Jest 5.59 rano, gdy na stronie Wyborcza.pl Warszawa pojawia się tekst: „Molestowanie seksualne na UW. Rektor odsuwa znanego profesora od zajęć, wykładowca ma odejść z uczelni”. „Znany profesor Uniwersytetu Warszawskiego i były szef Rady Języka Polskiego ma być usunięty z uczelni za molestowanie seksualne. To drapieżca seksualny. Ofiar było co najmniej kilkanaście, a proceder trwał od lat – słyszymy od osoby, która zna sprawę” – pisze autor publikacji Wojciech Karpieszuk. Tekst ukazuje się także w druku w „Gazecie Stołecznej”, czyli warszawskim wydaniu „Gazety Wyborczej”.
Tego samego dnia wieczorem na stronie internetowej „Tygodnika Powszechnego” pojawia się duży reportaż o tym samym znanym profesorze. Bohaterkami tekstu „Językoznawca” jest sześć z siedmiu kobiet, które w kwietniu 2021 roku złożyły wspólną skargę do Komisji Rektorskiej ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji Uniwersytetu Warszawskiego. I oskarżyły znanego językoznawcę z UW o molestowanie seksualne. Autorka Anna Goc dotarła także do kilku innych kobiet, które doznały podobnych krzywd od naukowca. Wśród poszkodowanych są zarówno byłe, jak i obecne studentki, a także doktorantki oraz wykładowczynie.
– Absolutny zbieg okoliczności. Nic w każdym razie nie wiem o jakiejś umowie czy wzajemnych ustaleniach. Sam dowiedziałem się o publikacji dzień przed – mówi nam Roman Imielski, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”.
Podobnie o zbiegu okoliczności mówi Jacek Ślusarczyk, prezes spółki Tygodnik Powszechny. – Nad tym materiałem pracowaliśmy od stycznia. Najwięcej czasu zajęły autorce rozmowy z pokrzywdzonymi. A potem autoryzacja. W materiale „Gazety Wyborczej” świadectw kobiet nie było – przypomina Jacek Ślusarczyk.
Pytany, dlaczego tekst pojawił się najpierw w wersji online, a dopiero po dziewięciu dniach w wydaniu papierowym „Tygodnika”, Ślusarczyk wyjaśnia, że taka jest strategia rozwoju pisma. – By jak najszybciej materiał, zwłaszcza tak ważny społecznie, umieszczać na stronie, a potem w wersji papierowej. Cykl wydawniczy nie pozwolił nam dać tekstu dwa dni później w druku, dlatego został zamieszczony w następnym numerze – dodaje. I zapewnia: – Wątpliwości co do publikacji materiału nie było.
Za to zdziwienie Jacka Ślusarczyka wzbudził fakt, że Agora zdecydowała się na publikację materiału o znanym językoznawcy tylko w „Gazecie Stołecznej”, a nie w wydaniu ogólnopolskim. – Nie jestem w stanie pojąć, jak tak bulwersująca i poruszająca sprawa nie wzbudziła na tyle zainteresowania redakcji, by trafić do wydania ogólnopolskiego – dziwi się wydawca „Tygodnika Powszechnego”. Ale Roman Imielski z „Gazety Wyborczej” tego problemu nie dostrzega. – To nie ma żadnego znaczenia. Wszystko jest w wersji online. Zresztą w internecie tekst był odpowiednio promowany i wiele osób go przeczytało – przyznaje.
***
To tylko fragment tekstu Grzegorza Sajóra. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”.