Powrót taty Maty

W profesorze prawa rozpycha się duch publicysty, a może prowokatora

Prof. Marcin Matczak

Marcin Matczak, prawnik z wykształcenia, zapragnął być publicystą z powołania. Identyfikator pogromcy PiS – jak najbardziej zasłużony – już mu nie wystarcza. Teraz chce się rozprawić z radykalną lewicą, którą uważa za jeszcze większe zło.

Myślenie klasowe nie jest mu obce. „Pochodzę z małego miasta. Do szkoły średniej poszedłem w momencie przełomu, w 1990 roku. Gdyby Polską rządziła kasta, nie byłoby możliwości awansu społecznego, nie byłbym tu, gdzie jestem. Moje dzieci mogą studiować na najlepszych uczelniach Zachodu. Swoją biografią przeciwstawiam się temu, że nic się nie udało” – mówił na przełomie 2017 i 2018 roku w wywiadzie, który ukazał się w zerowym (i jedynym) numerze lewicowego tygodnika „Po Prostu Polska”.

Awans społeczny potwierdzają dane biograficzne z Wikipedii. Marcin Matczak, urodzony 23 marca 1976 roku w Wodzisławiu Śląskim, w 1994 roku zdał maturę w I Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Kościuszki w Gorzowie Wielkopolskim. Ukończył prawo na Uniwersytecie Wrocławskim, by wylądować w stolicy. Dziś jest partnerem w kancelarii Domański Zakrzewski Palinka oraz profesorem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. No i publicystą – obecnie „Gazety Wyborczej”.

PROPOZYCJA Z „TYGODNIKA”

Do mediów przeniknął klasycznie – jako wyrazisty opiniodawca. I w idealnym momencie, gdy na topie był spór o polską praworządność.

– Jestem prawnikiem i filozofem, zajmuję się naukami społecznymi w szerszym rozumieniu: prawem, politologią, filozofią i socjologią – moje wykształcenie obejmuje wszystkie te przedmioty. A mówię o tym, bo często słyszę argument, że jeśli ktoś jest prawnikiem, to powinien pisać tylko o prawie – Marcin Matczak, nieatakowany przeze mnie, z góry broni swoich publicystycznych pozycji.

Ale przyznaje, że pierwsze jego teksty dotyczyły prawa. – Pojawiłem się w mediach, gdy rozpoczął się kryzys konstytucyjny rozpętany przez PiS. Byłem wtedy pełnomocnikiem Fundacji Batorego w sprawie przed Trybunałem Konstytucyjnym, gdy jeszcze stary Trybunał, kierowany przez profesora Rzeplińskiego, uchylał pierwszą atakującą TK ustawę PiS. To był marzec 2016 roku. Paweł Bravo z „Tygodnika Powszechnego” przeprowadzał ze mną wywiad na gorąco – złapał mnie po rozprawie, gdy miałem jeszcze togę na ramieniu. Wywiad się ukazał i zaproponowano mi, żebym pisał do „Tygodnika”.

I dalej: – Sprawa w TK była transmitowana, co też dało mi jakąś publiczność. A rok później była słynna konferencja w Oxfordzie, na której na moje pytanie o to, kogo reprezentuje, rząd czy Trybunał, profesor Lech Morawski odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że obie instytucje, pokazując, że w Polsce skończył się podział władz. Wtedy do „Kropki nad i” zaprosiła mnie Monika Olejnik i naturalnie moja popularność urosła – wspomina swoje początki w mediach.

Ta popularność nieprzejednanego obrońcy praworządności ugruntowała się w przychylnych Matczakowi mediach w roku 2021, gdy prezydent RP Andrzej Duda nadał mu tytuł profesora nauk społecznych. Marcin Matczak oświadczył wówczas, że nie zjawi się w Pałacu Prezydenckim, by nie legitymizować zamachu na sądy i państwo prawa w Polsce. „Nie mogę pozwolić na to, aby uściśnięcie Pana dłoni zostało odebrane jako choćby cień akceptacji dla tych działań. To są sprawy absolutnie najważniejsze i mam nadzieję, że jako człowiek i prawnik Pan to rozumie, nawet jeśli jako polityk poszedł Pan na nieakceptowalne kompromisy”.

Nie wiemy, czy prezydent zrozumiał, ale zapewne zrozumiał Adam Łaszyn, prezes Alert Media Communications. Narysował Matczakowi sympatyczną laurkę. – Propaństwowiec do szpiku kości. Pryncypialny w kwestiach prawnych, zwłaszcza konstytucyjnych, ale symetrysta w kwestiach światopoglądowych. Matczak zdecydowanie przeciwstawia się pisowsko-ziobrowym siłom zła niszczącym nie tylko polski system prawny, ale i nasze państwo. I jawić się tu może jako Gandalf z trylogii Tolkiena – dysponent skomplikowanej i niedostępnej zwykłym ludziom wiedzy, którą wykorzystuje w intelektualnej walce o przywrócenie światła w naszym nadwiślańskim Śródziemiu.

***

To  fragment tekstu Doroty Boruszkowskiej. Pochodzi z najnowszego numeru „Press”.