Adwokaci o teorii Beaty Pawlikowskiej nt. leków na depresję: nie ma podstaw prawnych do karania

Beata Pawlikowska

Ponad 30 tys. zł zebrano w zbiórce na postępowanie wobec Beaty Pawlikowskiej za jej słowa na temat antydepresantów. Ale prawnicy przekonują, że nie istnieją podstawy prawne do ukarania dziennikarki. – Nie ma bezpośredniego zapisu, który dawałby prawo do występowania przeciwko osobom o zakazanie rozpowszechniania pewnych informacji – mówi mec. Maciej Ślusarek. – Słowa powinny się obronić w debacie publicznej – wtóruje mu Dominika Bychawska-Siniarska.

Beata Pawlikowska w opublikowanym 16 stycznia na YouTubie wideo „Depresja. Najnowsze badania naukowe” stwierdziła, że leki przeciwdepresyjne są substancjami psychoaktywnymi, które powodują zmiany w mózgu, uzależniają oraz wpływają negatywnie m.in. na masę ciała.

Na film zareagowała Maja Herman, lekarka, psychiatrka, prezeska Polskiego Towarzystwa Mediów Medycznych, która zarzuciła Pawlikowskiej manipulację, m.in. mylenie grup leków. Założyła na Zrzutka.pl zbiórkę na postępowanie wobec Beaty Pawlikowskiej. Uzbierała niemal 33 tys. zł.

Psychiatrka w rozmowie z Wirtualnemedia.pl w ubiegłym tygodniu nie chciała zdradzić, na podstawie jakich przepisów zamierza wytoczyć Pawlikowskiej proces. – Jeszcze tego nie powiem. Nie dlatego, że nie wiem, ale prowadzimy w związku z tym konsultacje. Mogę powiedzieć, że to postępowanie z Kodeksu karnego, w imieniu Polskiego Towarzystwa Mediów Medycznych, nie jako osoba cywilna – zaznaczyła Herman. Zapowiedziała, że więcej szczegółów ogłosi w piątek 20 stycznia.

Ale w czwartek na Facebooku napisała: „Sprawa JEST DYNAMICZNIE ROZWIJAJĄCA SIĘ. Doszły nowe okoliczności, trwają rozmowy. Teraz prosimy o zaufanie ale teraz jest moment, że nie możemy publicznie o wszystkim mówić. Przyjdzie czas, że o wszystkim was poniformujemy [pisownia oryginalna – red.]. Od piątku nie udało nam się z nią skontaktować.

W poniedziałek rano reprezentujący Pawlikowską mec. Maciej Zaborowski przesłał Wirtualnemedia.pl oświadczenie, w którym dziennikarka zapowiada powołanie fundacji działającej na rzecz osób z depresją i schizofrenią, a także podjęcie kroków prawnych (nie precyzuje, wobec kogo i na jakiej podstawie).

Pawlikowska w oświadczeniu zwraca również uwagę na prawo do wolności słowa. Pisała o nim również w liście opublikowanym przez Press.pl, w którym pytała m.in., czy ma prawo cytować badania naukowe oraz czy jej film „ma prawo być zamieszczony w przestrzeni publicznej, żeby dostarczać nową wiedzę i prowokować konstruktywną społeczną na ważny społecznie temat”.

Rynek wolnych idei

O sprawę spytaliśmy mec. Dominikę Bychawską-Siniarską z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Prawniczka przyznaje, że nie śledziła sprawy, ale pytana o szerszy problem, przyznaje, iż podobne tematy pojawiały się w znacznej liczbie podczas pandemii. Czy istnieją przepisy prawa, na podstawie których można pozwać bądź oskarżyć osoby, które np. mówią o efektach ubocznych antydepresantów? – Jako takich instrumentów nie ma. Oczywiście można próbować stosować przepisy o ochronie dóbr osobistych, zniesławieniu czy w ekstremalnych przypadkach o mowie nienawiści – mówi Bychawska-Siniarska.

Prawniczka przyznaje jednak, że powyższe przepisy nie stosowałyby się jednak do przypadku Pawlikowskiej. – O ile ktoś nie mówi czegoś groźnego, wykorzystując pozycję zawodową czy społeczną, na przykład „pijcie Domestos, bo to was wyleczy”, to jest to udział w debacie, przedstawienie jakiejś strony. Nawet jeśli ona nie jest naukowa, nie czepiałabym się, zostawiłabym wolną rękę, możliwość wypowiedzi. Rynek wolnych idei powinien mieć odpowiedź: jeżeli na to, co ona mówi, jest odpowiedź psychiatrów, wywołuje to debatę publiczną, tym lepiej. Wtedy naukowcy mają przestrzeń, by powiedzieć o drugiej stronie medalu – zaznacza Bychawska-Siniarska.

– Mogą być zaniepokojeni, że to groźne, że Pawlikowska może wykorzystywać swoją pozycję, ale z drugiej strony istnieją media, które powiedzą: Pawlikowska przedstawia swoje racje, ale racje naukowe są takie i takie. Tak to powinno odbywać się w demokratycznym państwie, a nie na podstawie konkretnych przepisów prawa – dodaje.

– Można by próbować rzeźbić, że to próba wywołania zagrożenia porządku publicznego, zdrowia czy moralności publicznej. Ale uważam, że słowa powinny się obronić w debacie publicznej. Rozsądek powinien przeważyć. Nie sięgałabym w takiej sytuacji po instrumenty prawne – podkreśla Bychawska-Siniarska.

Zaprzeczenie wolności debaty publicznej

Również Maciej Ślusarek, adwokat, partner zarządzający w kancelarii SKP Ślusarek, Kubiak & Pieczyk, nie widzi przepisów, które mogłyby zakazać komuś głoszenia konkretnych treści. – Czym innym jest na przykład kwestionowanie Holocaustu, na to są przepisy. Tu chodzi o występowanie w imię dobra publicznego. Ono wymaga, żeby na przykład Edyta Górniak nie rozpowszechniała informacji o szkodliwości szczepionek. Ale takich przepisów nie widzę – mówi prawnik specjalizujący się m.in. w ochronie dobrego imienia. – Organizacja może wystąpić o ochronę dóbr osobistych, jako prawa do rzetelnej informacji. To bardzo dookoła i można sobie wyobrazić bardzo trudny proces – mówi Ślusarek.

– Nie ma bezpośredniego zapisu, który dawałby prawo do występowania przeciwko osobom o zakazanie rozpowszechniania pewnych informacji. Zawsze trzeba wykazać się interesem i naruszeniem dóbr osobistych: jak ktoś pisze o mnie źle w książce, mogę wystąpić, jak ktoś mówi źle o mnie, mojej rodzinie czy środowisku, też mogę występować – dodaje prawnik.

– Ale nie ma przepisów, które mówią o karze za szerzenie nieprawdziwych informacji na przykład na temat leczenia depresji. Gdyby stworzyć przepis mówiący o tym, że nie wolno rozpowszechniać informacji niesłużących interesowi publicznemu, strach się bać, jak ktoś mógłby go wykorzystać. To przeczyłoby wolności debaty publicznej. To raczej kwestia regulacji Prawa prasowego: redakcja musi wziąć odpowiedzialność za sprawdzenie pewnych informacji – podkreśla Maciej Ślusarek.