Marek Czyż wspomina Kamila Durczoka: „Nie bardzo lubił, gdy mówiłem do niego Pinio”

Kamil Durczok

– Ciągle mam w telefonie jego SMS-y. Ciągle mam tam jego głos nagrany na sekretarce. Ale to nie jest głos redaktora Kamila Durczoka. To jest głos kumpla – wspomina zmarłego rok temu Kamila Durczoka jego wieloletni przyjaciel i kolega z kilku redakcji Marek Czyż, dziś dyrektor informacji Radia ZET.

1 listopada na łamach portalu Wirtualnemedia.pl prezentowaliśmy wspomnienia dziennikarzy, którzy odeszli w ostatnim roku, napisane przez bliskie im osoby z redakcji.

Kamil Durczok zmarł 16 listopada 2021 r. Miał 53 lata. Był dziennikarzem, prezenterem telewizyjnym i radiowym, a także publicystą. Karierę zaczynał w Polskim Radiu Katowice w 1991 r. Rok później – mając zaledwie 24 lata – został dyrektorem i redaktorem naczelnym lokalnego radia TOP FM. Z Telewizją Polską związał się w 1993 r. – najpierw z oddziałem w Katowicach, a trzy lata później zadebiutował na antenie ogólnopolskiej. Prowadził m.in. programy „Monitor Wiadomości”, „Forum” czy „Gość Jedynki”. W latach 2001-2006 był prezenterem głównego wydania „Wiadomości”. Później przeszedł do TVN. Od 2006 r. do 2015 r. był redaktorem naczelnym i prowadzącym „Fakty”. Po odejściu z TVN i wygaśnięciu zakazu konkurencji zaczął prowadzić cotygodniowy program publicystyczny w Polsat News – najpierw „Durczokrację”, a później „Brutalną prawdę. Durczok ujawnia”. Ze stacją rozstał się z końcem 2017 r. Rok wcześniej uruchomił portal internetowy Silesion.pl. Na początku kwietnia 2019 r. serwis przestał być aktualizowany, aż zniknął z sieci. Ostatnim projektem medialnym Kamila Durczoka była aplikacja Durczokracja.

Wspomina Marek Czyż, dyrektor informacji Radia ZET

Trochę to w sobie wyparłem. W końcu czasem nie dzwoniliśmy do siebie całymi tygodniami, więc to tak, jakby po prostu nie dzwonił. Ciągle mam w telefonie jego SMS-y. Ciągle mam tam jego głos nagrany na sekretarce. Ale to nie jest głos redaktora Kamila Durczoka. To jest głos kumpla, przyjaciela, Pinia. Nie bardzo lubił, gdy mówiłem do niego Pinio. Tak, to ten Pinio z „Proszę słonia”.

Nie wiem dlaczego, ale ta ksywka jakoś do niego pasowała. Słucham czasem tych krótkich nagrań, kojarzę z kontekstem czasu i zdarzeń, których dotyczą. Naszych wspólnych porażek, sukcesów, jego planów, moich planów, jego ocen. Ale nie tylko.

Pokazywał, jak się robi telewizyjne dziennikarstwo

Wspominam emocje, jakie wtedy nam towarzyszyły, próbuję dociec, z czego wtedy rechotaliśmy, co nas martwiło. To czasem bardzo stare nagrania. Z czasów jego sławy i chwały. Z czasów, gdy był wszechmocnym szefem „Faktów” i wielu dałoby wiele, byle mieć z nim zdjęcie, albo być na „ty”. Z czasów, gdy wyznaczał standardy, pokazywał, jak się robi telewizyjne dziennikarstwo. Z czasów, gdy powstawało liczne grono jego krytyków, a potem wrogów. Tych, którzy potem mieli niestety prawo uznać, że mieli rację. Nie we wszystkim, ale w kilku miejscach mieli. I robili to z wręcz pornograficzną satysfakcją. Tyle, że mnie to nie dotyczy.

Mnie opuścił przyjaciel. Człowiek, który nie zawiódł, zawsze wsparł, pomagał wstać i szczerze bił brawo, gdy było za co. Nie polemizuję z tymi, którzy ciągle próbują wygoić rany i zadrapania po kontakcie z nim. Czasem prawdziwe, czasem nie. Mnie, jak mawia klasyk, proszę zamieść na inną stertę. Tam jest wspomnienie Przyjaciela. Kogoś, do kogo już nie będę mógł zadzwonić po radę, z kim już nie powspominam, jak prosta była droga z Katowic do Warszawy i jak kręta w drugą stronę.