Lidia Skuza, laureatka Grand Mobile Photo: Środowisko mnie odrzu

Lidia Skuza, fotografka, laureatka Grand Mobile Photo

Mimo młodego wieku, bo Ewa miała 9 lat, była bardzo świadoma. Jej rodzice kilka tygodni wcześniej zdecydowali o zakończeniu leczenia, zadzwonili do mnie, żebym przyjechała się pożegnać, a żegnać się z Ewą wcale nie chciałam. Kilka dni przed śmiercią miała komunię. Stwierdziłam, że przyjadę dać jej prezent. W związku z tym, że Ewa bardzo lubiła robić zdjęcia, kupiłam jej polaroid w jej ulubionym fioletowym kolorze – mówi Lidia Skuza o jednym z najdramatyczniejszych momentów jej pracy.

Rozmowa z Lidią Skuzą, fotografką, laureatką Grand Mobile Photo. 

***

Jaka jest rola fotografa w świecie, w którym każdy ma smartfona? Po co komu ten wielki aparat? 

Telefon jest na tu i teraz, na szybko, ale nie zastąpi dobrego sprzętu. Trzeba poczuć ciężar tych obiektywów, gripu w ręce. Ten zawód wymaga poświęceń. Rola fotografa rzeczywiście ewoluowała, a osób, które robią zdjęcia przybywa głównie ze względu na dostęp do sprzętu. Jednak posiadanie smartfona nie czyni cię fotografem. Aby nim być trzeba mieć wiedzę fotograficzną, dzięki której wiemy np., jak wykorzystać światło w kompozycji, wiedzieć, jak korzystać z różnych obiektywów. Jednak najważniejsze jest doświadczenie, za sprawą którego nabywasz umiejętności przewidywania zdarzeń, zachowań. To bardzo ważna umiejętność w tym zawodzie.

Wszyscy mogą robić zdjęcia, ale gdy klientowi zależy na jakości, to nie ląduje u pierwszego lepszego amatora fotografii, tylko u któregoś z profesjonalistów, bo wie, że doświadczeni fotografowie potrafią poradzić sobie ze zdjęciami wizerunkowymi czy reportażami.

Nawet jeśli fotograf widzi więcej i znajduje lepszy kadr, to chyba odarty został z całej tej rzemieślniczej magii: nie trzeba dzisiaj umieć wywoływać zdjęć, nie trzeba mieć ciemni, ani znać się na odczynnikach? Starzy fotografowie zostali, jak Himilsbach z angielskim.

Wywoływanie w ten sposób zdjęć ma swój klimat, ale żyjemy w takim tempie, że żaden fotograf nie wyrobiłby się z wywołaniem zdjęć, żeby w porę wysyłać je do magazynów czy wrzucić do internetu. Żyjemy tu i teraz. Dlatego może rzeczywiście umiejętności wywoływania zdjęć, które miało starsze pokolenie fotografów, nie jest potrzebne do codziennej pracy, ale ciemnia nadal pozostaje magiczna.

Interesuje Cię w ogóle ta cała stara technologia?

I to jak! Robię zdjęcia analogowo, ale głównie dla siebie. Czeka mnie jeszcze długa droga, aby dojść do perfekcji z wywoływaniem, ale pracuję nad tym. Pomimo że są dostępne filtry starych fotografii, absolutnie nie oddają tego klimatu, ziarna, koloru. Dlatego bawię się tym i sprawia mi to ogromną radość.

Rozmawiasz ze starymi mistrzami o dawnych czasach?

Tak uwielbiam odwiedzać stare pracownie, gdzie mogę uciąć sobie pogawędkę z mistrzami. W Warszawie jest niewiele takich miejsc, ale już w Krakowie można trafić na perełki. Kilka lat temu byłam na projekcie, na którym z dziennikarzami z całego świata jeździłam po Polsce. Za każdym razem zatrzymywaliśmy się w zakładzie fotograficznym, takim z duszą, przesiąkniętym pasją i godzinami rozmawialiśmy z właścicielem zakładu. Cieszę się, że takie miejsca z duszą jeszcze istnieją.

Poznałaś swój smartfon i znasz wszystkie jego fotograficzne funkcję? Ile z nich wykorzystujesz?

Znam go bardzo dobrze. Staram się korzystać ze wszystkich funkcji, bawię się nimi. Nigdy nie robię zdjęć na automacie, ale przyznam szczerze, że wolę robić zdjęcia aparatem. Choć bywają sytuacje, jak np. wyprawa na Alaskę, które pokazują, że zabieranie całego sprzętu dzień w dzień w teren jest niekomfortowe.

Co to za historia z Alaską? 

Mam ciarki.

Na myśl o zimnie? 

(Reaguje śmiechem) Na Alasce byłam w sierpniu. Pogoda przypominała naszą późną jesień, więc aż tak zimno nie było. Byłam tam z polską pilotką Magdaleną Woch, która uczyła się lądować w trudnych warunkach – na wodzie, na autostradzie, w górach, na lodzie. Ja jej towarzyszyłam, dokumentując jej poczynania. Zdjęcia wylądowały w “Przeglądzie Lotniczym”, czekają też na wernisaż. To była prawdziwa przygoda dla mnie. Zwiedziłam tę dziką Alaskę w osiem dni. Poznałam kulturę mieszkających tam ludzi, zobaczyłam dzikie zwierzęta.

Mam takie nagranie, gdzie Magda, wspomniana pilotka, ląduję na autostradzie między samochodami, a ja robię zdjęcia z dołu. Na ziemi ze mną jest drugi pilot, który krzyczy, że muszę się odsunąć, bo robi się niebezpiecznie. Ale nic nie słyszałam, byłam tak pochłonięta widowiskiem, że nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mogłoby mi się coś stać. Adrenalina przy starcie i lądowaniu w takich warunkach jest nie do opisania. Mogę ją porównać z emocjami podczas zdjęć na bloku operacyjnym.

Ale sala operacyjna nie była Twoim pierwszym doświadczeniem w szpitalu. Wcześniej fotografowałaś dziecięcą onkologię.

Na samym początku mojej drogi zawodowej jedna z aktorek poprosiła mnie o zrobienie zdjęć na onkologii dziecięcej na gwiazdkę. Powiedziała mi – żadnych płaczów, żadnego użalania się. Wchodzisz, robisz zdjęcia i tyle. Ale to nie było takie proste. Gdy weszłam byłam zmrożona i zablokowana. Widok tych maluchów bardzo mną wstrząsnął, ale nie dawałam po sobie poznać. Zrobiłam zdjęcia tak, jak mnie proszono, czyli ujęłam uśmiechnięte, beztroskie, bawiące się dzieci. Trzymałam się do momentu wyjścia, potem pękłam i płakałam całą drogę do domu. Są sytuacje, które wymagają spięcia i zawodowstwa, ale my, fotografowie nie jesteśmy cyborgami i musimy w jakiś sposób odreagować.

Ewę, dziewczynkę z lupą ze zdjęcia, które otrzymało dwie nagrody na Grand Mobile Photo, też poznałaś na oddziale onkologii?

Poznałam ją za sprawą wolontariuszki, pracującej na onkologii, ale nie w szpitalu. Marta stwierdziła, że muszę poznać Ewę, bo jesteśmy do siebie podobne – tak samo uparte, tak samo mocne. To się potwierdziło. Ewa namieszała w moim życiu.

Gdzie się pierwszy raz spotkałyście? 

Pierwszy raz spotkałyśmy się na jej urodzinach, robiłam zdjęcia. Ona była wtedy czysta, czyli była już po zaleczonym nowotworze. Już na pierwszym spotkaniu bardzo się polubiłyśmy, później spotykałyśmy się co jakiś czas w różnych, coraz gorszych dla niej okolicznościach.

Jak z nią rozmawiałaś w kontekście choroby? 

Nie rozmawiałyśmy o tym. Miałam inną rolę w jej życiu. Ewa, gdy przyjeżdżała do mojego studia, przeżywała moment oderwania od rzeczywistości. Była żywo zainteresowana fotografią, brała moje aparaty i robiła zdjęcia. Sama też lubiła być fotografowana. Sesje były dla niej odskocznią od bólu.

Mimo wszystko byłaś zaangażowana w jej chorobę. Podczas sesji, na której powstało zdjęcie konkursowe, rodzice Ewy mieli przekazać jej ważną wiadomość. 

Wiedzieliśmy, że z Ewą już jest źle. Następnego dnia Ewa miała trafić do szpitala i na tej sesji miała się o tym dowiedzieć. Chociaż nie był jeszcze czas na sesję świąteczną, bo był koniec listopada, zrobiłam ją dla Ewy, bo wiedziałam, jak bardzo kocha klimat świąt. Na planie był sztuczny śnieg, choinki, bombki, światełka, mikołaje, pies, kot, totalne wariatkowo. Ewa miała tego dnia zmienne nastroje, postępująca choroba dawała się we znaki. Chwilami się otwierała, chociaż było widać już po niej zmęczenie. Tego dnia przede wszystkim pracowałam aparatem, jednak starałam się też robić zdjęcia telefonem – tak dla siebie – pokazywałam też te zdjęcia Ewie. Trochę ją rozweselały.

Na ostatnim Waszym spotkaniu powiedziała, żebyś była szczęśliwa, a jak będziesz płakała, to mają być to łzy szczęścia. Myślisz, że wiedziała, że już nigdy się nie zobaczycie?

Mimo młodego wieku, bo Ewa miała 9 lat, była bardzo świadoma. Jej rodzice kilka tygodni wcześniej zdecydowali o zakończeniu leczenia, zadzwonili do mnie, żebym przyjechała się pożegnać, a żegnać się z Ewą wcale nie chciałam. Kilka dni przed śmiercią miała komunię. Stwierdziłam, że przyjadę dać jej prezent. W związku z tym, że Ewa bardzo lubiła robić zdjęcia, kupiłam jej polaroid w jej ulubionym fioletowym kolorze.

Jak przebiegało spotkanie? 

Było bardzo krótkie, Ewa była wyczerpana. Dając jej ten aparat, miałam głupie przeświadczenie, że ten aparat da jej siłę. Teraz brzmi to głupio, ale wtedy w to wierzyłam. Ale ona nie chciała już cierpieć. Myślę, że Ewa wiedziała, że to koniec, że to nasze ostatnie ziemskie spotkanie. W przeciwieństwie do mnie, ja wierzyłam w cud.

Jak zareagowałaś na informację o śmieci Ewy?

Gdy dowiedziałam się o tym, że Ewka zmarła, nie mogłam zapłakać, przecież powiedziała mi, że mogę płakać tylko ze szczęścia. Tego dnia poszłam po prostu spać, żeby nie myśleć o tym, co się stało. Ale jej słowa zrobiły rewolucję w moim życiu. Mam 46 lat, a dziewięciolatka rozłożyła mnie na łopatki.

Gdy dowiedziałaś się o konkursie od razu wiedziałaś, że wyślesz zdjęcie Ewy?

Do konkursu zgłosiłam się w ostatnim dniu. To zdjęcie nie było brane pod uwagę, chociaż kategoria, do której je ostatecznie zgłosiłam była idealna. Zanim je wysłałam, zadzwoniłam do rodziców Ewy i powiedziałam o konkursie. Zapytałam, czy nie będą mieli nic przeciwko. Bez zastanowienia odpowiedzieli, że bardzo by chcieli, bo to jest pamięć o Ewie.

Ale potwierdzenie rodziców Ewy nie przekonało Cię całkowicie. Co Cię powstrzymywało przed przesłaniem tego zdjęcia na konkurs? 

Bałam się hejtu. Zresztą w minimalnym stopniu się z nim spotkałam. Internauci pisali, że chcę grać na ludzkich uczuciach, wykorzystuję czyjąś krzywdę. To oczywiście jest nieprawdą. Zdjęcie jest niesamowite, niesie ze sobą historię, którą można opisywać w tomach.

Pogodziłaś się ze śmiercią Ewy?

Nie, nadal to w sobie przepracowuje. U Ewy na grobie jest zdjęcie, które zrobiłam. Jej rodzina zawsze mi dziękuje, że dałam im taką pamiątkę, a ja chciałabym wykrzyczeć, że wolałabym nie zrobić tego zdjęcia i zmienić bieg historii, bo może wtedy to dziecko by przeżyło.

A Ty boisz się śmierci? Myślałaś o tym więcej?

Nie boję się śmierci. Nawet o niej nie myślę, chociaż spotykam ją non stop.

Ta pogoda ducha, odwaga i pozytywne nastawianie do życia – nauczyłaś się tego?

Od małego byłam pogodnym dzieckiem. Mama mówiła, że nie mogłam usiedzieć w miejscu, zawsze reagowałam żywo na ludzi. To mi zostało. Ludzie wyzwalają we mnie bardzo dużo dobrej energii, napędzają, nakręcają. A dzięki mojej pracy codziennie poznaje nowych ludzi i to mnie strasznie rajcuje. Mojej pracy nie traktuję jako pracy. Ten zawód pozwala mi być na ciągłych wagarach.

Kim chciałaś być, gdy byłaś w wieku Ewy?

Chciałam być kwiaciarką. Mieszkam w bardzo malowniczej miejscowości o nazwie Konojady, pod lasem, więc byłam zawsze blisko natury, roślin, kwiatów.

Kiedy dostałaś pierwszy aparat? 

Miałam wtedy 11 lat. Dostałam go od mojego brata, który był weterynarzem i analogowo robił zdjęcia zwierzętom. Jurek zaraził mnie tą pasją. Już trzy lata później kupiłam drugi aparat, jak wyjechałam na stypendium do Niemiec.

I co się stało? Przecież jako kierunek studiów wybrałaś prawo.

Ale go nie skończyłam. Jak rzuciłam studia, zajmowałam się sprzedażą powierzchni reklamowej. Każde z tych doświadczeń, które miałam w tzw. poprzednim życiu, absolutnie mi się w tej chwili przydaje. Zdjęcia profesjonalnie zaczęłam robić bardzo późno – 11 lat temu. Moje wejście do branży było bardzo drastyczne. Pewien fotograf zobaczył moje amatorskie zdjęcia i zaprosił mnie do kampanii “Nasze Dzieci w Sieci” i tydzień później rzuciłam pracę w korporacji. Wszyscy byli przerażeni, jak długo to będzie trwało, jak długo będę miała zryw. Okazuje się, że zryw mam do dzisiaj, a pragnienie stale rośnie.

Twoja mama się nie buntowała, że przewracasz życie do góry nogami?

Nie mogła zrozumieć, jak mogłam rzucić stabilną pracę w korporacji dla totalnie niepewnych zdjęć. Ale ja się uparłam. Na sukces dużo pracowałam, byłam zawzięta. Dzień w dzień znajdowałam modelkę, chodziłam z nią na zdjęcia, sama stylizowałam, malowałam. Wszystkiego nauczyłam się sama. Bardzo szybko miałam swoją pierwszą okładkę, ale co najlepsze moja mama w tej chwili jest moją największą fanką. Ma 88 lat i w segregatorach zebrane wszystkie moje publikacje.

Gdzie była pierwsza okładka? 

W “Magazynie ślubnym”. Z tą okładką wiąże się ciekawa historia. Większość zdjęć, jakie teraz robię, są pionowe, ale nie zawsze tak było. Na początku swojej drogi zawodowej robiłam bardzo dużo poziomych kadrów. W takim kadrze była też moja pierwsza okładka. W postprodukcji musieliśmy ją skadrować, żeby zdjęcie było pionowe. Więcej już tego błędu nie popełniłam.

W biografii na swojej stronie piszesz, że specjalizujesz się w fotografowaniu kobiet. Co to znaczy? Lepiej Ci się z nimi pracuje czy po prostu jesteś fanką kobiecej urody?

Kobiety lepiej czuję, odgaduję ich emocje. Też jestem kobietą, borykam się z różnymi przypadłościami, więc dużo łatwiej jest mi złapać nić porozumienia z nimi. Uwielbiam, kiedy kobiety zmieniają się, otwierają przed obiektywem. Kobiety potrafią przed aparatem przeistoczyć się w pięknego łabędzia. Uwielbiam obserwować tę przemianę. Chociaż w czasie pandemii fotografowałam więcej mężczyzn.

A czym się różni fotografowanie kobiet od mężczyzn?

Oni są konkretni. Mają wymyślone dwie pozy i takie przybierają. Nie ma tego momentu otwierania się. Są zwyczajnie mniej skomplikowani.

A co robisz, jak trafiasz na modela-drewno, który współpracować nie chce?

Są osoby zamknięte, które trzeba rozluźnić. Wtedy zaczynam z reguły od zdjęcia na czarnym tle. Ono najwięcej pokazuje, obnaża duszę, uwydatnia rysy twarzy, oczy. Dodatkowo, ustawiam dobre światło, obieram odpowiedni kąt do zdjęć, powiewam wiatrem. Gdy model zobaczy na zdjęciu ładnego siebie, zwykle robi oddech i pozwala wtedy na więcej. Nazywam to zejściem powietrza, czyli jak model zacznie oddychać na sesji, to znaczy, że możemy robić cuda. Moja ogólna zasada jest, aby na każdej sesji pokazać człowieka na zdjęciu przynajmniej w 80 proc. takiego, jakim jest.

Robiłaś sesje z plejadą gwiazd polskiego show-biznesu. Fotografowałaś m.in. Beatę Tyszkiewicz, Małgorzatę Kożuchowską, Michała, Żebrowskiego, Małgorzatę  Sochę, Pawła Małaszyńskiego, Edytę Olszówkę. Czekam na pikantne plotki.

Muszę Cię rozczarować, ale nigdy nic pikantnego się nie wydarzyło. Chyba, że chodzenie w stroju Maryli Rodowicz, która stwierdziła, że mi on bardzo pasuje, należy do pikantnych. Ci ludzie są normalni, każdy z nich ma kompleksy, gorsze dni, problemy rodzinne.

A podpisujesz jakieś dokumenty zobowiązujące Cię do zachowania w tajemnicy tego, co dzieje się na sesji?

Nie zdarzyło mi się. To jest raczej niepisana umowa. Co się wydarzyło w Vegas, zostaje w Vegas.

Ile trwa taka sesja? Nawiązuje się jakaś nić sympatii? 

Sesja trwa od kilkudziesięciu minut do kilku godzin. Rzadko kiedy kończę relację po sesji. Masa ludzi w moim życiu to moi klienci, do których przychodzę na rodzinne uroczystości. To jest długotrwała relacja, bardzo się przywiązuję, jak ktoś znika z mojego życia, to boli mnie serce.

A gdyby Cię poprosili o zdjęcia na chrzcie czy ślubie, tobyś się zdecydowała?

Nie ukrywam, że zrobiłam takich zdjęć bardzo wiele. Trudno jest mi odmówić ze względu na sympatię. Przez dłuższy czas było to moje główne źródło zarobku, ale od kilku lat robię to tylko okazyjnie.

Wtedy jesteś na ślubie gościem i fotografem? 

Czasem nawet kelnerem. Takie zdjęcia uroczystości to bardzo dobra szkoła, uczą pokory. Po zrobieniu zdjęć na setce ślubów jestem w stanie przewidzieć więcej niż młodzi i ksiądz. W tej chwili nie ukrywam, że jest to dla mnie męczące, bo bardzo się angażuję.

A obrażasz się na znajomych, przyjaciół, gdy proszą Cię, abyś w dniu ich ślubu zamiast się bawić – pracowała? 

Na samym początku obraziłabym się, gdyby znajomi wzięli innego fotografa. Z biegiem czasu, przybywania obowiązków i wieku – przeszło mi. Nie uważam, że jest w tym coś złego, ale obarczanie pracą przyjaciół, którzy mają być też gośćmi, nie jest fajne. Jednak oczekuje się, że fotograf będzie przytomny na tej imprezie. Oczywiście nawet w pracy potrafię się bawić i na każdym weselu zawsze z którymś z wujków zatańczyłam, ale z tyłu głowy zawsze siedzi, że przyszłam tam do pracy.

Jakiś czas temu w grupie znajomych fotografów rzuciliśmy, że powinniśmy się ogłosić na portalu ślubnym, żeby ktoś nas zaprosił na ślub, że my zapłacimy za siebie, ale żebyśmy mogli się pobawić na weselu.

Wysłaliście w końcu to zapytanie? 

Nie odważyliśmy się, bo pandemia, ale na pewno to zrobimy.

To powiedz, jaka jest polska branża fotograficzna? Popieracie się, spotykacie?

Karierę zaczynałam w agencji prasowej East News. Trafiłam tam na chłopaków, z którymi konie można kraść. Wyobraź sobie, że jak szliśmy na reportaż, to zawsze krzyczeli, żebym przyszła do przodu, bo zajęli mi miejsce. Jestem niska, więc stojąc z tyłu, nic bym nie zrobiła. Ale reporterka rządzi się innymi prawami.

Masz przyjaciół wśród fotografów?

Mam dobrych znajomych fotografów, ale przyjaciół nie. Kiedyś bardzo chciałam przyjaźnić się z fotografami, ale z uwagi na to, że nie skończyłem żadnej szkoły fotograficznej, trudno mi było. Bliżej mi do fascynatów fotografii.

Spotkałaś się z nieprzyjemnościami w związku z tym, że nie skończyłaś żadnej szkoły? 

Nie z hejtem, ale z pogardą. Przez brak szkoły środowisko mnie odrzuciło. Uważałam się za kogoś gorszego. Jednak z perspektywy czasu widzę, że dało mi to wiele siły. Ciężko pracowałam, żeby nikt mi nie wytknął braku edukacji fotograficznej, szukałam własnego, niekopiowanego stylu. Wszystkiego nauczyłam się sama.

I już nie czujesz się gorsza?

Czasem to wraca, ale nie dotyczy już warsztatu. Cały czas się szkolę, chodzę na kursy, robię tutoriale, ale przede wszystkim zdobywam doświadczenie w praktyce. Najważniejsze, aby osoby, które fotografuję, były zadowolone.

Od razu wiedziałaś, że będziesz zajmować się fotografią komercyjną?

Nie, długo szukałam siebie w fotografii. Przeszłam przez reporterkę, czyli fotografię reportażową. Dostałam też  propozycję bycia paparazzi, ale po pierwszym zleceniu zrezygnowałam.

Dlaczego? 

Nie wyobrażam sobie robić zdjęć osobie, która tego nie chce. Na pierwszym zleceniu miałam śledzić Otylię Jędrzejczak, z którą w tej chwili bardzo dobrze się znamy. Miałam przyjemność robienia jej wielokrotnie zdjęć, ale nie z ukrycia.

I chowałaś się w krzakach, żeby zrobić zdjęcie Otylii Jędrzejczak? 

Finalnie do tego nie doszło, bo poddałam się, zanim nacisnęłam migawkę, ale tak by to wyglądało. Chodzę po dachach, włażę do krzaków, jak trzeba, ale robię to na zdjęciach, na które druga osoba wyraża zgodę. Niektórym taka praca nie przeszkadza, nie oceniam tego. To jest każdego wybór. Kiedyś jeszcze – zanim robiłam zawodowo zdjęcia – bulwersowały mnie pewne rzeczy, np. zdjęcie Waldemara Milewicza z kulą w głowie, które pojawiło się na okładce “Super Expressu”. Teraz wiem, że taki jest świat fotografii: z jednej strony piękne gwiazdy, z drugiej dramat ludzi, krew i śmierć.

Wpisujesz się w wojnę nikonowców i canonowców? Czym fotografujesz?

Pracuję na Nikonie. Przede wszystkim jest to pierwszy aparat, który samodzielnie kupiłam i od tego czasu jestem wierna tej marce. Pracując też na innych markach, doszłam do wniosku, że Nikon jest bardziej plastyczny. Żałuję tylko, że jest tylu canonowców, bo nie ma od kogo obiektywu pożyczyć.

Ile kosztuje ten biznes? Sprzęt?

W tej chwili mniej inwestuje w puszki, a bardziej w obiektywy. Szukam często starych szkieł, bo mają lepszą konstrukcję, są stabilniejsze, nie mają tyle plastiku. Etap pogoni za nowinkami już za mną. Wiem, że technologia idzie do przodu, ale nie warto ślepo pędzić. Mój wyjściowy set kosztuje około 40 tys. zł.

A ile bierzesz za sesję? 

To zależy od różnych czynników, ale myślę że nie jestem najdroższym fotografem w Polsce.

Czyli ile bierze nie najdroższy fotograf w Polsce? 

Od 500 zł w górę.

Ile kosztowało najdroższe zdjęcie, jakie sprzedałaś? 

Było to zdjęcie jednego z polityków do niemieckiego magazynu. W całości kosztowało dziewięć tysięcy złotych, ale ja dostałam z tego połowę. Drugą połowę wzięła agencja.

To chyba dużo? 

To była jednostkowa sytuacja, normalnie ceny są niższe. Fotografia w ostatnim czasie bardzo podrożała, ale muszę przyznać, że nie śledzę, ile bierze konkurencja. Po pierwsze nie mam na to czasu, po drugie chciałabym stworzyć własny, niezależny świat cenowy. Fotografowie biorą nawet ponad 5 tysięcy złotych za jedno zdjęcie. Mnie samej byłoby trudno tyle wziąć.

A co z tymi, co robią za darmo? 

Nie oceniam ich. Na forach fotograficznych zawsze są toczone o to boje, ale ja nie włączam się w ten spór. Jestem zdania, że fotograf będzie robił za darmo do czasu, aż ktoś mu strąci aparat i go uszkodzi, spadnie mu obiektyw.

Czyli nie uważasz, że to psuje branżę?

Trzeba rozgraniczyć robienie za darmo zdjęcia modelce na łące od zdjęć stricte komercyjnych. Nikt nie psuje branży, zabierając modelkę na zdjęcia i publikując je w swoich mediach społecznościowych. Jednak robienie zdjęć na ślubie za darmo już zalicza się do psucia branży. Są rzeczy, za które powinno się zapłacić. Taka osoba robi to zwykle nielegalnie – bez firmy, bez oprogramowania do profesjonalnej obróbki. Znam wielu klientów, którzy płakali po takich darmowych sesjach. Ale tak było, jest i będzie. I fakt, że będę pisać komentarze na forach fotograficznych, nic nie da.

Zgłaszają się Ciebie gwiazdy, żebyś zrobiła im zdjęcie za darmo, żeby “mieć do portfolio”? 

Tak, ale nie były to gwiazdy, a osoby aspirujące do bycia gwiazdami. Gwiazdy sobie na to nie pozwalają. Osoby, które siedzą w branży i znają ten chleb, nigdy nie powiedziały, że wykorzystają moją pracę za darmo.

Kto Cię najpiękniej wyrolował? 

Są osoby, które zostawiły niesmak, są takie, które nie poinformowały mnie o tym, co dalej działo się z moim zdjęcia – i to mnie najbardziej dotknęło. Z tego powodu jest mi przykro, ale nie walczę z tym. Może to złe, ale nie potrafię.

A konkretniej? Kto wykorzystał Twoje zdjęcie bez zgody?

To była okładka książki.

Jakiej?

Nie chcę o tym mówić.

Masz jakiegoś prawnika pod ręką, który wysłał pismo procesowe, gdy zorientowałaś się, że ukradziono Ci zdjęcie?

Nie, nie mam prawnika i nie chciałam nikogo zatrudniać. Po prostu jest mi przykro.

Ale tak nie pokażesz im, że zrobili źle…

Nie, ale nie mam siły do takich sporów.

Szkolisz młodych fotografów, którzy przychodzą do Ciebie na praktyki. Jakie masz przemyślenia o nowej generacji fotografów? Oni inaczej postrzegają świat? 

Oni totalnie różnią się od mojego pokolenia. Ci ludzie mają niewyobrażalną pewność siebie, której im zazdroszczę. Przychodzą, robią zdjęcia i z góry są pewni, że to jest dobre. Koniec. Mnie długo zajęło dojście do momentu, w którym wiem, na ile mnie stać, choć nad swoją pewnością siebie pracuję do dziś.

Łatwiej jest im wejść do branży?

Wydaje mi się, że temu młodemu pokoleniu w tej chwili jest łatwiej. Dzięki tej otwartości, mają odwagę, aby napisać do redakcji, wysyłać swoją pracę, pokazać w internecie swoje zdjęcia. Podjeżdżają pod stację telewizyjną, robią wywiady z gwiazdami, robią im zdjęcia. Idą do przodu i robią to bez skrępowania. Ja takiej otwartości i luzu nie miałam.

Rozmawiała: Barbara Erling