Człowiek od wrzutek

Kim jest Tomasz Duklanowski, któremu włos z głowy nie spadnie

– Najgorsze jest to, że w Duklanowskim nie ma żadnej refleksji: że może zrobił coś złego, że przesadził – słyszymy od osoby związanej z Radiem Szczecin

„Jego nazwisko od razu budzi skojarzenie »to pisowiec«” – mówią obrazowo dziennikarze w Szczecinie. Nikt nie ma więc wątpliwości, że nawet po materiale o ofierze pedofila Tomaszowi Duklanowskiemu włos z głowy nie spadnie.

Był rok 1990, gdy Piotr Niemczyk, jeden z założycieli Ruchu „Wolność i Pokój”, kierownik prasowy NSZZ „Solidarność” Pomorza Zachodniego w Szczecinie, objął funkcję szefa szczecińskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. – Ukazywaliśmy się raz w tygodniu. To była mała redakcja. Kilka osób – mówi Niemczyk. Ale młodego wówczas dziennikarza Tomasza Duklanowskiego, który miał trafić do redakcji, sobie nie przypomina. Niemczyk po kilku miesiącach szefowania szczecińskiej „Gazecie Wyborczej” – w maju 1990 roku – za namową Andrzeja Milczanowskiego trafił do tworzącego się Urzędu Ochrony Państwa.

Przygoda Duklanowskiego z „Gazetą Wyborczą” też nie trwała długo. Następca Niemczyka Jerzy Sawka szybko się z nim rozstał: – Wywaliłem go natychmiast po tym, jak usłyszałem jego chamską krytykę środowiska „Gazety Wyborczej”. Co ty chłopcze tu robisz, jeśli to nie twoja bajka? Zwijaj wędki i spadaj – wspomina.

Sawka dodaje krótko: – Duklanowski to żaden dziennikarz, nigdy nim nie był. Wszyscy z niego kpili jako tego, który znowu coś przekręcił albo zmanipulował.

Wyrzucony z „Gazety Wyborczej” Duklanowski trafił do redakcji związkowego pisma „Jedność”. – Młody był, trochę zbuntowany, robiący dobre wrażenie, ale nieogarnięty, jeśli chodzi o dyscyplinę pracy – wspomina dzisiejszy szef Solidarności w regionie Mieczysław Jurek. – Kiedyś gdzieś pojechał, nikomu nic nie mówiąc. Nie było go kilka dni. Po tym incydencie ówczesny szef związku w regionie Longin Komołowski polecił go zwolnić – dodaje Jurek. – Z artykułu 52, dyscyplinarnie – precyzuje. Artykuł 52 Kodeksu pracy mówi, że pracodawca może rozwiązać umowę o pracę bez wypowiedzenia z winy pracownika w razie np. ciężkiego naruszenia przez pracownika podstawowych obowiązków pracowniczych. Jurek wspomina też, że z tekstami Duklanowskiego były problemy. – Nieraz trzeba było za niego przepraszać, bo mylił fakty albo coś przekręcał w wypowiedziach osób, z którymi rozmawiał. Potem przychodziły do nas z pretensjami – opowiada szef szczecińskiej Solidarności.

– Z tego co pamiętam, Duklanowski wyleciał z redakcji pisma „Jedność”, bo był nielojalny w stosunku do szefa regionu Longina Komołowskiego, wydawcy tej gazety – opowiada Marek Słomski, wówczas działacz związku.

– Jeśli nawet miało to miejsce, to było bez znaczenia. Komołowskiego nie imała się krytyka. Nie zwracaliśmy na to uwagi – odpowiada Mieczysław Jurek. – Z Duklanowskim rozstaliśmy się w mało przyjemnych okolicznościach. O, tak powiem delikatnie – dodaje.

Duklanowski pisał też w „Nowym Kurierze” i „Głosie Szczecińskim”, a także w „Życiu” z kropką kierowanym wówczas przez Tomasza Wołka. To wtedy zdarzyła się historia, którą niedawno opisał na Facebooku Przemysław Nadolski, w przeszłości rzecznik policji w Szczecinie. Był listopad 1999 roku, gdy w mieście porwano ośmioletnią dziewczynkę. „Porywacze zostawili list, z którego wynikało, że zrobią dziecku krzywdę, jeśli rodzina powiadomi media i policję” – relacjonował Nadolski. Sprawa dotarła do mediów, więc jako rzecznik policji zorganizował spotkanie z dziennikarzami. „Poprosiłem wszystkich dziennikarzy o jedno: dopóki nie wiemy, co się dzieje z dzieckiem i kto je ma, nie szukajcie na własną rękę, nie drążcie, nie podkręcajcie atmosfery. Życie dziecka jest ważniejsze niż wasze newsy” – wspomina były rzecznik szczecińskiej policji. Jednak następnego dnia w „Życiu” sprawę ujawniono. „Oczywiście skończyło się interwencją u naczelnego Tomasza Wołka. Zgadnijcie, kto był autorem wspomnianego artykułu” – kończy swój wpis Nadolski. Jak potwierdził Nadolski portalowi OKO.press, dziennikarzem tym był Tomasz Duklanowski. To za to Wołek miał go zwolnić z pracy.

***

To tylko fragment tekstu Grzegorza Sajóra. Pochodzi z najnowszego numeru „Press”.