W poniedziałek zmarł Paweł Sobczak, znakomity dziennikarz PAP i Agencji Reutera.
Koledzy z PAP wspominają go: „Uśmiech lub zafrasowanie Sobiego, jak do niego mówili koleżanki i koledzy, zależały często od nastrojów rynkowych. Przez lata dziesiątki młodych reporterów – od Tokio po Teksas – musiało się nasłuchać o tym tajemniczym dziennikarzu z Polski, który ścigał się z mediami lokalnymi i globalnymi naraz, a każdy »scoop« konkurencji odbierał jako osobistą zniewagę”.
Przez lata pracy w Polskiej Agencji Prasowej i Agencji Reutera Paweł Sobczak zdobył reputację łowcy newsów, które nierzadko zmieniały bieg wydarzeń.
„Był wyczulonym na szczegół świadkiem kluczowych przemian gospodarczych i politycznych w Polsce ostatnich dekad. Dla środowiska dziennikarzy zajmujących się polityką, zwłaszcza polityką gospodarczą, był zaś punktem odniesienia a konkurowanie z nim było wyzwaniem. To wyniki tej rywalizacji były dla wielu miarą sukcesu lub – chyba częściej – niepowodzenia” – napisali we wspomnieniu koledzy z PAP.
I dalej: „Paweł w wyjątkowy sposób łączył wiedzę, niespożytą energię i determinację w zdobywaniu informacji i drążeniu kolejnych tematów z charakterystyczną dla niego, niedzisiejszą wręcz szarmancją i urokiem, którym mało kto potrafił się oprzeć – niezależnie od stanowiska czy orientacji politycznej”.
Koledzy z Polskiej Agencji Prasowej i Agencji Reutera zwracają uwagę na sposób bycia i metodę pracy Sobczaka: „Był Sobi chodzącą encyklopedią i istnym mistrzem pierwszego kroku w nawiązywaniu kontaktu. Tych następnych kroków też, bo jak mało kto potrafił pracować nad tematem tak długo, aż już nie było pytań bez odpowiedzi. Nie zjednywał sobie ludzi na pokaz, bo był takim dziennikarzem, jakim był człowiekiem – budował zaufanie wiarygodnością, ujmował ciepłym wsłuchiwaniem się w innych, inteligencją, opartą na oczytaniu krotochwilą. Zaufanie innych zdobywał nie tyle sprytem i dla samego zdobycia, ile dlatego, że sobie je cenił.
Jego każdorazowe „przepraszam, że niepokoję” kruszyło wszelkie lody, a tak zagajona rozmowa często kończyła się nowym zwrotem w temacie, nad którym właśnie pracował. Dla przyjaciół z kolei „tytułem anegdoty” było znakiem, że właśnie zaczyna się jedna z tych zajmujących opowieści, jakimi, z kieliszkiem dobrego wina w dłoni, Paweł raczył po godzinach jako rozmiłowany w historii erudyta”.
„Żył pracą jak nikt inny, ale też nikt w jego opowieściach nie mógł zająć miejsca jego syna, Kuby, o którym mówił zawsze z przejęciem i atencją i z którego osiągnięć był po ojcowsku dumny. Nagłym odejściem zostawił wszystkich z poczuciem straty, bo najbardziej był przyjacielem i takim pozostanie w pamięci każdego, kto miał zaszczyt go znać i z nim pracować” – napisali jego koledzy i współpracownicy.