Wojciech Zamorski nie żyje

Był znanym dziennikarzem muzycznym

Wojciech Zamorski (z prawej) w 2013 roku podczas obrad sejmiku

Wojciech Zamorski nie żyje. Był znanym dziennikarzem muzycznym

Wojciech Zamorski, śląski dziennikarz muzyczny, nie żyje. Miał 69 lat, ostatnio był związany m.in. z Parkiem Śląskim.

Wojciech Zamorski był jednym z najbardziej znanych śląskich dziennikarzy muzycznych. Przez wiele lat był związany z Telewizją Katowice, pracował też w radiowej Trójce, miłośnicy muzyki mogli też słuchać jego audycji w Radio Katowice. Wojciech Zamorski chętnie opowiadał o niej też dziennikarzom innych śląskich mediów.

Z czasem rozstał się z pracą dziennikarza. Był rzecznikiem Michała Czarskiego, marszałka województwa w czasie, gdy regionem rządziło SLD. W kolejnej kadencji Wojciech Zamorski został radnym sejmiku z rekomendacji PO. Pasjonował się nie tylko muzyką, ale też sprawami międzynarodowymi, polityką i promocją Śląska. W ostatnich latach pracował w Parku Śląskim.

Zmarł w wieku 69 lat po długiej chorobie.

z DZIENNIKA ZACHODNIEGO

 Wojciech Zamorski nie żyje. Znany śląski dziennikarz muzyczny zmarł po ciężkiej chorobie w wieku 69 lat. „Studio było jego żywiołem”

W wieku 69 lat, po ciężkiej chorobie, zmarł Wojciech Zamorski. Był znanym dziennikarzem muzycznym, przez wiele lat związanym z Telewizją Polską, Radiem Katowice, a także z radiową Trójką.

Nie żyje dziennikarz Wojciech Zamorski

O śmierci Wojciecha Zamorskiego poinformowało Radio Katowice, z którym był on związany przez wiele lat, prowadząc w nim audycję „Wehikuł czasu”.

Był jednym z najbardziej znanych dziennikarzy muzycznych na Śląsku. Pracował również w Telewizji Polskiej i w radiowej Trójce. Ostatnio zajmował się promocją i organizacją imprez w Parku Śląskim.

Na Śląsku był znany również ze swojej działalności politycznej. Od 2002 do 2014 roku był radnym Sejmiku Województwa Śląskiego. Pracował jako rzecznik prasowy marszałka województwa oraz członek komisji, m.in. edukacji, nauki i kultury, sportu, turystyki i rekreacji.

Potrafił przykuć uwagę

Wiadomość o śmierci Wojciecha Zamorskiego była jak grom z jasnego nieba. Zmroziła wiele osób, które go znały i podziwiały. Przecież Wojtek zawsze był pełen dobrej i pozytywnej energii, którą zarażał innych, w pogoni za swoimi – zwłaszcza muzycznymi – pasjami. Niestety, ciężka choroba, z którą zmagał się w ostatnim czasie, okazała się silniejsza…

– Działaliśmy niezależnie, w różnych redakcjach. Wojciech Zamorski był osobą, która w zasadzie zawsze była obecna. Kiedy zaczęłam pracę w telewizji, to miałam świadomość jego obecności. Podziwiałam go zawsze jako dziennikarza, za jego warsztat, wiedzę, charyzmę, sposób bycia, poczucie humoru. Nigdy nie mieliśmy kontaktu zawodowego wprost, nie współpracowaliśmy bezpośrednio, ale nasze drogi krzyżowały się mimochodem, bo ja tkwiłam bardziej w muzyce klasycznej, a Wojciech w muzyce rozrywkowej – wspomina Violetta Rotter-Kozera, dziennikarka Telewizji Katowice.

Ceniony był za jakość pracy, którą wykonywał i niepowtarzalny sposób bycia.

– Stworzył swój image znakomicie. Ta jego narracja, sposób opowiadania, to była pierwsza klasa. Ceniłam go za to, że zawsze był świetnie przygotowany i wiedział wszystko na temat zespołów, które prezentuje. Robił to też w sposób bardzo umiejętny, nie wszystkie reprezentowały wysoki poziom, a jednak dawał im możliwość zaprezentowania się na scenie. Starał się promować młodych artystów, znając dobrze to środowisko. Kiedy Wojciech Zamorski stawał przed kamerą, to był jego czas. Potrafił przykuć uwagę. Miał wiele do powiedzenia. Był jedyny w swoim rodzaju. Niezwykle energiczny, z werwą, a jednocześnie z dystansem. Bardzo inteligentny człowiek, niezwykle to w nim ceniłam – dodaje Violetta Rotter-Kozera.

Studio było jego żywiołem

Marianna Dufek wspomina, że Wojciecha Zamorskiego poznała na drugim roku studiów.

– On już wtedy był znanym i znakomitym dziennikarzem. Wówczas tworzył się poranny program, który emitowany był w Programie Drugim. Wojtek był gwiazdą, miał tysiące pomysłów. Jeździli z ekipą wówczas na targi muzyczne do Cannes, byli przyjmowani przez księcia Monaco. Znał chyba pięć języków. Kiedy wchodziłam w dziennikarstwo, to była jeszcze stara telewizja na czarno-białym tle. Siermiężna, poważna, a Wojtek był jak powiew Zachodu. Inny facet. Nie czytający z kartki, tylko swobodnie mówiący, bez problemu przechodzący z języka polskiego na angielski. Studio było jego żywiołem. Patrzyłam na niego z podziwem – opowiada dziennikarka TVP Katowice.

Czasami jednak potrafił przysporzyć stresu.

– Kiedy robiliśmy razem programy, to on zawsze był na ostatni moment. Był spontaniczny w życiu i na antenie. Ale zawsze o mnie mówił „moja partnerko”. Kiedy zaczęły się duety telewizyjne, to prowadziłam z nim programy, m.in. Studio Telewizji Katowice. Znakomicie dogadywaliśmy się. Czułam się z nim bezpieczna. Wiedziałam, że w programach na żywo Wojtek zawsze poratuje i poradzi sobie z każdą sytuacją. Był stworzony do telewizji – dodaje Marianna Dufek.

O tym samym poczuciu bezpieczeństwa wspomina Bożena Klimus z TVP Katowice. I legendarnych już spóźnieniach.

– Nagle już mamy nagrywać „dzień dobry”, program na żywo, a Wojtka nie ma. Najlepsze jest to, że jak on już wpadał, taki zziajany, czasem płaszcz czy kurtkę rzucał w drodze do studia to stawał przed kamerą, zupełnie bez zadyszki i mówił jak z nut. To był człowiek, którego kamera kochała w sposób obłędny. Z taką elokwencją i pamięcią, że nie potrzebował się przygotowywać. Mówił zawsze z sensem. Jego nikt i nic nie wprowadzało z równowagi. Bez najmniejszego problemu radził sobie też z gośćmi – opowiada dziennikarka.

Page, Plant i Wojciech Zamorski

Muzyka była jego przeznaczeniem.
O tym, że zawsze podziwiał gitarzystów basowych i na żywo podpatrywał Józka Skrzeka, który z SBB grywał próby w bytomskim Pyrliku, Wojciech Zamorski wspominał w jednym z wywiadów dla „Dziennika Zachodniego”.

– W liceum dostałem od mamy polską gitarę basową marki Lotos i oczywiście marzyłem o własnej kapeli. W Bytomiu piłowaliśmy bluesa np. z nieżyjącym Markiem Dmytrowem. Po czwartej klasie szkoły muzycznej dyrektorka powiedziała mojej mamie, żeby przepisała mnie do normalnej szkoły. Bo zamiast ćwiczyć sonaty, wolałem próbować grać piosenki Beatlesów. Gdy studiowałem iberystykę na Uniwersytecie Warszawskim, udzielałem się w akademickim radiowęźle Desa. Pewnego dnia zjawił się u nas Marek Gaszyński, pionier rockowego radia w Polsce. I to on ściągnął mnie do Trójki – opowiadał „DZ” w 2018 roku.

Hitem stał się jego autorski telewizyjny „100 % LIVE” w Telewizji Katowice, w ramach którego prezentowane były koncerty zespołów i wykonawców, grających m.in. rock, jazz i bluesa.

– Przyjeżdżali do nas wszyscy, jemu nikt nigdy nie odmówił. Oczywiście byliśmy dumni, że mamy taki format. Wojtek uwielbiał tę robotę. Nie pamiętam, żeby Wojtek narzekał. On miał taki naturalny uśmiech, który rozjaśniał jego twarz. Takie słońce w sobie – podkreśla Bożena Klimus.

Po angielsku, ale ze śląskim akcentem

– Bez przesady mogę powiedzieć, że dzięki Wojtkowi zostałem lektorem. To przy nim, w zaimprowizowanym w kuchni studiu zdobywałem doświadczenie – mówi Jarosław Juszkiewicz, jeden z najsłynniejszych radiowych głosów.

Przywołując swoje pierwsze spotkanie z Wojciechem Zamorskim wspomina konkurs prezenterów do Telewizji Katowice.

– To było zabawne, bo jechałem do Telewizji Katowice jako radiowiec, by zrobić materiał o ludziach, którzy startują do konkursu na prezenterów. Nie wiem jak to się pomieszało, ale ostatecznie sam w tym konkursie wziąłem udział. Wojtek był osobą, która testowała znajomość języka angielskiego. Wtedy po raz pierwszy ludzie powiedzieli, że on jest jedyną osobą na świecie, która mówi po angielsku ze śląskim akcentem – opowiada ze śmiechem Jarosław Juszkiewicz.

– A tak naprawdę Wojtek świetnie mówił po angielsku. Rozmawiał też z wieloma gwiazdami – dodaje.

Wojciech Zamorski był też m.in. radnym Sejmiku Województwa Śląskiego, pracował w Parku Śląskim.

– Pracowaliśmy przy jednym biurku w Parku Śląskim. Słuchaliśmy te same płyty, charakteryzowało nas to samo uwielbienie dla Zeppelinów… – opowiada Wojtek Mirek, twórca Szlaku Śląskiego Bluesa, organizator koncertów.

Sam Wojciech Zamorski miał też spory wkład w Szlak Śląskiego Bluesa.

– Był jednym z najbardziej kwieciście wypowiadających się ludzi. Najwięcej smaczków nam zdradził, dużo mówił o Bytomiu, Pyrliku. On był autentycznym pasjonatem muzyki. To nie były rzeczy, które gdzieś w internecie wyczytał, tylko szalenie się tym interesował. Kiedy powiedziałem mu bzdurę o jakiejś płycie to błyskawicznie wyprowadzał z błędu. Encyklopedia wiedzy – przyznaje Wojtek Mirek.

– Przy okazji Szlaku Śląskiego Bluesa wypytywaliśmy go o różne rzeczy. Wojtek wspominał wtedy stan wojenny, gdy w mrozie jechał maluchem, z jakimiś płytami, z jednej dyskoteki do drugiej. On pamiętał tamte czasy, kiedy pojawiały się pierwsze dyskoteki, był w końcu jednym pierwszych z didżejów na Śląsku. Trzeba o tym pamiętać – podkreśla Jarosław Juszkiewicz.

Muzyczne marzenia Wojciecha Zamorskiego też się spełniały, jak chociażby spotkanie z połową zespołu Led Zeppelin. Jimmy Page i Robert Plant zagrali w Katowicach w 1998 roku.

– Był tam wtedy jako tłumacz ówczesnego wojewody, Marka Kempskiego. I opowiadał Page’owi i Plantowi, że właśnie dzięki takim osobom jak Kempski mogą panowie tu grać, bo Solidarność…. Wojtek wspominał potem, że na te słowa Page i Plant bardzo się ożywili, poklepali wojewodę po plecach, mówiąc „good job, good job” – dodaje Wojtek Mirek.

Gdy w 2017 roku po remoncie otwierany był Stadion Śląski w Chorzowie z błyskiem w oku wspominał wszystkie koncerty gwiazd, jakie miał okazję wysłuchać na chorzowskim stadionie. Zwłaszcza ten, który odbył się 14 sierpnia 1998 roku, gdy przyjechał The Rolling Stones.

– Jako reporter telewizji miałem okazję przyglądać się przylotowi Rolling Stonesów na lotnisko w Pyrzowicach. Chyba tylko dwóch dziennikarzy znalazło się na płycie lotniska, kiedy lądował czarter z muzykami. Reporter Radia Zet miał mikrofon schowany w rękawie i magnetofon pod kurtką. Ruszył do przodu w kierunku Micka Jaggera, ale został schwytany przez ochronę. Był w bezpiecznej odległości, Mick go dostrzegł, pomachał i poszedł dalej. Ja natomiast z mikrofonem byłem podpięty do mojego operatora i kiedy chcieliśmy ruszyć w kierunku Jaggera, który wędrował w stronę samochodu, próbę naszego startu do wokalisty zahamował łokieć dobrze zbudowanej pani. Łagodnym, ale bezwzględnym uśmiechem dała mi do zrozumienia, że ani kroku dalej. Sfilmowaliśmy Micka z daleka, machającego do nas. Zaś około 50 metrów dzieliło mnie do żony Charliego Wattsa. Przyjechała wtedy z Janowa do Chorzowa, żeby spotkać się ze swoim małżonkiem. Wymieniliśmy kilka uprzejmości. A sam koncert Stonesów był wspaniały – opowiadał mi w sierpniu 2017 roku.

– Jemu się nie odmawiało. Ja czasami otwierałam szeroko oczy, gdy dowiadywałam się jakie gwiazdy przyjeżdżają do naszego studia. A oni przyjeżdżali dla Wojtka – podkreśla Marianna Dufek.

Świetnie opowiadał o muzyce, ale też sprawiał, że inni zaczynali słuchać tego, co sam proponował.

– Spotkałem Wojtka wiele lat temu, w pierwszym radiu w którym pracowałem. To było Radio TOP. A potem współpracowaliśmy w Radiu eM, w którym też przez wiele lat prowadził muzyczną audycję „Gram swoje”. Realizowałem jego audycje w jednym i drugim radiu. Imponował mi przede wszystkim wiedzą muzyczną. Choć byłem już wtedy bardzo dorosłym człowiekiem to bardzo wiele o muzyce od niego się nauczyłem. Zresztą uwielbiałem te jego programy, bo zawsze wyciągał coś z rękawa, czego jeszcze nie wiedziałem. Mogę powiedzieć, że zarażał mnie muzyką, miłością do kilku zespołów – opowiada Grzegorz Gajda, redaktor naczelny „Dziennika Zachodniego”.

– Dzięki Wojtkowi, poznałem Cirque du Soleil. On to kiedyś przyniósł do radia, zagrał i w taki sposób opowiadał o tym spektaklu, że – pamiętam – słuchałem go z otwartą buzią. Od razu poprosiłem, by pożyczył mi płytę, którą wtedy grał w radiu. Cirque du Soleil słucham do dziś, byłem na kilku przedstawieniach. Wojtek był ogromnie życzliwym, pogodnym o zawsze uśmiechniętym człowiekiem. Takim dobrym kolegą – dodaje Grzegorz Gajda.