„Rzeczpospolita” nie trafi w ręce władzy
„Rzeczpospolita” nie zostanie sprzedana spółkom skarbu państwa, nie będzie więc tubą rządu. To najważniejsza konsekwencja umowy, którą firma KCI zawarła z holenderską spółką Pluralis B.V – firma ta przejęła 40 proc. akcji Gremi Media SA za 96,8 mln zł. Spółka Pluralis należy w części do funduszu Media Development Investment Fund (MDIF), wspieranego finansowo przez miliardera George’a Sorosa. MDIF jest pośrednio akcjonariuszem Radia Zet.
Inwestycja w Gremi Media jest drugą inwestycją funduszu w Europie Środkowej, po przejęciu na początku roku 34 proc. udziałów w Petit Press – drugim co do wielkości wydawcy wiadomości na Słowacji. KCI SA to główny akcjonariusz Gremi Media.
Wcześniej mówiło się, ze „Rzeczpospolita” może trafić do PZU lub Orlenu i podzielić los Polska Press.
Lex TVN i weto Andrzeja Dudy
Nowelizacja ustawy medialnej stanowiła, że właścicielem telewizji czy radia działających na podstawie polskich koncesji mogą być podmioty z udziałem zagranicznym spoza Europy nieprzekraczającym 49 proc. Tymczasem według KRRiT – choć właścicielem TVN jest formalnie holenderska spółka Polish Television Holding – to faktycznie należy ona do amerykańskiego Discovery.
Pierwszy raz Sejm zajął się nowelizacją 12 sierpnia – została ona wtedy uchwalona po słynnej reasumpcji głosowania zarządzonej przez marszałek Sejmu Elżbietę Witek. 15 sierpnia, w Święto Wojska Polskiego, Andrzej Duda dał do zrozumienia, że będzie bronił wolności słowa i będzie „stał na straży konstytucyjnych zasad, w tym zasady wolności słowa”. Ostatecznie Jarosław Kaczyński kazał schować projekt do szafy. I w tej szafie nowela przeleżała do 17 grudnia.
Wtedy „lex TVN” wyciągnięto znowu – nowela została przegłosowana w Sejmie (formalnie Sejm odrzucił uchwałę Senatu o odrzuceniu nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji). Dwa dni później w Warszawie pod Pałacem Prezydenckim i w kilkudziesięciu innych miastach odbyły się masowe demonstracje w obronie wolnych mediów.
Ustawa trafiła na biurko prezydenta Andrzeja Dudy. A ten tuż po świętach (27 grudnia) ją zawetował, powołując się na dobre stosunki z USA, konieczność dotrzymywania umów i wolność słowa.
Spór w Agorze
Po tym, jak na początku czerwca zarząd spółki poinformował o zamiarze połączenia w jeden obszar biznesowy „Gazety Wyborczej” oraz serwisów wyborcza.pl i gazeta.pl, trwała niekończąca się wymiana e-maili i listów. Zespołowi GW nie podobał się projekt połączenia, ale nade wszystko – tryb pracy nad nim. Zarząd z kolei argumentował, że to ruch konieczny i korzystny dla rozwoju subskrypcji „Wyborczej” oraz pełniejszego wykorzystania powierzchni reklamowych Agory w internecie.
Zarząd słał więc listy do pracowników, naczelni do zespołu, wicenaczelny GW Jarosław Kurski do czytelników, przewodniczący rady nadzorczej Agory do Kurskiego. Kilka razy wydawało się, że jest blisko przełomu: odeszła krytykowana przez „Gazetę Wyborczą” członkini zarządu Agnieszka Sadowska, zaproponowano okrągły stół, następnie reset relacji, potem zgodzono się na analizę możliwości wyodrębnienia „Gazety Wyborczej” ze struktur Agory. Jednak kolejne napięcie spowodowało wejście do zarządu Agory Agnieszki Siuzdak z Gazety.pl. „Od kilku tygodni powstrzymujemy się od wszelkich działań, które mogłyby nakręcać spór. Niewiele to zmienia, bo w istocie nie chcecie się z nami dogadać” – zarzucił zarządowi Jarosław Kurski.
Ostatecznie zarząd Agory pozbył się Jerzego Wójcika, dyrektora wydawniczego „Wyborczej”, a jego miejsce zajął (i do zarządu wszedł) Wojciech Bartkowiak – człowiek z DNA „Wyborczej”, jak o nim się mówi. I trwa zawieszenie broni. Jak długo – nie wiadomo. Obie strony deklarują teraz, że chcą dobrze i spór nie jest im na rękę.
Dzienniki i portale Polska Press w rękach władzy
O zamiarze wykupu Polska Press od niemieckiej Verlagsgruppe Passau Capital Group poinformowano jeszcze w grudniu 2020 roku. Później PKN Orlen w sprawozdaniu finansowym podał, że cena nabycia spółki Polska Press wyniosła 210 mln zł. Koncern oszacował wartość przedsiębiorstwa (enterprise value) na 131 mln zł, przejął też dług firmy w wysokości 79 mln zł.
Wiosną i latem 2021 w końcu ukonstytuował się nowy zarząd i zaczęto wymianę naczelnych w regionach. Ostatecznie w 20 regionach pracę stracili wszyscy naczelni z wyjątkiem jednego – w Kielcach. Treści w wydawanych przez PP gazetach są teraz miłe władzy, niezależni dziennikarze odeszli zaraz lub wciąż odchodzą.
Zapowiadanej poprawy sprzedaży dzienników nie ma, serwisy też nie radzą sobie najlepiej (Naszemiasto.pl straciło pozycję lidera w kategorii informacji lokalnych na rzecz Onetu).
Akcja „Media bez wyboru” – wolne media razem
Ponad 40 nadawców i wydawców, z największymi podmiotami na czele, wspólnie sprzeciwiło się w lutym rządowym planom wprowadzenia podatku od wpływów reklamowych. Ich argumenty poparła także branża reklamowa. 10 lutego pierwsze strony dzienników w całości poświęcone zostały apelowi mediów do władz. Był on także publikowany w telewizjach, radiach i internecie – zawieszono normalne funkcjonowanie redakcji.
„To akcja, w której pokazujemy, jakim zagrożeniem dla rynku mediowego jest proponowana przez rząd opłata od reklamy. Widzowie mogą zostać pozbawieni wyboru i różnorodności, do których są przyzwyczajeni” – tłumaczył TVN.
Bogusław Chrabota, naczelny „Rzeczpospolitej”, podkreślał wtedy, że to wydarzenie bez precedensu. „Nie zdarzyło się, by jednocześnie protestowały niezależne stacje telewizyjne, radiowe, portale internetowe, a gazety na pustych jedynkach drukowały wspólny dla całej branży tekst protestu” – pisał.
Sygnatariusze listu wypunktowali, co oznaczałoby wprowadzenie podatku od reklamy, który miał obowiązywać od lipca: osłabienie, a nawet likwidację części mediów działających w Polsce; ograniczenie możliwości finansowania jakościowych i lokalnych treści; pogłębienie nierównego traktowania podmiotów działających na polskim rynku medialnym, w sytuacji, gdy media państwowe otrzymują co roku 2 mld zł, a media prywatne obciąża się dodatkowym haraczem w wysokości 1 mld zł; faworyzowanie firm, które nie inwestują w tworzenie polskich, lokalnych treści kosztem podmiotów, które w Polsce inwestują najwięcej (według szacunków protestujących globalni cyfrowi giganci zapłaciliby z tytułu nowego podatku 50-100 mln zł, a pozostałe media do 800 mln zł).
Apelu nie poparły media rządowe.
Rząd liczył, że wpływy z nowego podatku, który nazwał składką solidarnościową, wynosić będą 800 mln zł. Pieniądze odebrane mediom miały zasilić budżet Narodowego Funduszu Zdrowia (50 proc.), planowany Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów (35 proc.) oraz Narodowy Fundusz Ochrony Zabytków (15 proc.). Pomysł upadł.
Zakaz pracy dla dziennikarzy przy granicy z Białorusią
Stan wyjątkowy w Polsce – w 183 miejscowościach województw podlaskiego i lubelskiego – obowiązywał od 2 września w związku z kryzysem uchodźczym na granicy polsko-białoruskiej. Najpierw obowiązywał przez 30 dni, potem był przedłużany. Ostatecznie wygasł, ale dziennikarze i tak nie mogą pracować w rejonie kryzysu humanitarnego, bo znowelizowano ustawę o ochronie granic.
Środowisko dziennikarskie napisało deklarację „Dziennikarze na granicy”, w którym zapowiedziało, że w imię „konstytucyjnego prawa do informacji” i tak będzie relacjonować sytuację na granicy. Ponad 30 redakcji i organizacji we wspólnym oświadczeniu stwierdziło, że „działania władz są sprzeczne z zasadą wolności słowa, stanowią też przejaw niezgodnego z prawem prasowym utrudniania pracy dziennikarzom i tłumienia krytyki prasowej”.
Do dzisiaj jednak niewiele się zmieniło. 30 listopada Sejm przyjął nowelizację ustawy o ochronie granicy państwowej. Pozwoliła ona rządowi przedłużyć ograniczenia wprowadzone 2 września, kiedy teren przy granicy objęto stanem wyjątkowym. Ustawa stwierdza też, że to lokalni komendanci Straży Granicznej będą decydować, czy i na jak długo wpuścić dziennikarzy na zakazany teren. I tak też jest. Dziennikarze jeżdżą pod granicę jedynie na wycieczki organizowane i nadzorowane przez Straż Graniczną.
Maile Dworczyka
To temat polityczny, ale z ciekawym akcentem medialnym. Z maili pochodzących ze skrzynki szefa Kancelarii Premiera Michała Dworczyka dowiadujemy się sporo o mechanice sprawowania władzy, ale równie wiele – o tym, jak władza wpływa nie niektórych dziennikarzy.
Dowiedzieliśmy się więc, że premier Mateusz Morawiecki prosił szefa PAP Wojciecha Surmacza o znalezienie „sprytnego dziennikarza”, który przeprowadzi wywiad z tezą z prezydentem Andrzejem Dudą. Albo o tym, że Krzysztof Skórzyński z TVN doradzał swojemu koledze ministrowi Dworczykowi w sprawach rządowego PR-u. Mimo że dziennikarz zaklinał się wcześniej: ”Nigdy także, w żaden, podkreślam – w żaden sposób – nie »doradzałem« ani ministrowi Dworczykowi, ani jakiemukolwiek innemu politykowi, w jakiejkolwiek sprawie! Podkreślam – NIGDY! Byłoby to niedopuszczalne i nie do zaakceptowania”.