Jak reagujesz, gdy kolejna osoba, widząc Twoje ikoniczne zdjęcie ciężarnej wynoszonej ze szpitala w Mariupolu, pyta, co było dalej? I dopytuje, czy kobieta z tego zdjęcia i jej dziecko żyją?
Wiesz, ja sam patrzę na zdjęcia z Mariupola i odnoszę wrażenie, że to, co sfotografowałem, nie wydarzyło się naprawdę. Wydaje mi się, że to był sen. Oglądam te fotografie, które już tak wiele osób zna, i chcę zapomnieć o chwilach, w których je robiłem.
Ranna kobieta w ciąży to Iryna Kalinina. Urodziła martwego chłopca, któremu nadano imię Myron (od ukraińskiego słowa myr, czyli pokój – przyp. red.). Pół godziny po porodzie Iryna zmarła.
Lekarze wykonali cesarskie cięcie, ale chłopiec był martwy. Iryna trafiła do szpitala 9 marca 2022 roku. Szpital został zbombardowany, zarządzona została jego ewakuacja. Wtedy zrobiłem jej zdjęcie. Potem z grupą reporterów odeszliśmy stamtąd. Ale ja musiałem naładować sprzęt. Wiedziałem, że powinienem jak najszybciej wysłać zdjęcia, bo informacja o bombardowaniu szpitala położniczego szybko się rozchodziła w mediach. Udało mi się znaleźć działający generator prądu. Do szpitala jednak nie mogliśmy od razu wrócić, bo w dzielnicy, w której się on znajduje, cały czas trwała kanonada. W pewnym momencie samolot zbombardował nawet pobliską jednostkę straży pożarnej. Do szpitala udało się nam ponownie dotrzeć 11 marca. Lekarze powiedzieli nam, że Iryna zmarła, a jej mąż zabrał ciała żony i dziecka.
Fotografowaliśmy jeszcze ewakuowane ze szpitala kobiety, rozmawialiśmy z nimi. Jedna z nich przy nas urodziła dziecko.
Nie czujesz dyskomfortu, odbierając najbardziej prestiżowe nagrody na świecie za zdjęcia pokazujące cierpienia swoich rodaków?
Nigdy nie było mi przyjemnie odbierać nagrody za takie materiały. Uważam, że nagroda World Press Photo jest za to, że za pośrednictwem fotografii udało mi się dotrzeć do wielu ludzi z informacjami o tym, co działo się w atakowanym przez Rosjan Mariupolu. Nie wpadłbym na to, żeby wykorzystywać cierpienie ludzi do budowania własnej kariery. Nasza praca polega na czym innym: pokazywaniu tego, co się dzieje. Zresztą ja sam nigdy nie zgłaszałem swoich prac na konkursy fotograficzne. Robiły to za mnie redakcje lub fundacje, z którymi współpracowałem.
Wierzysz, że zdjęcia mogą zmieniać świat? Czy są tylko dokumentacją, a Ty jedynie świadkiem historii?
Po publikacji zdjęć z Mariupola moja redakcja Associated Press otrzymała maila od władz Mariupola. Było w nim napisane, że te zdjęcia pomogły w osiągnięciu porozumienia z Rosjanami o otwarciu korytarzy humanitarnych, którymi ludzie mogli wyjeżdżać z oblężonego miasta. Rosjanie długo nie zgadzali się na korytarze. Zdjęcia z Mariupola wywołały poruszenie w wielu krajach. To uratowało życie wielu ludziom.
Tylko jednego dnia zdjęcie z ewakuacji szpitala opublikowały na jedynkach „The Guardian”, „Financial Times”, „The Times”, „Daily Mirror” i „Daily Mail”. Od razu po zobaczeniu tego zdjęcia poczułeś jego moc?
O takich zdjęciach wie się, że są mocne, już wtedy, gdy się je robi. Już sama ta fotografia była newsem. Ona rozbijała też rosyjską propagandę, że w szpitalu położniczym nie było ciężarnych kobiet, tylko bronili się w nim nazistowscy bojówkarze, jak oni nazywają ukraińskich żołnierzy. Na zdjęciach dokładnie widać, kto tam był, co się działo i że Rosjanie kłamali.
***
To tylko fragment rozmowy Mariusza Kowalczyka z Jewhenem Małoletką. Pochodzi z najnowszego numeru „Press”.