Katarzyna Boni z Grand Press: „Tekst napisałam z bezradności”

Czytajcie "Samotność. Całun w spirytusie"

"Samotność. Całun w spirytusie" to tekst z Grand Press 2021 w kategorii Publicystyka

– Ten tekst napisałam z wielkiej bezradności, z rozpaczy, lęku, o siebie, o bliskich, ukochanych. I ze współczucia wobec tych, których bliscy umarli w czasie ostatniego półtora roku – powiedziała Katarzyna Boni, odbierając kilka dni temu nagrodę Grand Press w kategorii Publicystyka. Takie teksty należy znać. Zapraszamy do lektury.

Tekst z „Dwutygodnika” (dwutygodnik.com) zatytułowany „Samotność: Całun w spirytusie” to niezwykła, intymna opowieść o śmierci, jej postrzeganiu i zmianach w postrzeganiu, jakie zaszły w nas na skutek pandemii.

Katarzyna Boni to pisarka i reporterka. Jak pisze, „w moich książkach i tekstach skupiam się sposobach radzenia sobie z traumą i żałobą, na tym, w jaki sposób ludzie angażują się w rzeczywistość naokoło nich, a także na kryzysie klimatycznym, o którym piszę od kilku lat”.

Współpracowała z „Dużym Formatem”, „Pismem”, „Magazynem Książki”, „Travelerem”, „National Geographic”, „Kontynentami” i „Vogue”.

Wraz z Wojciechem Tochmanem napisała książkę zatytułowaną „Kontener” (o syryjskich uchodźcach w Jordanii),a w 2016 roku pozycję „Ganbare! Warsztaty umierania” o Japonii po tsunami i Fukushimie. Jej najnowszą książka jest “Auroville. Miasto z marzeń”.

Katrzyna Boni prowadzi też warsztaty umierania, podczas których – jak opisuje – „uczestnicy na nowo odkrywają radość życia”. „Uczestnicy słuchają historii umierającego człowieka i w trakcie jej trwania symbolicznie rozstają się z ważnymi dla siebie osobami, marzeniami i rzeczami. Ta symulacja pozwala w bezpiecznych warunkach doświadczyć straty i zrozumieć, co tak naprawdę – dla każdego z nas – jest w życiu najważniejsze – dodaje Katarzyna Boni.

***

SAMOTNOŚĆ: CAŁUN W SPIRYTUSIE
KATARZYNA BONI

Choć od roku trudniej nam od śmierci uciekać, to czasem mam poczucie, że zamiast uczyć się o niej mówić, uczymy się o niej nie mówić w nowy sposób.

Rok temu wstrząsnęło mną zdanie Francesci Borri, której teksty śledzę od czasu, gdy raportowała z oblężonego Aleppo. Tym razem donosiła z Włoch. „W Bergamo umiera się samotnie” – napisała dla „Il Fatto Quotidiano”. „I samotnie jest się chowanym. Gdy ksiądz poświęca trumnę, leży na niej telefon, żeby mogła przysłuchiwać się rodzina”. Przez ostatni rok tego, o czym pisała Borri, doświadczyliśmy wszyscy. Niemożliwość trzymania za rękę, brak ostatniej rozmowy, zamknięte wieko trumny, limit osób na pogrzebie. A jeśli jeszcze tego nie doświadczyliśmy, to żyjemy w lęku, że to się zaraz stanie.

Niedawno bliska mi osoba zadzwoniła powiedzieć, że się boi. Akurat gorączkowałam, nie myślałam przytomnie. „Jak to?”, zapytałam. „Czego?”, poprawiłam się. „Boję się, że zachoruję, zamkną mnie w szpitalu i tam umrę – sama, bo nikt nie będzie mógł mnie odwiedzić” – powiedziała bliska mi osoba na jednym wydechu. „Tak wychodzi ze statystyk”, zapewniła mnie. „Ktoś musi umrzeć i będę to ja”. „Co ty opowiadasz”, wybełkotałam suchym od gorączki językiem. Chciałam dodać „nic się nie martw”, ale się w ten język ugryzłam. Leżałam z covidem – kiedy nie spałam, sprawdzałam temperaturę i poziom tlenu w krwi na wszystkich palcach po kolei. „A może przygotuj sobie taki plecak pod drzwiami, jak Japończycy na wypadek trzęsienia ziemi?”, powiedziałam, żeby coś powiedzieć. „Sama nie wiem…”, wyjęczałam bezradność w słuchawkę i ucichłam. Chciałam jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale tego akurat powiedzieć nie mogłam. Nawet za rękę nie mogłam jej potrzymać.

Razem z lękiem covid przyniósł nam samotność. Nie tylko samotność zamknięcia, kwarantanny, lockdownu i choroby. Przyniósł też samotność śmierci – która dotyka i tych, którzy umierają, i tych, którzy zostają. Bo dla nich samotna śmierć ukochanej osoby i to, że nie mogli zobaczyć jej ciała, to dopiero początek. „Bezpośredni kontakt z martwą osobą, choć cholernie trudny, jest bardzo ważny. Pomaga wyjść z abstrakcji śmierci. Bez tego proces zrozumienia rzeczywistości jest utrudniony” – Anja Franczak, towarzyszka w żałobie, rozmawiała ze mną o tym, czemu spojrzenie na zmarłego jest tak istotne. I czemu – bez tego – nasza żałoba staje się bardziej skomplikowana.

Jeśli nie widzimy ciała, to – mimo wszystkich racjonalnych przesłanek – i tak tli się w nas nadzieja. Moja izraelska przyszywana babcia podczas wojny straciła mamę. W 1991 roku w Żydowskim Instytucie Historycznym znalazła swoją kartę spisaną przez CKŻP. W rubryce „rodzina” przeczytała: „Matka została zabrana przez Niemców i nic o niej nie wiadomo”. „To może mama żyje?” – taka była jej pierwsza myśl. 46 lat po wojnie.

W Japonii, przy okazji pracy nad moją książką „Ganbare. Warsztaty umierania”, rozmawiałam z rodzinami ofiar tsunami, których ciał do dziś nie odnaleziono (to ponad 2500 zaginionych osób). Mężowie, żony, matki i ojcowie ciągle przeczesują wybrzeże, niektórzy uczą się nurkować – szukają kości. A w tyle głowy krąży pytanie: „To może oni żyją?”. Przecież słyszy się takie historie. Kogoś morze wyrzuciło na brzeg, ktoś uciekł, ktoś przeżył wybuch bomby schowany w piwnicy. Upadł, stracił pamięć, nigdy nie wrócił. Dopóki nie ma ciała, nie ma pewności.

Co jest takiego w martwym ciele, że nie możemy samych siebie dłużej oszukiwać? Podczas szkolenia w Niemczech na towarzyszkę w żałobie Anja odbywała praktyki w zakładzie pogrzebowym. „Ciało zmarłego ma inny kolor, skóra przypomina wosk. I choć wiesz, że jest zimne – kiedy go dotykasz, to jest to ogromne zaskoczenie. Twój mózg jest przyzwyczajony do tego, że człowiek jest ciepły”. Ale jest coś jeszcze. „Wszystkie aspekty fizyczne nie opiszą atmosfery spokoju, jaka panuje wokół ciała. Widziałam osoby, które zmarły naturalną śmiercią. I większość z nich miała spokojny wyraz twarzy. Nie było w nich cierpienia”. To coś innego niż sen.

Nie ma już miejsca na „to może oni żyją”.

W przypadku zwłok osób zmarłych na chorobę wywołaną wirusem SARS-CoV-2 (COVID-19) należy:

1) przeprowadzić dezynfekcję zwłok płynem odkażającym o spektrum działania wirusobójczym;

2) odstąpić od standardowych procedur mycia zwłok […];

3) unikać ubierania zwłok do pochówku oraz okazywania zwłok;

4) umieścić zwłoki w ochronnym, szczelnym worku, wraz z ubraniem lub okryciem szpitalnym, a w przypadku przekazania zwłok do spopielenia umieścić pierwszy worek ze zwłokami w drugim worku;

5) zdezynfekować powierzchnię zewnętrzną kolejno każdego worka przez spryskanie płynem odkażającym o spektrum działania wirusobójczym;

6) zwłoki zabezpieczone w sposób, o którym mowa w pkt 1, 4 i 5, umieścić w:

a) kapsule transportowej […], albo

b) trumnie […];

7) umieścić na dnie trumny do pochówku warstwę substancji płynochłonnej o grubości 5 cm;

8) niezwłocznie po złożeniu zwłok w trumnie lub kapsule transportowej trumnę lub kapsułę transportową zamknąć szczelnie i spryskać płynem odkażającym o spektrum działania wirusobójczym […].

Tak brzmi rozporządzenie ministra zdrowia z dnia 3 kwietnia 2020 roku, które obowiązuje do dzisiaj. Nasi bliscy – niebezpieczni tuż przed śmiercią – po śmierci nadal są zagrożeniem. Ostatni raz widzieliśmy ich zabieranych przez karetkę. Teraz leżą w workach, skąpani płynem do dezynfekcji. Owinięci całunami nasączonymi spirytusem.

Z Anją Franczak rozmawiałam jeszcze o godności ciała. „Wzruszającym aspektem pracy w zakładzie pogrzebowym było dla mnie poczucie wielkiej odpowiedzialności. To ciało, ten człowiek, jest zupełnie bezbronny, bezradny. Od nas zależy, jak go traktujemy. Jesteśmy odpowiedzialni za jego godność. Nie istniało słowo «zwłoki» albo «trup». Mówiliśmy: «to był pan Marcin». To są zmarli, oni nie żyją, ale to nadal są nasi bliscy. To są ludzie. W tym było dużo szacunku i czułości. I to jest jeden z aspektów pandemii, który jest przerażający. Rodzina wie, w jaki sposób zmarli są traktowani. Nieumyci, nieubrani, zamknięci w dwa plastikowe worki”.

Przepisy każdy interpretuje na swój sposób. Rodziny wpuszczane są do prosektorium, akty zgonu – korygowane. Za kasę nawet makijaż się zrobi. „Piżamę zdejmiemy, ubierzemy elegancko, zdjęcie zrobimy i wyślemy na komórkę” – mówi pracownik jednego z zakładów pogrzebowych. A jak ktoś chce spojrzeć ostatni raz, to i to się załatwi, zanim ciało schowa się w dwa worki.

Ubrać covida. Tak. Ubrać covida. Za tysiąc złotych. Tak się teraz mówi.

Sami dodajemy groteski tam, gdzie jej zabrakło. W słynnym eseju „Pornografia śmierci” Geoffrey Gorer pisał, że tylko taką śmierć potrafimy znieść – wyolbrzymioną, komiksową, nieprawdziwą. Jakbyśmy nie chcieli usłyszeć tego, co wykrzykiwane jest nam prosto w twarz: ty też jesteś śmiertelny.

To tylko fragment artykułu.

Tekst Katarzyny Boni zatytułowany „Samotność. Całun w spirytusie” przeczytają Państwo tutaj. Zapraszamy do lektury na stronie „Dwutygodnika