Tomasz Lis od trzech tygodni prowadzi swój kanał na YouTubie. Wyniki na razie nie powalają: 3,5 tys. subskrybentów, najpopularniejszy film – 18 tys. wyświetleń. Zdaniem ekspertów, przekaz Lisa kierowany jest do wąskiej grupy. – On mówi do ludzi, którzy są zradykalizowani jak on, do tak zwanych silnych razem. Ten język jest absolutnie nie do przyjęcia, z nim się nie dyskutuje, tylko go przyjmuje – uważa Wojtek Kardyś.
Tomasz Lis, były redaktor naczelny tygodnika „Newsweek Polska”, 10 marca ruszył z własnym kanale na YouTubie. O starcie Wirtualnemedia.pl informowały jako pierwsze pod koniec lutego.
„TOMASZ LIS – kanał oficjalny” ma obecnie 3,6 tys. subskrybentów (stan na 31 marca, tuż po godz. 18). Opublikowano tam 11 filmów: to rozmowy z cyklu „Tomasz Lis 1na1” z Romanem Giertychem (na swoim kanale opublikował ją sam Giertych, ma tam 79 tys. odtworzeń), ks. Kazimierzem Sową i Kazimierzem Marcinkiewiczem (każdy trwa ponad 40 minut), krótsze komentarze Lisa (po 2-4 minuty), a także „Tomasz Lis LIVE” – seria Q&A (pytania i odpowiedzi) na żywo. Spośród nich najpopularniejsze wideo (pierwszy odcinek, jak również pierwszy materiał na kanale) ma rekordowe 18 tys. wyświetleń, kolejne już mniej: 3,5 tys., 2,9 tys. i 2,1 tys. W sumie jego filmy były do tej pory wyświetlone ponad 69 tys. razy.
Czy to dużo, czy mało? Marcin Meller, który z „Drugim Śniadaniem Mellera” na YouTubie wystartował dwa miesiące temu, ma obecnie 20,9 tys. subskrybentów, jego 48 filmów wyświetlono w sumie ponad 1,5 mln razy.
Maciej Orłoś swój kanał uruchomił dużo wcześniej, na początku 2018 roku (drugi kanał w ub.r.). Teraz może się pochwalić 218 tys. subskrybentów i niemal 34,7 mln wyświetleń. – To trudna materia, kompletnie inna niż telewizja, trzeba szukać własnej drogi, a algorytmy są kapryśne. YouTube jest załadowany, teren jest zagospodarowany. Strasznie trudno się teraz komuś wbić i mieć od razu duże zasięgi i liczbę subskrypcji – przyznaje Orłoś w rozmowie z Wirtualnemedia.pl.
Nuda dla zradykalizowanych
Wojtek Kardyś, konsultant biznesowy, specjalista od komunikacji internetowej i digital marketingu, kanałem Lisa nie jest zachwycony. Delikatnie mówiąc. – Widziałem dosłownie pięć czy dziesięć minut pierwszego odcinka. Tego nie dało się oglądać – ocenia. Co nie zagrało? – Wszystko. Głównym powodem jest sama postać Tomasza Lisa, który mówi językiem nie dziennikarskim czy publicystycznym, a zradykalizowanym. Ten język jest absolutnie nie do przyjęcia, z nim się nie dyskutuje, tylko go przyjmuje. Lis mówi do ludzi, którzy są zradykalizowani jak on, do tak zwanych silnych razem – dodaje ekspert.
Lista przewin kanału jest jednak dłuższa, zdaniem Kardysia. – Format jest nieprzemyślany, za długi, w trendach są krótsze formy. Ten format jest nudny. Odcinki trwają niemal godzinę, dlaczego ludzie mają chcieć to oglądać? Facet gada do kamery od jednego tematu do drugiego, to niepoukładane. Nie dałem rady, zasypiałem przy tym. Mógłbym to porównać do Marcina Mellera. Obaj mają ten sam problem: próbują przełożyć telewizję na internet. Tak się nie da – uważa ekspert.
– Lis nie ma autentyczności, zaufania, jakie miałby bardziej neutralny i obiektywny dziennikarz. A on nie jest obiektywny. Oglądają go nie ci, co chcą dowiedzieć się czegoś o polityce, ale ci zradykalizowani. Oczywiste jest, że kanał nie ma dużych wyników, bo takich zradykalizowanych ludzi jest – całe szczęście – nie tak dużo – twierdzi Kardyś.
– Gdybym miał z czymś porównać kanał Lisa, byłaby to jego absolutna konkurencja, czyli Tucker Carlson z Fox News. To mniej więcej ta sama półka, tylko z prawej strony – mówi Kardyś. Może jednak jest to sposób: dziennikarstwo tożsamościowe, którego targetem są już ci przekonani? – Być może udałoby się to, gdyby nie chodziło o Tomasza Lisa. On jest jednak postacią zbyt kontrowersyjną. Jego brak obiektywizmu jest tak potężny, że nie przemawia nawet do liberalnego elektoratu. Inna kontrowersja jest związana z „Newsweekiem”, zmianą pracy przez Lisa. Nie wiem, czy dla młodych ludzi, dla których mobbing jest nie do przyjęcia, chcieliby utożsamiać się z tym kanałem – dodaje.
YouTube daje wolność
Łagodniejsza w ocenie jest prof. Krystyna Doktorowicz, medioznawczyni z Uniwersytetu Śląskiego, która przyznaje, że obserwuje działalność Lisa w internecie. – On jest wytrawnym dziennikarzem po różnych przejściach: dziennikarskich i osobistych, zdrowotnych. Na YouTubie niewątpliwie jest bardziej niezależny, może głosić swoje poglądy. Ta platforma daje tę możliwość dziennikarzom, którzy z różnych przyczyn nie znajdują się obecnie w mainstreamowych mediach. Identyfikują się z pewnymi poglądami, które dość bezprecedensowo głoszą, ale mają do tego prawo. Takie platformy są bardziej liberalne, nie mają ograniczeń instytucjonalnych. I taka forma będzie się rozwijała – przewiduje Doktorowicz.
Czy dłuższe formy, które sprawdzają się w telewizji, są dla użytkowników YouTube’a do przyjęcia? – Pewnie próbuje tej formuły, którą najlepiej zna, z którą jest kojarzony. Stara się robić format dla siebie charakterystyczny. Ale może też ulec ewolucji, kiedy się zorientuje, czy jest oglądany, czy nie – uważa Doktorowicz.
– On jest oglądany, bo to Tomasz Lis, wszyscy są go ciekawi. Nawet perypetie osobiste, choroba, przyciągają ludzi. Chcą zobaczyć, czy daje sobie radę, czy wraca do życia zawodowego – mówi medioznawczyni. – Lis ma prawo sobie coś wymyślić, a jak się to nie sprawdzi, dokonywać zmian. Mamy ogromny strumień rozmaitych przekazów. Dotyczą nie tylko formy, ale także treści. Lis to też określona bańka odbiorców, którzy lubią jego poglądy, będą wchodzić i oglądać. To funkcjonowanie obywatelskie w rozumieniu Lisa – zaznacza Doktorowicz.
Czy jednak wyniki, jakie osiąga kanał, mogą napawać optymizmem? – Jest za wcześnie. To zależy od samego Lisa, ale też od rozwoju sytuacji politycznej. Jeśli on trafi w wydarzenia, jego przekazy będą szczególnie istotne czy bulwersujące, to też odegra rolę. Duży wpływ ma samo jego nazwisko, historia, background prezentowanych poglądów. Ale ocenić będzie można dopiero za kilka miesięcy – uważa Doktorowicz.
W swoim pierwszym wideo Tomasz Lis uzasadniał, dlaczego w ogóle rusza z kanałem. „Jest marzec w roku wyborczym, czeka nas wielka batalia o Sejm, o władzę i wielka szansa, może ostatnia, na powrót w Polsce normalności. Uznałem, że czas się zabierać do roboty i komentować. Sprawa jest zbyt poważna, by nie wyjść na boisko i nie zagrać o przyszłość Polski” – powiedział.
Odpowiadając na jedno z pytań wyjaśnił też, że – wbrew powtarzającym się pogłoskom – nie zamierza startować w wyborach i zacząć kariery jako polityk. Ale podkreślił, że nie zamierza także startować w ewentualnym konkursie na prezesa Telewizji Polskiej. „W październiku, listopadzie, jeśli opozycja wygra wybory, trzeba będzie zrobić porządek w TVP Info, bo to wyjątkowo makabryczny ściek” – podkreślił, a o swojej ewentualnej prezesurze powiedział: „Nie byłby to dobry pomysł z moim zdrowiem”.
Tomasz Lis niemal od roku poza „Newsweekiem”
Tomasz Lis w TVP zaczął pracę na początku lat 90., gdy szukano nowych osób do redakcji „Wiadomości”, które zastąpiły „Dziennik Telewizyjny”. Gdy kilka lat później uruchomiono TVN, stworzył i kierował redakcją „Faktów”. Później szefował „Wydarzeniom” w Polsacie. Miał swoje programy publicystyczne w telewizji. Przez dwa lata kierował tygodnikiem „Wprost”, a przez kolejne dziesięć był redaktorem naczelnym „Newsweeka”.
Stanowisko w „Newsweeku” stracił z dnia na dzień w maju ub.r. Decyzję o natychmiastowym zakończeniu współpracy przekazano w komunikacie zarządu Ringier Axel Springer Polska. Powodów nie ujawniono. Niedługo później na łamach Wirtualnej Polski ukazał się reportaż Szymona Jadczaka, w którym opisano, że Lis miał m.in. poniżać podwładnych.
W konsekwencji znany dziennikarz zniknął z audycji Jacka Żakowskiego w TOK FM. W wywiadzie w „Krytyce Politycznej” Lis polemizował z zarzutami, że źle traktował podwładnych w redakcji, ale przyznał, że jego metody zarządzania „były trochę retro, a może bardzo retro”, ponieważ był bardzo wymagający wobec siebie samego.