Tygodnik „Sieci” opublikował artykuł o problemach zdrowotnych byłego wicepremiera Jarosław Gowina. Według dziennikarzy czołowych mediów i ekspertów autorom materiału zabrakło odpowiedzialności oraz prawidłowego rozumienia standardów dziennikarskich. Na wypracowanie wspólnych norm w polskich mediach nie ma szans.
„Sieci” podały, że Gowin trafił na szpitalny oddział psychiatryczny. Z kolei na okładce tygodnika został umieszczony podpis: „Dramat Gowina. Kryzys polityczny i osobisty narastał od miesięcy. Teraz czeka go długa walka o zdrowie. Co naprawdę się stało?”. Już wcześniej o sprawie informowała Dominika Długosz z „Newsweeka”, ale ograniczyła się do podania, że Gowin choruje na depresję.
„Decydujemy się, by o tym napisać, mimo że mamy świadomość, iż ta historia dotyka spraw bardzo osobistych. Mówimy jednak o człowieku, który do niedawna był jednym z architektów rządowej większości i miał wpływ na ważne sektory gospodarcze państwa” – napisali Marek Pyza i Marcin Wikło w swoim artykule w „Sieci”. Wspomnieli też o rzekomej próbie samobójczej polityka, powołując się jednak przy tym na wideoblog dziennikarza Rafała Otoka-Frąckiewicza. Dodali, że zadali Gowinowi pytania o stan jego zdrowia, ale nie odpowiedział.
Dziennikarze czołowych polskich mediów krytycznie oceniają publikację „Sieci”. – Trzeba mieć zakodowaną przyzwoitość, która nie pozwala wykorzystywać choroby do gry politycznej – ocenia Piotr Pytlakowski z tygodnika „Polityka”. I dodaje, że w takich sytuacjach standardem jest cisza.
Zgadza się z tym Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny Onetu. Jego zdaniem normy nakazują, aby nie publikować takich tekstów. Dodaje jednak, że w tym przypadku w grę wchodzi polityka. – Tekst „Sieci” służy jednemu: żeby pokazać wszystkim, którzy chcieliby zbuntować się w obozie władzy, co ich czeka. To jest coś, co ja nazywam medialnym bandytyzmem – ocenia Węglarczyk.
Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, zwraca uwagę na to, że dane medyczne i chorobowe są poufne. – Te dane nie są ogólnodostępne, nawet gdy dotyczą osób publicznych – zaznacza. I dodaje: – Należałoby też przed publikacją skonsultować się z tą osobą, jakie dane można na jej temat ujawnić. – Wytycznych nie da się napisać, bo od dawna nie ma już czegoś takiego jak środowisko dziennikarskie w Polsce – dodaje Węglarczyk pytany, czy powinny istnieć branżowe wytyczne dla dziennikarzy o tym, jak pisać o chorobach polityków.
Wtóruje mu Piotr Pytlakowski. – Pracujemy w branży, której nic nie łączy. Działają różne organizacje dziennikarskie, które nie pozostają ze sobą w żadnej relacji – stwierdza. Dodaje, że pierwszą instancją, która w redakcji wypracowuje standardy, są redaktorzy naczelni i ich zastępcy. – Przyzwoitości żadne spisane standardy nie nauczą. Jeżeli dziennikarzowi brakuje uczciwości, zmienia się w politruka, który działa na zlecenie po to, żeby dopiec, skompromitować, ośmieszyć przeciwnika politycznego – konkluduje.
Pod koniec listopada na profilu partii Jarosława Gowina Porozumienie umieszczono oświadczenie, w którym napisano, że „rodzina i przyjaciele proszą o uszanowanie prywatności” Gowina. Wikło i Pyza w swoim tekście przyznali, że wiedzieli o tej prośbie.
Maciej Myśliwiec, medioznawca, nazywa ten artykuł dosadnie: to przekroczenie granic. – Absolutnie nie jest to dziennikarski standard – mówi Myśliwiec. – Fakt, że Gowin miał, być może, za sobą próbę samobójczą, nie jest tematem dla dziennikarza. Opisywanie prywatnego, intymnego życia polityków – w sytuacji, kiedy nie zależy od nich np. wypowiedzenie wojny – nie powinno mieć miejsca. Nieważne, jakie są nasze sympatie polityczne. Czy dotyczyłoby to Tuska, Gowina czy kogokolwiek innego – grzebanie w prywatnym życiu nie jest zadaniem dziennikarskim, to szukanie sensacji. A już wybranie tego na temat okładkowy? Dobrze, że nie próbowali zilustrować tekstu potajemnie zrobionym zdjęciem szpitalnego łóżka.
Myśliwiec dodaje: – Oczywiście, trzeba sobie zdawać sprawę, że tygodnik „Sieci” ma jasno określoną linię polityczną i taki artykuł zapewne nie pojawił się bez powodu – to element dyskredytacji Gowina w kontekście walki politycznej. A że jest to też pogwałcenie jego prawa do prywatności – to cena, jaką widać autorzy gotowi byli zapłacić.
Medioznawca zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt tego zdarzenia. – Granie depresją w przestrzeni publicznej jest bardzo niebezpieczne, to może opisywane osoby, lub inne, w podobnej sytuacji, doprowadzić do sytuacji krańcowej. Więc to jest też kwestia odpowiedzialności – mówi Myśliwiec.