Sławomir Sierakowski: „Nigdy nie wykonywałem dziennikarskiej roboty”

"Putin wyrósł w dużej mierze na naiwności Zachodu" – mówi Sławomir Sierakowsk

„Na Zachodzie zawsze czułem, że woleliby, aby to nie Polak odzywał się na temat Rosji. Bo Polak o Rosji to wiadomo, uprzedzony”. Ze Sławomirem Sierakowskim, publicystą i prezesem zarządu Krytyki Politycznej, rozmawia Marek Twaróg.

Jedno zastrzeżenie muszę poczynić, dość ważne.

Tak?

Nie uważam się za dziennikarza. Nigdy nie wykonywałem dziennikarskiej roboty. Nie pracowałem w żadnej redakcji, przy biurku. Tak, żeby znaleźć news. Dziennikarstwo to konkretna profesja, wymagająca doświadczenia, umiejętności. Mam bardzo dużo szacunku dla dziennikarzy.

Publicystyka to też dziennikarstwo.

Dziennikarz musi się naspotykać z politykami, nawydobywać od nich wiadomości, potwierdzić w innych źródłach. A potem musi to jakoś zobiektywizować. Ja nie muszę i nie chcę.

To kim jesteś?

Publicystą, socjologiem, analitykiem. Za granicą rozpoznają mnie raczej jako politologa. U nas jako dziennikarza – publicystę, bo się tego nie rozróżnia.

W Krytyce Politycznej pracujesz, właściwie nią zarządzasz.

Tak, ale nie zajmuję się od lat bieżącą pracą zespołów. Owszem, podrzucam teksty, autorów, książki, czasem robię dłuższe wywiady, ściągam poważniejszych gości z zagranicy, pilnuję, żebyśmy się utrzymali. Ale prowadzeniem Krytyki zajmują się Michał Borucki i Mikołaj Syska, a tworzeniem gazety i portalu Agnieszka Wiśniewska. To zasługa ich oraz dużego zespołu.

Na Facebooku każdego dnia relacjonujesz wojnę. Piszesz: „NYT, Financial Times, Le Monde, FAZ, Spiegiel, jakoś tam moje gazety, pokazują jakieś rozbite czołgi, nie pokazują ofiar albo bardzo wybiórczo i tylko takie, które wyglądają jak przypadkowe. Przecież to pozostawia ludzi w nieświadomości”. Wydelikacone dziennikarstwo Cię irytuje?

Ostatnio rzeczywiście. Zwłaszcza po tej hipokryzji Zachodu, podwójnych standardach, za które dziś płacimy, a właściwie Ukraińcy płacą. I to dotyczy najbardziej Niemiec i Francji. Putin wyrósł w dużej mierze na naiwności Zachodu.

Który to Zachód nie słuchał tych przestrzegających przed Putinem i Rosją.

Powiem ci coś bardziej osobistego. Przez 20 lat nie mogłem właściwie zajmować się Rosją. Studiowałem ją w Princeton, Harvardzie, Yale – u najlepszych ludzi: Snydera i Krastewa. I co z tego? W tym międzynarodowym środowisku – czy to jako członek Niemieckiej Rady Polityki Zagranicznej, czy wcześniej także w Instytucie Nauk o Człowieku w Austrii, czy na uczelniach – zawsze czułem, że woleliby, aby to nie Polak odzywał się na temat Rosji. Nie mówię o moich nauczycielach, oni nie mieli złudzeń wobec Rosji, ale o tych, z którymi ciągle się spotykałem na konferencjach albo innych okazjach.

Dlaczego?

Polak o Rosji to wiadomo, uprzedzony. Już lepiej o Białorusi, Ukrainie czy oczywiście o Polsce lub Stanach Zjednoczonych: proszę bardzo, drukują, szanują, zapraszają. Ale nie o Rosji.

A teraz to się zmienia?

Na szczęście tak. Rosja, poza tym, że jest ciekawa, jest też bardzo inna. Myślimy: sankcje. I przewidujemy, co to może znaczyć dla Rosji na podstawie własnych wyobrażeń o tym, co by się wydarzyło u nas. Opacznie rozumiana godność jest tam ważniejsza niż rozwój gospodarczy. Myślimy: jak Putin umrze, to domyślnie zakładamy, że po nim przyjdzie ktoś lepszy – demokrata. Tymczasem może nadejść drugi Putin albo ktoś gorszy. Albo jeszcze: Nawalny to opozycjonista. Nieprawda – żaden opozycjonista, to dysydent. Dzielny, zasłużony, ale niebrany pod uwagę przez rosyjskie społeczeństwo. Tam jedną władzę zmienia druga władza i najczęściej przez upadek państwa, na co zwykli obywatele nie mają wpływu.

Ale co z tym wydelikaconym dziennikarstwem? Rozumiem, że nie podoba Ci się, że nie ma tam kawy na ławę.

Przeglądam gazety dzień po ujawnieniu zbrodni w Buczy. I co jest na zdjęciach. Jeden zabity rowerzysta albo kolejne ruiny. Wygląda to jak przypadkowe pojedyncze ofiary strzelania się przez żołnierzy obu stron, a nie masowe metodyczne mordowanie. Jak ma się tego domyślić zachodni obywatel? Jak ma tę Rosję poznać i wywrzeć presję na przywódcach Niemiec czy Francji? W tekst można zawsze powątpiewać. Nie mówię, żeby walić po oczach wszystkim, co tam się stało. To, co pokazała polska prasa, było odpowiednie, ale to nie było to samo, co w zachodniej. Oczywiście nie każda gazeta chroniła tak czytelnika. Drugą stroną medalu jest pornografia zbrodni przekazywana sobie z komórki na komórkę, bo to jest ekscytacja złem. Znam takie obrazy tych zbrodni, których nigdy żadna gazeta nie powinna pokazać.

Lecz Ty i inni publicyści możecie pisać i informować świat.

Jeden z największych tytułów prasowych na świecie zamawia u mnie tekst o uchodźcach. Piszę, jak jest, ale szczerze, znając trochę Polaków. Że fantastyczna reakcja polskiego społeczeństwa, ale też jeśli Zachód nie przygotuje dużej pomocy, to Polacy za parę miesięcy mogą zareagować odmiennie. Polska ma drugi po Rumunii najniższy wskaźnik metrów kwadratowych mieszkania na osobę. Że była dotąd najbardziej antyuchodźczym obok Węgier krajem w Europie. 200 kilometrów wyżej na mapie wciąż umierają ludzie na granicy. Że żyliśmy obok Ukraińców, a nie z nimi. Nie ma w Polsce ani jednego ukraińskiego teatru albo gazety. Nikomu do głowy nie przyszło, żeby zwolnić ich z opłat za studia. Rząd miał ich w dupie, a teraz ich nagle kocha nad życie, choć to pierwszy polski rząd, który de facto zamroził stosunki z Ukrainą, gdy doszedł do władzy. A Czarnek każe straumatyzowanym ukraińskim dzieciom pisać egzamin ósmoklasisty po polsku z polskich lektur po dwóch tygodniach od przyjazdu. Powinien sam go napisać. Oczywiście po ukraińsku.

Napisałem to, redakcja opinii zachwycona, supertekst, realistyczny, dobry, zaskakujący, mówią. Ale na końcu ktoś go zatrzymuje z informacją: Biden jedzie do Polski, o Polsce teraz tylko dobrze. Za miesiąc–dwa–trzy bierzemy, ale nie teraz.

A za parę miesięcy może być tu naprawdę ciężko i wtedy będą reportaże o tym, jaka Polska jest straszna. I znowu nikt nic nie będzie rozumiał z tej Europy Wschodniej.

W końcu ktoś Ci puścił ten tekst?

Project Syndicate, który jest robiony z większym oddechem, można tam komplikować sprawy.

Ale w „Gazecie Wyborczej” Konstanty Gebert też nie mógł napisać, że Azow to neonaziści.

Może to przypominać tę reakcję, o której rozmawiamy, ale w tym wypadku Gebert po prostu myli się w faktach. Azow to nie są żadni neonaziści. To, że kiedyś jakaś skrajna prawica się tam zapisała, zostały symbole i zła fama, to prawda, ale dziś nazywanie ich neonazistami jest po prostu krzywdzące i powtarza bzdury rosyjskiej propagandy. I tylko jej służy. Ciekawe, czy Gebert napisałby o rosyjskiej grupie Wagnera per neonaziści, a to Wagner – pseudonim Dmitrija Utkina – ma wielką swastykę wytatuowaną na piersi i jest prawdziwym naziolem, tak jak wielu jego kolegów. Pułk Azow walczy dzielnie, umiera w Mariupolu otoczony od dwóch miesięcy bez amunicji, leków i jedzenia. I to jest ważne.

Na swoim Facebooku w ogóle się nie hamujesz i pokazujesz wojnę, jaką ona jest. Na zdjęciach i w tekstach.

Ze zdjęciami trochę się hamuję. Już nauczyłem się niektóre fragmenty zamazywać. Założyłem sobie Facebooka dopiero dwa lata temu i w ogóle się na mediach społecznościowych nie znam. Facebook to automat, często się myli. Pokazuję operację na otwartym sercu, gdy białoruski lekarz wyciąga kulę prosto z serca żołnierzowi ukraińskiemu, a Facebook to blokuje. Przecież operacje serca „Teleexpress” o 17.15 pokazuje. No, ale algorytm zobaczył ranę, mięso i mnie zablokował. Czasem mnie odblokowują następnego dnia i przepraszają, gdy to już nie jest aktualna wiadomość.

Gdy w „Gazecie Wyborczej” pokazano Buczę, wybuchła dyskusja, czy można dawać zwłoki na jedynce.

Najważniejsze, by ludzie widzieli, jak tam naprawdę jest. Ja bywam dosadny, bo nie muszę się krygować.

***

To tylko fragment wywiadu Marka Twaroga ze Sławomirem Sierakowskim. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”.