dziennie branżowy serwis newsowy, sześć popularnych ogólnopolskich eventów i gruby magazyn. To wywołuje stres i emocje oraz wymaga specyficznych predyspozycji – wyjaśnił Skworz.

Portal Wirtualnemedia.pl w czwartek przed południem przesłał Andrzejowi Skworzowi pytania dotyczące konkretnych informacji z tekstu: przedstawionych przez Jana Rakoczego, Jacka Stawianego, dziennikarkę twierdzącą, że Skworz odliczał od 1 do 10 aż się rozpłacze, i dziennikarza, któremu miał zapowiedzieć, że go „zniszczy, zgniecie i zablokuje mu możliwość wykonywania zawodu”.

Spytaliśmy również, czy często zdarzało mu się podnosić głos i używać wulgaryzmów w rozmowach z podwładnymi, czy dzwonił do nich w ich dni wolne od pracy i wyrażał oczekiwanie, żeby odbierali wtedy połączenia, oraz czy nie miał wrażenia lub sygnałów, że mogło być to mocno dyskomfortowe dla pracowników.

Andrzej Skworz się do tego nie odniósł, napisał jedynie: „Cieszę się, że Wirtualne Media, które od lat co dzień anonimowo korzystają z pracy naszych dziennikarzy i je kopiują – chcą mnie dziś wyjątkowo zacytować. Liczę, że od tego roku zaczniecie Państwo publikować również informacje o zwycięzcach w konkursie Grand Press”.

„Pół środowiska dziennikarskiego czekało na ten tekst”

Informacje z artykułu Katarzyny Włodkowskiej za wiarygodne uznało natomiast sporo dziennikarzy aktywnych na Twitterze. – Wstrząsający tekst. Głęboki szacunek dla wszystkich odważnych, którzy zdecydowali się na rozmowę z autorką. I dla samej autorki – napisał Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski.

– Pół polskiego środowiska dziennikarskiego czekało na ten tekst od Katarzyny Włodkowskiej o Andrzeju Skworzu naczelnym Press – stwierdziła Sylwia Czubkowska. – Trzeba mówić. Głośno – podkreślił Janusz Schwertner z Onetu. – Każdy dziennikarz, który to udostępni, traci szanse na dostanie Grand Pressa. Trudno, cóż poradzić;) Nie chcę być w klubie tych, którzy „nie zauważą” tego tekstu. Szacunek dla @k_wlodkowska za rzetelnie udokumentowaną historię i dotarcie do tak wielu osób – ocenił Patryk Słowik z Wirtualnej Polski.

Natomiast Anna Wittenberg z „Dziennika Gazety Prawnej” przypomniała, że już jesienią 2012 roku, pracując w naTemat, opisała, jak Andrzej Skworz traktował podwładnych. – Kiedy dekadę (!) temu pisałam o Skworzu dla @natematpl nikt nie chciał opowiadać pod nazwiskiem. Ci, którzy w kuluarach mówili historie, publicznie wystawiali laurkę. Cieszę się, że Katarzyna to napisała. Jest świetny i to dowód na koniec pewnej epoki. Nie ma zgody na tyranów – podkreśliła.

– Ze Skworzem, poza wyraźnymi problemami z głową, były dwa problemy. Brak własnego dorobku dziennikarskiego, jak na kogoś kto rozdaje prestiż. Dwa. Bycie po stronie wydawców, koncernów, czyli reklamodawców, gdy brać dziennikarska wpadała w śmieciówki, głodowe pensje i zapaść – skomentował Michał Majewski, przez wiele lat dziennikarz prasowy, obecnie pracujący w branży PR. – Kolejne „pomniki” upadają jeden po drugim – Durczok, Machała, Lis, Skworz. Ludzie zaczynają mówić, zaczynają chronić siebie i bronić swoich praw. I jest to bardzo dobra wiadomość. Miejmy nadzieję, że ten kurs na zmianę zostanie utrzymany, a sama zmiana wyłącznie przyspieszy – zauważył Łukasz Rogojsz z Interii.