Oddziały „Gazety Wyborczej” dystansują się od sporu władz redakcji z zarządem Agory

„Nie będziemy umierali za Wójcika”

Jerzy Wójcik

– Walka o Jerzego Wójcika jest może i szlachetna, ale szefostwo gubi przy okazji najważniejszy aspekt: o nas nigdy nikt tak nie walczył, zapominano o naszych wnioskach o podwyżkę, więc i my nie będziemy „umierali za Wójcika” – mówią nam dziennikarze lokalnych oddziałów „Gazety Wyborczej”. Zdecydowanej opinii o sporze władz „GW z zarządem Agory nie wyraziła na niedawnym spotkaniu Helena Łuczywo, przez lata wicenaczelna dziennika.

23 listopada dyrektor wydawniczy „Gazety Wyborczej” Jerzy B. Wójcik został zwolniony dyscyplinarnie z Agory po 28 latach pracy w firmie. To nadało nowych barw pełzającemu od miesięcy konfliktowi kierownictwa „GW” z zarządem wydawcy, trwającemu od czerwca br. Wówczas to po raz pierwszy zapowiedziano zwolnienia Wójcika oraz połączenie w jeden pion biznesowy „GW” i portalu Gazeta.pl.

Kilka dni później na drugiej stronie „Gazety Wyborczej” i portalu Wyborcza.pl zamieszczono artykuł, w którym naczelny Adam Michnik i pierwszy wicenaczelny Jarosław Kurski podkreślali, że dzięki działaniom zespołu redakcyjnego „GW” jest w dobrej kondycji biznesowej.

Opisali, też, że Jerzy Wójcik o swoim zwolnieniu został poinformowany mailowo. – Żadnych praw. Tak wygląda „etyka” w spółce, której management ma pełne usta wzniosłych słów. A tu, proszę, podłe sponiewieranie pracownika – ocenili. – Pytamy więc publicznie ten Zarząd: Bartosza Hojkę, Annę Kryńską, Tomasza Jagiełłę, Tomasza Grabowskiego, Agnieszkę Siuzdak, a także patronującą im Wandę Rapaczyński: Czy to wasza zajadła mściwość, głupota, czy błąd? – dodali.

Dziennikarze z oddziałów „GW” narzekają na niskie pensje, Wójcik kojarzy się ze zwolnieniami

Podczas telekonferencji z naczelnymi członkowie zespołów redakcyjnych z lokalnych oddziałów „Gazety Wyborczej” – w oddziałach niewiele osób potrafi się wczuć w sytuację zwalnianego Wójcika.

Pod koniec listopada Jarosław Kurski i Adam Michnik, ale też Roman Imielski, Mikołaj Chrzan i Wojciech Bartkowiak spotkali się onilne’owo z załogą. Wyjaśniali zespołowi, że zwolnienie Wójcika to „zamach na wolność słowa, na niezależność”, zaś zarząd „postępuje jak PiS”. Mówili też, że nie pozwolą zwolnić Wójcika, bo „to nie o niego chodzi, tylko o całą „Wyborczą”.

W trakcie spotkania zorganizowano czat. Pracownicy mogli zadawać pytania do naczelnych – anonimowo lub pod nazwiskiem. Jak ustalił portal Wirtualnemedia.pl, poza pytaniami o konkretne powody zwolnienia Wójcika, padały sugestie, że gdy chodzi o prominentnego członka kierownictwa, organizuje się zebrania i protestacyjne akcje, zaś gdy sam Wójcik podpisywał się pod zwolnieniami ludzi w oddziałach (niektórzy z nich byli związani z „GW” od ponad 20 lat), nikt za zwalnianymi się nie wstawiał.

Zwracano też uwagę, że w oddziałach regionalnych „Gazety Wyborczej” część pracowników mimo wieloletniego stażu ma pensje zbliżone do najniższej krajowej. – Ludzie z Płocka, Radomia, Rzeszowa i inni mówili, że zarabiają mniej niż kasjerka w Biedronce, a pracują w piątek, świątek i niedzielę. Najgorzej jest w małych, lokalnych redakcjach: tam dziennikarze narzekają, że zwalniano kolejnych pracowników redakcji, zespoły liczą po 2-3 osoby, które muszą obsłużyć serwis przez siedem dni w tygodniu, a także przygotować teksty do weekendowego magazynu papierowego. Gdy jedna osoba zachoruje, wszystko postawione jest na głowie – mówi nam anonimowo jeden z dziennikarzy lokalnego oddziału „GW”.

– Nas nie przekonują argumenty naczelnych, że trzeba walczyć o Jurka, bo my nie możemy doprosić się od lat podwyżek, a gdy zwalniano naszych kolegów, nikt z szefostwa nie dawał nam wsparcia. Sam Wójcik odprawiał nas z kwitkiem. Krótko więc mówiąc: nikt „na prowincji” nie będzie za niego „umierał”. Kojarzy nam się z brakiem empatii dla pracowników – dodaje inna osoba biorąca udział w spotkaniu.

Kurski z Michnikiem podczas spotkania nie chcieli odpowiadać wprost na te zarzuty, mówili tylko w ogólnym tonie, że jest ciężko, a zarząd chce wykończyć „Gazetę Wyborczą”.

– Gdy ktoś z uczestników wspomniał nieśmiało, że pracuje „na śmieciówce”, Jarek Kurski mówił oburzony, że to niemożliwe. Ale to jest częsta praktyka – słyszymy od informatora. – Wskazywano nam też na niestosowność uwag w sprawie naszych niskich zarobków w sytuacji, gdy trzeba „bić się o firmę”, która stoi na straży demokracji w Polsce.

Wójcikowi wciąż pamiętany „Nowy Dzień”

Dziennikarzom nie uśmiecha się nadstawianie głowy za Wójcika także z innego powodu. Wielu z nich wciąż pamięta uruchomienie w 2005 roku – wielkim nakładem sił i środków – „tabloidu „Nowy Dzień”. Jego redaktorem naczelnym był właśnie Jerzy Wójcik.

– Wyłożono na projekt wagon pieniędzy, a gazeta padła po trzech miesiącach. Ku wielkiemu zaskoczeniu kierownictwa Agory okazało się, że czytelnicy tabloidów jednak chcą mieć trupy na pierwszej stronie i gołe baby na ostatniej. Ale nie chodzi nawet o porażkę, tylko o to, że do stworzenia tego projektu podkupywano dziennikarzy z „Gazety Wyborczej” – mówił kilka dni temu dla „Krytyki Politycznej” długoletni redaktor „GW”, Wojciech Orliński.

Orliński mówi też, że największym wrogiem nowych projektów w Agorze (w tym także „Nowego Dnia”) była zawsze „Gazeta Wyborcza”. – Kluczowy problem, a właściwie różnica między Polską a Zachodem, nie dotyczy poziomu bogactwa, tylko zupełnego braku u nas partycypacji pracowniczej. W praktyce bowiem każda polska firma prędzej czy później stanie się folwarkiem, nawet jeśli intencje jej założycieli są szlachetne. Niestety, przez lata również w „Gazecie Wyborczej” uważano, że kapitalizm tak po prostu musi wyglądać, że pytanie załogi o zdanie jest złym pomysłem. Nie było odruchu, żeby nas przed tą sytuacją folwarku zabezpieczyć – komentował Orliński.

Gdy „Nowy Dzień” startował, to Jerzy Wójcik ściągał do zespołu ludzi – nie tylko z redakcji „GW”, lecz także z rozmaitych lokalnych mediów. Wyposażano ich w znakomity sprzęt (laptopy, aparaty cyfrowe), a także zaoferowano bardzo wysoko pensje.

– Po upadku gazety w lokalnych oddziałach nagle zaczęli pojawiać się ci ludzie, którzy mieli pracować dla tabloidu w danym mieście, ale nie pracowali, no bo projekt zaliczył klapę. Nagle więc pojawiły się wszędzie ogromne dysproporcje w zarobkach dziennikarzy w lokalnych redakcjach „GW” i kilkadziesiąt osób, które zabierały nam przestrzeń, tematy i sprzęt. Wiele osób w „lokalach” pamięta do dzisiaj Wójcikowi ten ruch, bo wskutek tego np. nie dostawali podwyżek – mówi nasza informatorka.

Helena Łuczywo nie chce ingerować

Kilka dni temu redakcja „Gazety Wyborczej” spotkała się w formule online z wieloletnią zastępczynią redaktora naczelnego „GW” i jej współzałożycielką Heleną Łuczywo. Uczestniczyło w tym wydarzeniu kilkaset osób.

– Był wyraźny nacisk naczelnych na to, żeby Helena stanęła w obronie Jerzego, ale ona jasno się nie wypowiedziała „za” czy „przeciw” temu zwolnieniu. Mówiła tylko, że nie zarządza firmą, rozumie nasze obawy, lecz zwracała też uwagę, że to Jerzy miał (podobno) stać za podsycaniem konfliktu na linii zarząd – redakcja. Miało to być potrzebne rzekomo dla zjednoczenia zespołu – mówią nasi informatorzy, którzy uczestniczyli w spotkaniu.

Kilka dni temu Wojciech Czuchnowski napisał raport, w którym przedstawił nieudane inwestycje Agory. Wysłał go do zarządu i rady nadzorczej spółki, członków Agora-Holding oraz zespołu „Wyborczej”. Jak wynika z naszych informacji, raport opisuje działania spółki w latach 2008-2020, wedle zamieszczonych tam obliczeń straty wyniosły ponad 260 mln zł. Agora nazywa raport „opiniami, teoriami i projekcjami” i zapowiada „niezbędne kroki”.

Zarząd Agory pod koniec listopada wystosował maila do pracowników, w którym zarzuca naczelnym dziennika, że obrona demokracji, wolności i niezależności redakcyjnej są przez nich „fasadowo wykorzystywane”. – W czasie pandemii Jarosław Kurski i Jerzy Wójcik zwrócili się do zarządu z propozycją nowych warunków pracy – wyłącznie dla siebie samych. Ich oczekiwania obejmowały m.in. 12-miesięczne okresy wypowiedzenia, dodatkowe 12-miesięczne odprawy, dodatkowe urlopy zdrowotne, samochody i pełną opiekę medyczną dla rodzin – napisano. Redakcja zdecydowanie odrzuciła te sugestie.

W trzecim kwartale br. Agora przy wzroście wpływów o 38 proc. zanotowała spadek straty netto z 9 do 1,5 mln zł. Przychody z biletów i przekąsek w kinach Helios poszły w górę dużo mocniej niż z reklam i sprzedaży prasy. Największe źródło wpływów firmy – sprzedaż reklam w prasie, internecie, kinach i na outdoorze – zwiększyło się o 14,2 proc. do 125,5 mln zł. Natomiast wpływy ze sprzedaży prasy, książek i płyt CD/DVD wzrosły o 4,2 proc. do 34,4 mln zł.