Afera z „wisielcem przy Carrefourze” wybuchła 3 stycznia 2012 roku. Tego dnia przed godziną 9 serwis Dzienniklodzki.pl opublikował tekst o samobójcy znalezionym na słupie wysokiego napięcia w pobliżu hipermarketu. W materiale pojawiła się galeria 17 zdjęć z wyraźnym wizerunkiem zwłok oraz film. Jak pisał wtedy Press.pl, „zdjęcia zrobili fotoreporterzy dziennika, a wideo – dziennikarz”.
„Po kilku godzinach redakcja ukryła galerię zdjęć i wideo za etykietą, że materiał jest dostępny dla osób pełnoletnich. Ostatecznie ok. godz. 15 zdjęcia i wideo usunięto ze strony” – napisał Press.pl.
Tego samego dnia swoim profilu facebookowym redakcja „DŁ” przeprosiła za publikację. Przeprosił za nią również ówczesny redaktor naczelny „Dziennika” Robert Sakowski. „Nie pierwsi popełniliśmy podobny błąd, nie wiem, czy nasz przypadek uzmysłowi pewną granicę innym redakcjom, ale nam na pewno” – mówił wtedy w rozmowie z „Pressem”.
Okazuje się jednak, że choć drastyczne zdjęcia zniknęły ze stron z artykułami (opublikowano dwa), można je było nadal oglądać. Jeszcze 29 grudnia 2022 roku wyświetlała je wyszukiwarka grafiki Google, jako źródło podając łódzki serwis. Sygnał o tym fakcie otrzymaliśmy od czytelników.
– Wyszukiwarka jest odzwierciedleniem sieci – mówi „Presserwisowi” Elżbieta Różalska z polskiego biura Google’a. – Indeksujemy treści ze stron internetowych i w bardzo rzadkich przypadkach usuwamy link z wyników wyszukiwania.
Te przypadki to m.in. nadużycie danych osobowych czy zdjęć, w tym pornografii. Google usunie takie linki na wniosek pokrzywdzonego, ale nie spowoduje to zniknięcia materiału z sieci. W takiej sprawie trzeba kontaktować się z administratorem serwisu, który je publikuje.
– Jeżeli zdjęcia widziała wyszukiwarka, to każdy mógł je zobaczyć, taka jest zasada – mówi Sebastian Gnieciecki, specjalista SEO z agencji IF.PL, który pracował m.in. w Polska Press i Agorze. – Przypadki takich „osieroconych” zdjęć nie zdarzają się w polskich mediach często. Większość korzysta z własnych CMS-ów i jeżeli ktoś chce usunąć jakieś media niewygodne albo takie, do których ktoś ma pretensje, to usuwa je wszędzie, łącznie z miniaturkami generującymi się na strony listingowe, strony kategorii czy tagów.
Gnieciecki zwraca uwagę, że usunięcie podstawowego zdjęcia powinno powodować usunięcie wszystkich jego miniatur. – Jeżeli po tak długim czasie obraz był widoczny w Google’u, to nie został usunięty ani nie wyłączono jego widoczności. Oczywiście te miniatury nie są dla Google’a najważniejszymi zasobami, więc mógł je ustawić do indeksowania w dalszej kolejności. Czasem to może trwać długo – wyjaśnia.
Samotne miniatury pokazywane przez wyszukiwarkę mogły być nawet niewidoczne dla samych redaktorów serwisu. Od 2012 roku serwisy Polska Press przechodziły kilkukrotny lifting i zmianę layoutu oraz CMS. Zmieniały się wielkości miniatur i wzory ich nazw.
„Presserwis” wysłał w piątek 30 grudnia pytanie o zdjęcia do Tomasza Jabłońskiego, który zarządza serwisem Dzienniklodzki.pl. Jabłoński co prawda odmówił odpowiedzi, ale w poniedziałek miniatury z obrazami wiszącego denata już w wyszukiwarce się nie pokazywały.
– Musieli usunąć te zdjęcia ręcznie, z poziomu serwera i Google odczytał ten sygnał – mówi Sebastian Gnieciecki. – Google nie mógł trzymać tak długo obrazów w swojej pamięci.
Potwierdza to Elżbieta Różalska, według której, jeżeli ktoś usunął media z serwisu, nie pojawią się one po kolejnym zaindeksowaniu witryny przez Google.
Według polskich przepisów nie można ścigać za rozpowszechnianie tego typu zdjęć (chyba że mają charakter pornografii dziecięcej). Usunięcia zdjęć z serwisów internetowych mogą domagać się osoby przedstawione na nich lub ich rodziny, ale tylko na drodze cywilnej. Jedynym wyjątkiem są telewizje, które za emisję drastycznych obrazów mogą być ukarane administracyjnie przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji.