Prawicowi i lewicowi dziennikarze wspominają Jerzego Urbana

Kilka określeń powtarzają najczęściej

Jerzy Urban

– Ma na rękach krew księdza Jerzego Popiełuszki. To, co robił, było czystym złem w PRL-u i teraz w III RP – mówią o zmarłym w poniedziałek Jerzym Urbanie prawicowi dziennikarze. Mniej jednoznacznie tę postać oceniają redaktorzy bliżej związani z lewą stroną sceny politycznej: – Był to świetny dziennikarz, tyle że miał okropny charakter. Niebywale błyskotliwy i przenikliwy, który miał to nieszczęście, że w latach 80. zaplątał się w miejsce, do którego nie należał.

„Nie żyje Jerzy Urban, zmarł w wieku 89 lat” – taką informację przekazaliśmy w samo południe w poniedziałek, 3 października. Jako pierwszy tę wiadomość opublikował na swoim profilu facebookowym tygodnik „NIE”, którego redaktorem naczelnym od początku istnienia był Jerzy Urban. Pismo po raz pierwszy ukazało się w kioskach w październiku 1990 r.

Jerzy Urban urodził się w Łodzi. Miał żydowskie korzenie. Jego ojciec był redaktorem „Głosu Porannego”. Syn poszedł w ślady ojca. Jeszcze przed ukończeniem szkoły średniej związał się z tygodnikiem „Nowa Wieś”. W 1951 r. rozpoczął studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim, których nie ukończył. W 1955 r. przeniósł się z „Nowej Wsi” do redakcji „Po prostu”, gdzie pracował do 1957 r. W latach 1957-61 oraz 1964-69 był objęty zakazem druku, publikował pod pseudonimami (m.in. Jan Rem, Jerzy Kibic). Od 1961 do 1981 r. kierował działem krajowym w tygodniku „Polityka”. W sierpniu 1981 r. został rzecznikiem prasowym rządu gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Funkcję tę pełnił w kolejnych gabinetach do 1989 r. Wówczas słynne stały się jego cotygodniowe konferencje prasowe. Urban współtworzył propagandę stanu wojennego.

Przez kilka miesięcy – od kwietnia do września 1989 r. – był przewodniczącym Komitetu ds. Radia i Telewizji, następnie do maja 1990 r. – dyrektorem i redaktorem naczelnym Krajowej Agencji Robotniczej. Od jesieni 1990 r. był wydawcą i redaktorem naczelnym tygodnika „NIE”.

Sakiewicz: „całe życie szkodził Polsce”

Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny prawicowego tygodnika „Gazeta Polska” i dziennika „Gazeta Polska Codziennie” ocenia jednoznacznie źle Jerzego Urbana. – To człowiek, który całe swoje życie wyłącznie szkodził Polsce i dobru publicznemu. Ma na rękach krew księdza Jerzego Popiełuszki, bo szczuł na niego i ułatwił jego morderstwo. Później zrobił wszystko, żeby obrzydzić Polakom demokrację i życie publiczne. Wciągał w wir swojego sposobu działania część elit III RP, w tym Adama Michnika. W atmosferze wódczanych orgii budowano nowy projekt społeczny, a dziś jego kontynuatorów w sposobie myślenia i funkcjonowania widać w Platformie Obywatelskiej.

Pytam Sakiewicza, czy potrafi też znaleźć pozytywne cechy byłego redaktora naczelnego tygodnika „NIE”. – Inteligentny, przebiegły, potrafiący się dostosować i jak każdemu niebezpiecznemu człowiekowi nie brakowało mu sprytu – wymienia Tomasz Sakiewicz.

Żakowski: „osoba wybitnie intelektualna”

Znacznie bardziej wyrozumiały dla Jerzego Urbana jest Jacek Żakowski, publicysta tygodnika „Polityka” i dziennikarz TOK FM. – Niebywale błyskotliwy, przenikliwy dziennikarz, który miał to nieszczęście, że w latach 80. zaplątał się w miejsce, do którego nie należał. Bo jeszcze dekadę wcześniej był represjonowanym dziennikarzem z zakazami druku i pracy za jego wolnościowe poglądy. Później jednak znalazł się po złej stronie historii i to zaciążyło na całym jego życiorysie. Ale to nie zmienia faktu, że w latach 70. to on dał szansę druku pod pseudonimem znienawidzonemu przez władze PRL Adamowi Michnikowi – wspomina Jacek Żakowski. – Urban to osoba wybitnie intelektualna i zdecydowanie nieprzeciętna, może gdzieś na pograniczu małego geniuszu. Samodzielne myślenie i doświadczenia Holokaustu, lęk przed polskim antysemityzmem, który objawił się wraz z „Solidarnością”, ale i wcześniej w 1968 r., zaprowadził go w pewnym momencie życia w złe miejsce. Tak niestety bywa, że nawet wybitne postaci zaplączą się tam, gdzie nie powinny być. A tam Urban robił ohydne rzeczy. Ale nie jestem pewien, czy to powinno przesłonić całą jego biografię i ją zdominować.

„Goebbels polskiej propagandy

Z kolei Seweryn Blumsztajn, prezes Towarzystwa Dziennikarskiego, były redaktor „Gazety Wyborczej”, a w okresie PRL działacz opozycji antykomunistycznej, odwołuje się do określenia, które o Jerzym Urbanie ukuł Ryszard Bender. W 1992 r. określił go mianem „Goebbelsa stanu wojennego”. – Trudno nawet powiedzieć o ambiwalencji, jak to się zwykle przy życiorysach mówi, bo jego karta ze stanu wojennego naprawdę uzasadnia powiedzenie, że był „Goebbelsem polskiej propagandy”, bo przekraczał wszelkie granice – mówi nam Seweryn Blumsztajn. – Ale to był też człowiek niezwykle inteligentny, bardzo dowcipny, a już za czasów wolności był w pewnym sensie odważny, bo nie bał się kontrowersji. Na pewno był to świetny dziennikarz, tyle że miał okropny charakter.

Początkowo o Jerzym Urbanie nie chce rozmawiać Michał Karnowski, publicysta i dziennikarz tygodnika „Sieci”. – Musiałbym mówić bardzo źle, a w dniu czyjejś śmierci należy się powstrzymać z komentarzem, szczególnie negatywnym. Ale to niewątpliwie była postać, która odegrała rolę jednoznacznie negatywną w życiu publicznym. To, co robił, było czystym złem w PRL-u i teraz w III RP. Nie można też nie wspomnieć o błogosławionym księdzu Popiełuszce, którego Urban wskazał jako cel esbekom. Te słowa, które wypowiedział o księdzu Jerzym, były wydaniem na niego wyroku.

Blumsztajn: „człowiek, którego nie sposób polubić”

A jak nasi rozmówcy oceniają dowodzony przez Urbana tygodnik „NIE”? – Przypominał nazistowskie gadzinówki, tyle że tym razem robili go komuniści – mówi krótko Tomasz Sakiewicz.

Tygodnik „NIE” był uznawany za pismo satyryczne. Od pierwszych numerów piętnował różne patologie w życiu społecznym. Ale używał przy tym dość często wulgarnego języka. Jeśli chodzi o linię ideologiczną, to było mu najbliżej do lewicy, choć i ją – podobnie jak prawicę i kościół katolicki w Polsce – krytykował.

– „NIE” było brutalne, często przekraczało granice dobrego smaku i umiaru, ale pismo bywało zabawne i trafnie stawiające diagnozy – uważa Seweryn Blumsztajn. – I choć tygodnik Urbana nie był w najlepszym stylu, to intrygował, trochę jak tabloid. Jerzy Urban to ciekawa postać w świecie polskiej historii dziennikarstwa. Wcześniej pisał interesujące teksty w „Polityce” za czasów Mieczysława Rakowskiego, który był redaktorem naczelnym. Trzeba pamiętać, że Urban dostał zakaz pracy dziennikarskiej po tym, jak obśmiał na łamach działacza antyalkoholowego dr. Marcinkowskiego. Interweniował sam Gomułka. To wszystko razem tworzy bardzo ciekawą biografię, choć był to człowiek, którego nie sposób było polubić – zaznacza prezes Towarzystwa Dziennikarskiego.

Karnowski: „NIE” było czystym kłamstwem

Jacek Żakowski dodaje, że tygodnik „NIE” to ważny tytuł w polskiej historii ostatnich 30 lat. – To pismo, w którym po raz pierwszy pojawiła się wzmianka o aferze Rywina, kiedy nikt nie chciał o tym pisać. To „NIE” jako pierwsze pisało smutną prawdę o polskim kościele, kiedy nikt nie chciał tego robić. To tam pisano o degradacji, demoralizacji i korupcji w obozie solidarnościowym po przejęciu przez jego przedstawicieli władzy. To właśnie Urban ze swoim „NIE” wyprzedził praworządnościową kampanię Kaczyńskich, bo jako pierwszy zaczął być surowym krytykiem elit postsolidarnościowych, pokazując ich deprawację – mówi publicysta „Polityki”. I podkreśla: – Jerzy Urban to nie jest i nigdy nie była moja poetyka.

Seweryn Blumsztajn też zaznacza, że nie chciałby i nie potrafiłby robić takiego tygodnika, jakim było „NIE”. – Ale w pewnym sensie uważam, że takie pisma, które przekraczają granice i z niczego nic sobie nie robią, są potrzebne, jak np. francuski tygodnik „Le Canard enchaîné”. Nie byłem regularnym czytelnikiem „NIE”, brałem to ze wstydem do ręki, ale czasem było to interesujące – przyznaje prezes Towarzystwa Dziennikarskiego.

W bardzo ostrych słowach o tygodniku Urbana wypowiada się Michał Karnowski: – „NIE” to obrzydliwa rzecz, która ludzi walczących o wolną Polskę, prawa człowieka, bo taka była istota „Solidarności”, wyszydzała, opluwała i okłamywała opinię publiczną, przedstawiając komunistów jako bohaterów, a wiernych dziedzictwu „Solidarności” czy polskiemu Kościołowi, który odegrał ogromną rolę w walce o wolność, opisywano jako zachłannych cyników i potworów. To całkowite odwrócenie pojęć i znaczeń. „NIE” było czystym kłamstwem i wielkim oszustwem, które wyniosło do władzy różne siły polityczne, które wcale nie przyniosły Polakom bogactwa, wzrostu gospodarczego, uczciwości w życiu publicznym czy bezpieczeństwa, na co liczyli obywatele – mówi publicysta tygodnika „Sieci”.

I przypomina, że w latach 20. i 30. XX w. w Związku Radzieckim wydawano pismo „Bezbożnik”. – Miało taką samą estetykę i język, jak „NIE”, więc tygodnik Urbana w zasadzie przełożył bolszewicki stosunek do religii, wartości patriotycznych, państwa narodowego na współczesność. To jest ten sam język, te same historie, ta sama stylistyka. Niestety ten „urbanowy” język i jego sposób myślenia dziś się rozpowszechnił i to dziedzictwo po nim z nami na długo zostanie.