***
Ten tekst pochodzi z archiwalnego wydania magazynu „Press”; udostępniamy go do przeczytania w całości za darmo. Przyjemnej lektury!
***
UCHODZI ZA NIETYKALNEGO I MŚCIWEGO. Wielu byłych i obecnych pracowników TVP w pierwszych zdaniach rozmowy ostrzega mnie: jeżeli coś mu się nie podoba, należy spodziewać się odwetu.
Gdy prawicowy publicysta Witold Gadowski powielił na Twitterze informację, że prawa ręka Jacka Kurskiego, obecny dyrektor biura spraw korporacyjnych TVP Stanisław Tomasz Bortkiewicz, w PRL-u był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa, Mariusz Kowalewski, wtedy wiceszef redakcji publicystyki i reportażu Telewizyjnej Agencji Informacyjnej, odebrał SMS. Wicedyrektor TAI Paweł Gajewski przekazał mu wiadomość – jak relacjonował Kowalewski – od Jacka Kurskiego, wówczas prezesa TVP: „Czy psy gończe poszły za Gadowskim i Nisztorem? Kamera w mordę, czy przeprosi pan dyrektora Bortkiewicza, dlaczego pan kłamał, czy starczy panu honoru, żeby naprawić krzywdy (…)”.
Bortkiewicz utrzymuje, że nic o tym nie wiedział. Przekonuje mnie też, że nie wierzy, by Jacek Kurski wysłał taki SMS, bo takim językiem się nie posługuje.
„Psy gończe” dorwały Gadowskiego w grudniu 2019 roku obok siedziby Instytutu Pamięci Narodowej. – Jakiś chłopczyk z mikrofonem z logo TVP, a z nim operator kamery napadli na mnie z pytaniem, kiedy przeproszę pana Bortkiewicza – opowiada Gadowski.
Stanisław Bortkiewicz nie widzi problemu w bieganiu reporterów TVP i nękaniu negatywnych bohaterów, jakim dla TVP był m.in. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.
– Jeśli ktoś ma nieczyste sumienie i ucieka przed dziennikarzem, to nie przypisujmy od razu winy dziennikarzowi, tylko zastanówmy się, dlaczego ten ktoś ucieka – mówi Bortkiewicz.
Wcześniej mediami nigdy nie zarządzał i przyznaje, że na dziennikarstwie się nie zna. Ma jednak do dziennikarzy uraz i to go napędza.
NIE RĘKA, A GŁOWA
Na korytarzach TVP nazywają go „Bormanem”. Mówi się też o nim: szara eminencja, prawa ręka prezesa Kurskiego. – Bortkiewicz nie jest niczyją ręką. To on tak naprawdę zarządza Telewizją Polską – opowiada mi jeden z byłych dyrektorów TVP, tak jak wielu innych, rozmawiających o Bortkiewiczu tylko z zachowaniem anonimowości.
I dodaje: – Kurski zajmuje się propagandą w programach informacyjnych, Sławomirami, Zenkami i sylwestrami marzeń. „Borman” dba o to, by cała ta machina działała. W TVP tak wszystko zorganizował, by nikt oprócz niego i Kurskiego nie miał wpływu na telewizję, a to, co się w niej dzieje, mogli tylko oni kontrolować.
Przykładem na taką kontrolę może być to, że nawet zmiany w zarządzie nie wpływają w najmniejszym stopniu na kurs TVP. – Stanisław Bortkiewicz jest najbliższym i kluczowym współpracownikiem Jacka Kurskiego – stwierdza Maciej Stanecki, do marca 2019 roku członek zarządu TVP, a obecnie zastępca dyrektora Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych.
– Kardynał Richelieu, ma opracowane zawsze trzy ruchy do przodu – mówi o Stanisławie Bortkiewiczu były zastępca dyrektora TVP.
– W relacjach osobistych niezwykle uprzejmy – zapamiętał go inny były dyrektor, ale nazwiska woli nie podawać.
Należałoby jeszcze dodać, że dyrektor biura spraw korporacyjnych jest też niezwykle skromny. I ostrożny. Najpierw nie zgadza się na rozmowę. Prosi, żeby pytania przesłać mu e-mailem za pośrednictwem biura informacji TVP. Potem oddzwania – jak mówi – żeby się poznać i upewnić, że artykuł o nim będzie obiektywny. Podkreśla, że jest tylko jednym z wielu dyrektorów w TVP, a on się zajmuje dbaniem o to, żeby nie zabrakło papieru do drukarek lub żeby strażnicy pracowali na swoich stanowiskach. Dodaje też, że jest zwyczajnym robolem.
Skąd się więc bierze opinia, że jest wszechwładny w TVP? Tłumaczy, że pracuje do późna, a w nocy odbiera wszystkie telefony, które są przekierowywane do niego, więc ktoś może pomyśleć, że zajmuje się wszystkim.
Gdy słyszy, że jego praca i rola, jaką odgrywa w TVP, są jednak dla mnie ciekawe, ton jego głosu robi się jeszcze bardziej uprzejmy. Nie chciałby, żeby potem sprawa trafiła do prokuratury lub sądu, jeżeli zostaną naruszone jego dobra osobiste.
Pytam go więc, czy mi grozi. Zapewnia, że absolutnie nie powinienem tego w ten sposób traktować. Dopytuje też, czy zaczynam widzieć w nim człowieka.
OPOZYCJONISTA Z TRANSPARENTEM
Studia rozpoczął w 1980 roku w Akademii Medycznej w Gdańsku. Chciał zostać lekarzem pediatrą. – To tradycja rodzinna, mój ojciec był lekarzem, a mama z zawodu jest położną, była nawet sanitariuszką w oddziałach Armii Krajowej u Kmicica i Łupaszki – chwali się nawiązaniem do żołnierzy wyklętych z panteonu bohaterów Młodzieży Wszechpolskiej.
Na zdjęciu młody blondyn w swetrze z wyłożonym na niego kołnierzykiem koszuli i kurtką przewiązaną za rękawy na biodrach niesie na czele pochodu transparent z napisem „Solidarność”. Stanisław Bortkiewicz przesłał mi swoje zdjęcie z pierwszomajowego antypochodu, zorganizowanego w Gdańsku przez opozycję 1 maja 1982 roku. Chętnie podkreśla swoje zaangażowanie w tamtych czasach. – Od samego początku studiów byłem blisko Solidarności. Początkowo był to udział w demonstracjach oraz kolportaż niezależnych wydawnictw. Potem, po wprowadzeniu stanu wojennego, zaaranżowałem ciemnię fotograficzną w starej pralni w piwnicy akademika, w której rozpocząłem własną produkcję ulotek, odezw, plakatów, nawołujących do udziału w manifestacjach. Wywoływałem tam też zdjęcia z manifestacji – opowiada.
– Jarka i Jacka Kurskich się wtedy znało, ale Stanisława Bortkiewicza kompletnie nie kojarzę z tamtych czasów – mówi pochodzący z Gdańska Maciej Grzywaczewski, w latach 2004–2006 dyrektor TVP 1 i były wiceprezes firmy producenckiej ATM Grupa, który pracował w Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”.
Historia odezwała się do Bortkiewicza po latach. W 2017 roku użytkownik Twittera o pseudonimie John Bingham oskarżył go, że w 1988 roku, przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii był pozyskany przez Służbę Bezpieczeństwa jako kontakt operacyjny „Tomasz”. Bortkiewicz przyznał, że SB próbowała go zwerbować, ale twierdził, że bezskutecznie.
W dość zaskakujący sposób tłumaczy, skąd się wzięły zarzuty o współpracę z SB: – Kiedy te pomówienia się pojawiły, w ostatnich dniach października 2017 roku, akurat kończyła się konferencja historyczna w Paryżu, podczas której byłem jednym z prelegentów i prezentowałem własne archiwalne materiały i unikalne zdjęcia z okresu stanu wojennego. Nigdy wcześniej nie eksponowałem i w żaden sposób nie posługiwałem się tą kartą z własnej historii, a kiedy z powodów czysto sentymentalnych, po 35 latach odtworzyłem swoje archiwum i zorganizowałem z IPN wystawę, a potem konferencję, być może pozazdrościły mi tego osoby, które podobno zakładały Solidarność i prowadziły działalność konspiracyjną w przedszkolach lub szkołach podstawowych – kpi dziś Bortkiewicz.
W 2016 roku starał się o miejsce w radzie nadzorczej państwowej firmy Tauron i wtedy złożył oświadczenie lustracyjne. Na oskarżenia zareagował ówczesny prezes TVP Jacek Kurski, oświadczając, że w TVP nie ma miejsca dla współpracowników SB, ale też brak zgody na wyroki bez dowodu. Instytut Pamięci Narodowej poinformował wtedy Kurskiego, że prokurator badający oświadczenie Bortkiewicza stwierdził, iż jest ono zgodne z prawdą.
POŻEGNANIE Z PRAKTYKĄ
Jeszcze przed zakończeniem studiów na wydziale lekarskim w 1986 roku pracował w Katedrze Anatomii Prawidłowej Akademii Medycznej w Gdańsku jako asystent. W ten sposób dorabiał, żeby utrzymać rodzinę. Żonę poznał na studiach, ukończyła wydział stomatologiczny. W trakcie studiów urodziła im się dwójka dzieci, z którymi mieszkali w akademiku. Dostawali stypendium fundowane przez ZOZ Ostróda w zamian za zobowiązanie, że po studiach podejmą tam pracę.
W 1988 roku wrócili do rodzinnego miasta, a Bortkiewicz rozpoczął pracę jako lekarz w tamtejszym szpitalu. Zaczął specjalizację, jednocześnie próbował dorabiać do niskiej wtedy pensji lekarza, prowadząc prywatną praktykę. Długo to nie trwało. – Uniemożliwiono mi zakończenie specjalizacji. Był to konflikt powodowany zawiścią z powodu prowadzonej przeze mnie z powodzeniem lekarskiej praktyki prywatnej, nie wykluczam, że mógł być on też inspirowany przez Służbę Bezpieczeństwa, która mnie wówczas inwigilowała, o czym dowiedziałem się dopiero po 30 latach. W akcie protestu przeciwko niesprawiedliwym szykanom, jakie mnie wówczas spotkały, zwolniłem się z pracy w szpitalu – opowiada Bortkiewicz. I precyzuje, że szykany wobec niego polegały np. na tym, że dyrekcja ZOZ-u utrudniała jego pacjentom realizację skierowań na badania czy przyjęcie chorego dziecka do szpitala.
Wyjechał do pracy m.in. na budowie w Wielkiej Brytanii w 1989 roku. Za zarobione tam przez rok pieniądze otworzył hurtownię w Ostródzie. Mówi, że sprzedawał mydło i powidło, część towaru przywoził z zagranicy.
W 1991 roku wystartował w konkursie na dyrektora szpitala w Ostródzie. Wygrał go, bo jak twierdzi, lokalne środowisko medyczne pamiętało jego konflikty z dyrekcją, którą chciano wymienić. Dyrektorem szpitala był jednak tylko przez rok. – Po oddłużeniu ZOZ-u i dokonaniu w nim wielu ważnych zmian sam złożyłem rezygnację. Pełnienie tej funkcji było dla mnie tylko symbolicznym zamknięciem osobistych porachunków z ZOZ-em z czasów PRL. Miałem już wówczas nieźle prosperującą firmę handlową, którą chciałem rozwijać. Założyłem też biuro rachunkowe – wspomina. Nazwał je Tax Service.
Z zawodem lekarskim pożegnał się na zawsze. – Do zawodu lekarza pozostał mi sentyment, nauczyłem się też dość specyficznego sposobu myślenia, skutkującego obowiązkową analizą przed podejmowaniem ważnych decyzji. To ułatwia życie i odnajdywanie się w nowych sytuacjach – stwierdza Bortkiewicz.
DOBRE ZNAJOMOŚCI
Jako lokalny przedsiębiorca obracał się w towarzystwie ludzi, którzy w Ostródzie chcieli uchodzić za biznesmenów. Jednym z jego znajomych był Feliks Siemienas, kontrowersyjny przedsiębiorca z Grabina koło Ostródy. „Przyjaciel Jerzego Urbana i Andrzeja Leppera. Playboy, wielki żarłok i birbant. Hodował ryby, budował w Polsce Amerykę, pożyczał pieniądze od banków, ale ich nie oddawał. Człowiek od nieodgadnionych biznesów” – opisywał Siemieniasa w 2006 roku Piotr Pytlakowski w „Polityce”.
Siemienias poznał Bortkiewicza z Zygmuntem Wrzodakiem, szefem Solidarności w Ursusie, który wkrótce dał się poznać jako jeden z najbardziej radykalnych prawicowych polityków w Polsce. Wrzodak w 1994 roku poinformował Bortkiewicza, że planowany jest konkurs na prezesa pracowniczej spółki Ursus. Bortkiewicz wystartował w konkursie ze wsparciem Solidarności pod wodzą Wrzodaka i wygrał.
Z KURSKIM I WRZODAKIEM W PARTII
Ursus był reliktem gospodarki socjalistycznej – nierentownym molochem, zatrudniającym kilkanaście tysięcy pracowników. Bortkiewicz do dziś ze wzruszeniem opowiada o ciągach produkcyjnych, dostawcach podzespołów, montowniach ciągników. Słychać, że to go naprawdę fascynowało. – Ursus był faktycznym bankrutem skazanym przez polityków na upadłość i likwidację wszystkich miejsc pracy. Tylko dzięki olbrzymiemu wysiłkowi włożonemu w restrukturyzację i dzięki wsparciu, jakiego udzielili mi Solidarność oraz osobiście Zygmunt Wrzodak, firma Ursus oraz część miejsc pracy zostały uratowane. Zwolnienia pracowników były bardzo trudną koniecznością podejmowaną wyłącznie dla ratowania firmy i pozostałych miejsc pracy. Uratowanie Ursusa to oczywiście sukces, chociaż gorzki, gdyż cena, którą przyszło za to zapłacić, była duża. W każdym innym wariancie niż ten, który zrealizowałem, koszty społeczne upadłości firmy byłyby nieporównywalnie większe – chwali się.
W 1997 roku Bortkiewicz zaliczył jednak też porażkę. Razem z Zygmuntem Wrzodakiem i Jackiem Kurskim działał w prawicowej partii Jana Olszewskiego Ruch Odbudowy Polski. Wszyscy trzej startowali do Sejmu. Rzecznikiem ROP był Kurski, sztab wyborczy urządzili w Ursusie. Jednak ROP nie przekroczył wymaganego progu i nie wprowadził posłów do Sejmu.
O Jacku Kurskim z tamtych czasów nie chce mówić: – Jacka Kurskiego znam od wielu lat. Nie opowiadam publicznie o prywatnych relacjach, które łączą mnie ze znajomymi i przyjaciółmi, tym bardziej bez ich zgody – stwierdza.
RESTRUKTURYZACJA I PRZEPROWADZKA
Po nieudanym starcie do polityki Bortkiewicz przygotował i realizował plan naprawczy Ursusa. Gdy w 1998 roku Zakłady Przemysłu Ciągnikowego Ursus zostają przekształcone w spółkę akcyjną, Bortkiewicz zostaje jej prezesem. Restrukturyzacja tego przedsiębiorstwa spowodowała, że liczba pracowników została zredukowana z 12,1 tys. do zaledwie 350 osób, a większość firm wydzielonych z Ursusa zbankrutowała.
Bortkiewicz uważa, że alternatywą było tylko ogłoszenie upadłości. On na tej restrukturyzacji na pewno nie stracił. Przeprowadził się wraz z rodziną do dużego domu w podwarszawskim Milanówku. Posiadłość, na której rosną sosny, otacza wysoki mur. – Ze 20 lat już tu mieszkają – potwierdza Tamara Gujska, lokalna działaczka kulturalna z Milanówka.
W 2004 roku Ursus był przejmowany przez Zakłady Mechaniczne Bumar. Bortkiewicz nie potrafił się porozumieć z ludźmi z Bumaru i odszedł z Ursusa.
PRACA Z KUZYNEM KACZYŃSKICH
Wtedy zadzwonił inny jego znajomy Andrzej Urbański, który był wiceprezydentem u Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Warszawy. Bortkiewicz został prezesem warszawskiego Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. Polska wchodziła wtedy do Unii Europejskiej, a Warszawa nie spełniała warunków ekologicznych wyznaczonych przez UE i większość ścieków spływała do Wisły. Zadaniem Bortkiewicza było przygotowanie i znalezienie finansów na rozbudowę oczyszczalni Czajka. Udało mu się pozyskać największą wówczas unijną dotację na ten cel – 250 mln euro. Opowiadając o tym etapie swojego życia, z chęcią rozprawia o kolektorach, naprawach sieci wodociągowej.
Gdy Czajka w zeszłym roku nawaliła, wlewając ścieki do Wisły, „Wiadomości” TVP przez wiele tygodni krytykowały obecne władze Warszawy za narażenie zdrowia i życia ludzi. O udziale Bortkiewicza w finansowaniu rozbudowy Czajki nie wspomniano.
W MPWiK zatrudnił Jana Marię Tomaszewskiego, brata ciotecznego Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Oczywiście z powodu jego profesjonalizmu. – To osoba o dużej wrażliwości, wyobraźni i charyzmie, absolwent Akademii Sztuk Pięknych. Z kolei MPWiK posiadało wiele niewykorzystanych zabytkowych obiektów inżynieryjnych o dużych walorach architektonicznych, które nie były powszechnie znane. Pan Jan Maria Tomaszewski opracował koncepcje odnowienia i udostępnienia zwiedzającym zabytkowych obiektów MPWiK, w szczególności Filtrów Lindleya – tłumaczy Bortkiewicz.
Tak się składa, że obecnie Jan Maria Tomaszewski jest doskonałym specjalistą w TVP, gdzie doradza w sprawach Teatru Telewizji.
Gdy w 2006 roku zmieniły się władze Warszawy i zarządcą komisarycznym miasta został Kazimierz Marcinkiewicz, Stanisław Bortkiewicz stracił stanowisko. Jak twierdzi, z Marcinkiewiczem nie było mu po drodze.
WIECZNY DYREKTOR
Został dyrektorem w państwowym holdingu energetycznym BOT Górnictwo i Energetyka, który później wszedł w skład Polskiej Grupy Energetycznej. Miejsca tam jednak nie zagrzał. W latach 2006–2007 był dyrektorem ds. inwestycji i strategii PZU SA, a do 2008 roku przewodniczącym rady nadzorczej Ciech Polfa. W 2007 roku założył firmę doradczą Centrum Konsultingu Menedżerskiego Gordion. Zajmował się restrukturyzacją firm, a jej głównymi klientami były państwowe spółki, m.in. Energa, Elektrownia Kozienice, Enea, PGNiG Termika i PGNiG.
Skąd u niego takie przywiązanie do państwowych spółek? Bortkiewicz odpowiada, że zna się na restrukturyzowaniu dużych firm, a w Polsce największymi przedsiębiorstwami są te państwowe.
Duże firmy to duże budżety, a czasem duże kłopoty. Przekonał się o tym, gdy w styczniu 2008 roku w „Pulsie Biznesu” pojawił się tekst „Błyskotliwy biznes Gordion Consulting”, w którym napisano, że „zarząd Elektrowni Kozienice zawiadomił prokuraturę o umowach ze spółką biznesowej gwiazdy za rządów PiS”. W zawiadomieniu tłumaczono, że firma Gordion Bortkiewicza miała przygotowywać opracowania dotyczące wewnętrznej administracji i organizacji w elektrowni za ok. 1,5 mln zł. „To były umowy pozorne. Takie usługi raczej nie były spółce potrzebne, a działalność konsultantów w dużej mierze polegała na przepisywaniu dokumentów i opracowań, które już były w firmie. Dokumentację sporządzano pospiesznie i niestarannie” – mówił w rozmowie z „PB” Roman Czerwiński, ówczesny p.o. prezes Elektrowni Kozienice.
Bortkiewicz odpowiedział pismem, w którym zapewniał, że zarzuty Czerwińskiego nie mają żadnych podstaw. I oburzał się za nazywanie go „biznesową gwiazdą za rządów PiS” czy „dyżurnym kandydatem na prezesa topowych spółek skarbu państwa”.
– Po kilku latach procesu sądowego elektrownia zapłaciła mi odszkodowanie i przeprosiła za naruszenie dóbr osobistych – tłumaczy mi Bortkiewicz.
ŻAL DO MEDIÓW
Stanisław Bortkiewicz ma żal do mediów i dziennikarzy, że nie opisywali jego zmagań z Janem Burym, wiceministrem skarbu w rządzie PO–PSL, i ujawnianymi przez niego nieprawidłowościami, które jego zdaniem doprowadziły do wybuchu tzw. afery podkarpackiej, w wyniku której Bury i ok. 30 innych osób usłyszeli m.in. zarzuty korupcyjne oraz wpływania na działalność instytucji państwowych.
Bortkiewicz czuje się pokrzywdzony, bo – jak zapewnia – już w 2008 roku próbował nagłośnić nieprawidłowości w funkcjonowaniu ekipy wiceministra Burego, za co próbowano go niszczyć. Bortkiewicz uważa, że dziennikarze, media, urzędnicy działali jak mafia. Twierdzi, że w ogólnopolskich mediach były już gotowe teksty, które potwierdzały jego argumenty, ale nie były publikowane, bo uderzałyby w firmy, które były reklamodawcami tych mediów. Jego zdaniem rzetelnością wykazał się tylko Jan Piński, obecnie redaktor naczelny serwisu internetowego Służby Specjalne Bez Cenzury. Rzeczywiście Piński pisał w słynącej z antysemityzmu „Warszawskiej Gazecie”, jak bardzo krzywdzeni są biznesmeni – Stanisław Bortkiewicz i jego ówczesny wspólnik w interesach Jarosław Pedrycz.
Od kiedy Bortkiewicz pracuje w TVP, teksty w serwisie Tvp.info i materiały w programach informacyjnych TVP nawiązujące do afery podkarpackiej stawiają go w pozytywnym świetle, a np. jego biznesowego konkurenta Andrzeja Wilamowskiego przedstawiają niemal jako przestępcę, uwypuklając ustalenia Doroty Kani z „Gazety Polskiej”, że w czasach komunistycznych miał współpracować z SB.
SATYSFAKCJA ZE ZWOLNIENIA
W TVP Stanisław Bortkiewicz pojawił się zaraz po tym, jak po wygranych wyborach Prawo i Sprawiedliwość przejęło media publiczne i w styczniu 2016 roku minister skarbu na prezesa telewizji wyznaczył Jacka Kurskiego. Kto mu zaproponował tam pracę? – Pan prezes Jacek Kurski, po tym kiedy objął to stanowisko – opowiada Bortkiewicz.
Początkowo został doradcą zarządu TVP, czyli samego Kurskiego.
Układy sprawiły bowiem, że stanowisko dyrektora biura spraw korporacyjnych, który koordynuje działania zarządu, było chwilowo zajęte przez Marka Makucha, do 2014 roku warszawskiego radnego PiS.
Jednak już w lutym 2016 roku z Makucha udało się zrobić szefa kadr TVP, a Bortkiewicz zaczął kierować biurem spraw korporacyjnych. W tym czasie w TVP rozpoczęła się czystka. Pracę straciło ponad 200 dziennikarzy, w tym wielu od lat pracujących w TVP. Przy zwalnianiu przez nowych szefów wielu słyszało, że nie ma dla nich miejsca, gdyż nie pasują do nowej koncepcji telewizji. Ich miejsca zajmowali głównie ludzie usłużni wobec nowej władzy i młodzi, często z TV Republika i mediów o. Tadeusza Rydzyka.
Jego zdaniem zwalniani podczas czystki dziennikarze sami sobie byli winni. – Nie spotkałem się osobiście z żadną osobą, która przedstawiłaby okoliczności, że została skrzywdzona. Odchodzący zwykle robili z tego sensację i wydaje mi się, że czerpali z tego satysfakcję. Spotkałem natomiast dziesiątki osób pokrzywdzonych zwolnieniem z TVP i mechanicznym przesunięciem ich do agencji Leasing Team, za prezesury Juliusza Brauna – twierdzi Bortkiewicz, jakby przewinienia poprzedniej ekipy w TVP usprawiedliwiały winy obecnej. Dodaje, że widział, jak wiele osób prowokowało, żeby je zwolniono, a potem robiły z siebie ofiary. Gdy proszę, by wymienił kilka konkretnych przykładów takiego prowokowania, odmawia.
W sierpniu 2016 roku Rada Mediów Narodowych odwołała Jacka Kurskiego ze stanowiska prezesa TVP i tego samego dnia powołała go na nie ponownie. Bortkiewicz w geście solidarności z Kurskim zdążył złożyć wypowiedzenie. – Kiedy sytuacja w zarządzie TVP była niepewna, chciałem być gotowy do ewentualnego odejścia razem z prezesem Jackiem Kurskim – tłumaczy.
Bortkiewicz przyznaje się, że w TVP nie wszyscy go lubią, bo dba o to, żeby nie przepłacać. Dodaje, że musiał się pozbyć kilku szkodników, a według jego opinii szkodnicy bywają elokwentni i skarżą się na niego, więc stąd mogą się brać nieprzychylne opinie o nim.
RZĄDZI I KONTROLUJE
Stanisław Bortkiewicz szybko opracował też reformę struktury TVP. Polegała zasadniczo na odebraniu władzy dyrektorom poszczególnych anten i przekazaniu ich kompetencji jednostkom centralnym, np. biuru programowemu. – Anteny podlegały zarządowi, ale kierowały nimi zwykle mocne osobowości i dla wielu ich zdanie było ważniejsze niż prezesa – wyjaśnia Maciej Stanecki, były członek zarządu TVP.
Na kierowniczych stanowiskach zaczęli się pojawiać ludzie ze spółek skarbu państwa, dla których Bortkiewicz wcześniej pracował. Jego zastępcą został Robert Sołek, wcześniej wiceprezes państwowej spółki PGE Obrót, dyrektorem Ośrodka TVP Technologie został Roman Pedrycz, który w latach 2002–2007 był prezesem spółki Fabryka Ciągników Ursus. Pedrycz jest też bratem Jarosława Pedrycza, z którym Bortkiewicz jeszcze w 2008 roku prowadził firmę Agroplus, która zarabiała m.in. na współpracy z Elektrownią Kozienice.
– Wcześniej dyrektorzy anten to byli książęta udzielni, którzy decydowali o zawartości programowej, budżetach i zamówieniach od firm zewnętrznych. Obecnie w TVP nie ma miejsca na taką niezależność. Bortkiewicz poobsadzał inne jednostki organizacyjne swoimi ludźmi, których sprowadził z poprzednich miejsc, gdzie pracował, i im porozdzielał kompetencje dawnych dyrektorów anten. Jednak teraz każda decyzja musi przejść przez biuro spraw korporacyjnych, które w ten sposób kontroluje całe TVP – dodaje nasz rozmówca.
Inna osoba pracująca w TVP na kierowniczym stanowisku, gdy zmiany Bortkiewicza były tam wprowadzane, tłumaczy: – Bortkiewicz biuro spraw korporacyjnych przekształcił w instytucję rządzącą TVP i kontrolującą, co się dzieje w telewizji. Zaczęliśmy je nawet nazywać ministerstwem bezpieczeństwa Bortkiewicza. Dawniej politycy dzielili się wpływami w TVP na zasadzie, że jakaś opcja dostanie Jedynkę, inna Dwójkę, jeszcze inna zainstaluje swojego człowieka do zarządu, żeby pilnował na przykład informacji. Teraz to już tak nie działa, bo wszystko kontroluje Stanisław Bortkiewicz – stwierdza nasz rozmówca.
SPOSÓB NA SMRÓD
– Słyszałem, że teraz, jeżeli chce się coś załatwić w TVP, to trzeba rozmawiać bezpośrednio ze Stanisławem Bortkiewiczem – mówi producent telewizyjny i były dyrektor TVP 1 Maciej Grzywaczewski.
Jak TVP działa w praktyce po reformach Bortkiewicza, opowiada jeden z byłych dyrektorów w TVP: – Dyrektorem biura zakupów i zamówień publicznych został człowiek Bortkiewicza Bartłomiej Wnęk, który może przepchnąć każde zamówienie. Byłem świadkiem, jak dyrektorowi jednostki kazali wprowadzić na zarząd projekt, dając mu od razu jego kosztorys. Gdy człowiek zgłosił projekt na zarządzie, zaczęli narzekać: „Ale panie kolego, to jest zbyt drogie”. A następnie powiedzieli, że muszą się jeszcze zastanowić. Potem stwierdzili, że skoro tak bardzo chce ten projekt realizować, to ostatecznie można spróbować. W ten sposób od razu mają winnego, gdyby projekt się nie powiódł i zrobiłby się smród. A sami ten budżet ustalili.
Bortkiewicz nie przypomina sobie takiej sytuacji.
SUBTELNE UWAGI
Oburzają go pytania, czy nie ma problemu z tym, że bierze udział w organizowaniu działalności propagandowego medium, jakim stała się TVP. Nazywa to negatywnymi emocjami na punkcie TVP, a także naruszeniem kodeksu etyki dziennikarskiej i – jak pisze w e-mailu – „nie szukając (póki co) głębiej oceny prawnej takiego zachowania”.
Jego zdaniem dzięki TVP w Polsce jest teraz pluralizm medialny. Widać jego zdaniem media powinny szerzyć propagandę różnorodną.