W wywiadzie Agnieszki Szpili dla „Krytyki Politycznej” znalazłem tylko jeden prawdziwy cytat ze mnie, opatrzony cudzysłowem. Brzmi: „Otóż pani się myli: pani nie myśli o ludziach, tylko o sobie”. Tak właśnie powiedziałem. Reszta to emocje, subiektywne odczucia i skandaliczne nieprawdy. Oraz język Agnieszki Szpili, a nie mój.
Było to wczesnym rankiem w dniu ogłoszenia nominacji. Zaskoczył mnie telefon od nieznanej mi osoby (w jury pracujemy na materiałach anonimizowanych), która poinformowała mnie, że na gali Grand Press chce „w związku z transmisją telewizyjną przekazać polskim dziennikarzom siedem najważniejszych tematów związanych z osobami z niepełnosprawnością”.
Przez ponad ćwierć wieku przewodniczenia konkursowi Grand Press nie dostałem nigdy telefonu od osoby, która przed głosowaniem jury na swój materiał lobbowałby w jego sprawie. Dziennikarze rozumieją, że byłoby to złamanie standardów konkursu, które może grozić wykluczeniem z niego.
Odmówiłem sugestiom Agnieszki Szpili. Nie zrobiłem tego w stylu, jaki opisuje w wywiadzie. Nie użyłem wulgaryzmów i – na nieszczęście pomawiającej mnie – też mam świadka tamtej rozmowy.
Szpila była zdumiona. Przez kolejnych dziewięć minut emocjonalnie tłumaczyła mi, że nie rozumiem, o jak ważnym temacie mówi i że musi zainteresować wszystkich dziennikarzy swoją sprawą, a w telewizji ma na to jedyną szansę.
Próbowałem wytłumaczyć, że każdy zwycięzca Grand Press ma tyle samo czasu na wypowiedź, a ja nikomu nie zagwarantuję ani zwycięstwa, ani dodania czasu na podziękowania.
By w końcu przerwać jej monolog, opowiedziałem historię z własnego życia. Otóż przed laty podczas wręczania nagrody im. Dariusza Fikusa, do której zostałem nominowany, podszedłem nieproszony do mikrofonu i w zaimprowizowanym przemówieniu podziękowałem swojej rodzinie i współpracownikom. Organizatorzy tego nie przewidzieli, całość poszła w eter, a nagrodę chwilę później zasłużenie odebrał Mariusz Walter. „Wtedy byłem z siebie bardzo dumny, dziś jest mi za to wstyd” – tak zakończyłem swoją opowieść w rozmowie z Agnieszką Szpilą.
To wystarczyło, by tydzień później uczestnicy naszej gali usłyszeli od Agnieszki Szpili: „Cytując słowa osoby, która tej przemocy dopuściła się wobec mnie, musiałabym się tego całe życie wstydzić. Bardzo dziękuję jury za to, że przyznało mi tę nagrodę, ale nie byłabym sobą i nie mogłabym sobie spojrzeć w twarz, gdybym ją przyjęła”.
Dziś czytam, że jestem (chyba) „martwiakiem”, którego należy „rypać”, przedstawicielem ginącego gatunku, a Agnieszka Szpila mówi: „Wciąż przeżywam skutki tej rozmowy, odczuwam je przede wszystkim w ciele. Wszystko mnie boli. Czuję się brudna, opluta, zhańbiona”.
Czy ktoś, kto tak się poczuł podczas rozmowy, drugi raz dzwoni do swojego oprawcy, by narazić się na to samo? A jednak kilka godzin przed galą Agnieszka Szpila znów zadzwoniła, by kolejny raz negocjować długość swojego wystąpienia na gali.
Tę rozmowę zakończyłem po 49 sekundach, informując wcześniej, że powinna porozmawiać z organizatorką, Weroniką Mirowską, prezeską Fundacji Grand Press. Nie zadzwoniła.
Nie wnikam, jakie są prawdziwe przyczyny, dla których Agnieszka Szpila dokonała swojego performance’u na naszej gali, a teraz kłamie, co do faktycznego przebiegu rozmowy.
Wiem, że potrafi zaangażowanym językiem pisać o swoich emocjach, dowiodła tego zresztą w nagrodzonym materiale. Jednak nie trzyma standardów rzetelności. Jako pisarka nie musi. Szkoda tylko, że swoim zachowaniem na gali Grand Press, uwagami o rzekomej przemocy oraz wywiadem w „Krytyce Politycznej” daje dowód, że wciąż nie rozumie, jaką nagrodę jej przyznano i na jaką scenę trafiła.
Podczas obrad jury nie poinformowałem innych jurorów o naciskach Szpili, tak, by jurorzy podejmowali swoje decyzje bezstronnie i nie kierując się emocjami. Wskazali na jej materiał. Ja na niego nie głosowałem – w dyskusji sygnalizowałem mój stosunek do tej pracy. Uważam bowiem, że konkurs Grand Press powinien nagradzać przede wszystkich dziennikarzy, a nie twórców, którzy na co dzień uprawiają inne zawody. Choćby nawet twórców wybitnych.
Łamię dziś swoją zasadę niekomentowania burz w szklance wody, ale robię to po to, aby nagrodzeni dziennikarze nie mieli wątpliwości co do naszych standardów. Pisarzom zostawiam prawo do własnych, subiektywnych ocen. Nawet jeśli mijają się z prawdą.
Andrzej Skworz, redaktor naczelny „Press”