Po odarciu ustawy lex TVN z propagandowego bełkotu, nie widzimy żadnej wielkiej idei, z jaką prawica szła do władzy i którą rozkochała w sobie jedną trzecią Polaków. Nie da się tej uzurpacji bronić wielkimi słowami o uzdrawianiu Polski. Mimo to, niektórzy dziennikarze w tej sprawie hamletyzują – pisze Marek Twaróg
Nie ma tu już żadnego doktrynalnego fundamentu, mowy o sanacji publicznego życia, wyrównywaniu szans czy wzmocnieniu roli państwa – wszystkiego, co mogło być dla części Polaków atrakcyjne i czym dzisiaj władza mogłaby ewentualnie tłumaczyć zamach na największą komercyjną telewizję w Polsce.
Mamy tu wyłącznie brudne kalkulacje polityczne, całą tę mechanikę sprawowania władzy: deale, układy, szantaże. Walkę o wpływ czy to jednej frakcji partyjnej, czy drugiej, także prezydenta z jego aspiracjami, przepychanki koalicyjne, głosującego Mejzę w ostatniej ławie. Jest tylko interes partii plus fantazja o własnych mediach, które nie drążą, nie zadają pytań, nie utrudniają życia polityka u władzy. Jest marzenie o tym, by władza miała „jakiś tam wpływ na to, co się dzieje w tej telewizji”, jak wymsknęło się posłowi Suskiemu.
Podział w środowisku jest oczywisty, a jego powody powszechnie znane. Do tego wszyscy pogodzili się z najgłupszym rozumieniem roli czwartej władzy, czyli filozofią Jacka Kurskiego, który cztery lata temu powiedział: „Wyważenie i pluralizm nie powinny być rozliczane na poziomie TVP, tylko w bilansie wszystkich wiodących mediów elektronicznych w Polsce”. Wtedy wydawało się to śmieszne, ot polityczne bajanie, zaprzeczenie całej idei dziennikarskiego obiektywizmu, dziś jednak nikt z tym już nie dyskutuje.
Czy jednak podział i środowiskowa wojna plemienna usprawiedliwiają decyzje redakcyjne, na mocy których w części mediów nie dostrzega się niczego złego w poczynaniu partii? Czy nie czas na moment refleksji – że to już nie jest wojna dwóch opcji politycznych, ale bezpardonowy najazd polityki na media? Że to otwarcie drzwi do kolejnych takich zamachów – tej władzy czy innej? Że to precedens, na który powoływać się będzie – znów – ta partia czy inna, gdy zamykać będzie nie tylko niewygodne media, ale może biznesy, fundacje lub uczelnie?
Nie ma złudzeń, dziennikarze nagle nie zaczną mówić jednym głosem – nawet w tak fundamentalnych sprawach, jak rozumienie demokracji – dobrze byłoby jednak, gdyby okazali choć trochę instynktu samozachowawczego.