Bartosz Węglarczyk: dziennikarz-celebryta czy zakładnik wydawcy

Bartosz Węglarczyk

Zaczynał jako „szef działu kawowo-herbacianego”. Długo się na tym stanowisku nie utrzymał, bo – jak sam twierdzi – kawa, którą robił, pozostawiała wiele do życzenia. W środku nocy lubi wrzucać do sieci wiadomości z rosyjskich agencji informacyjnych. Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny Onet, to miłośnik dziennikarstwa w amerykańskim stylu, laureat nagrody imienia Kazimierza Dziewanowskiego SDP. Czy może „zakładnik swojego wydawcy”, jak mówią o nim niektórzy koledzy z konkurencji?

Redaktor naczelny portalu Onet, ale też jeden z naczelnych komentatorów polskiej sceny politycznej i bieżących wydarzeń. „Tytan pracy” – z takimi określeniami spotykamy się wśród tych, którzy mieli z nim kontakt zawodowy. I takim też zapamiętał go były przełożony, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”. – Uważam go – ja, konserwatysta – za jednego z pionierów dziennikarstwa digitalowego. Nie wychylał nosa z Twittera – mówi Bogusław Chrabota.

Bartosz Węglarczyk nigdy nie żąda autoryzacji. – Jestem jej zdecydowanym przeciwnikiem – mówi podczas którejś z naszych rozmów, poproszony o komentarz w sprawie kolejnego wycieku korespondencji rządowej w ramach tzw. „afery mailowej”. Węglarczyk jest w tym konsekwentny – w 2014 roku na łamach „Rzeczypospolitej” nie bał się użyć określenia, że „autoryzacja jest złem”. „To sposób polityków na krycie własnej ignorancji i arogancji. A przy okazji politycy pomagają też kryć kiepskich dziennikarzy” – pisał.

Bartosz Węglarczyk – kim jest redaktor naczelny portalu Onet?

Urodzony 4 stycznia 1971 roku w Warszawie Bartosz Węglarczyk to dzisiaj niewątpliwie jedna z czołowych postaci sceny medialnej w kraju – był korespondentem zagranicznym, relacjonował wydarzenia z Moskwy, Brukseli i Waszyngtonu, prowadził telewizyjne programy publicystyczne, obecnie stoi na czele jednego z największych portali informacyjnych.

Uczył się w XXXIV Liceum Ogólnokształcącym w Warszawie. Studiował na Wydziale Dziennikarstwa Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Wcześniej jednak nawet nie planował, że będzie wykonywał ten zawód. W wywiadzie dla portalu Coolturalni24.pl w 2012 roku zapytano go o okoliczności, w których zdecydował, że zwiąże swój życiorys z dziennikarstwem. Będąc wówczas redaktorem naczelnym czasopisma “Sukces” Węglarczyk stwierdził, że wyboru przed laty dokonał… jego pies.

– Nigdy nie planowałem, że zostanę dziennikarzem, dorastałem w czasach kiedy nie warto było być dziennikarzem. W 89’ roku szedłem na spacer z psem, który skręcił w inną stronę niż skręcał zawsze, skręcił w lewo zamiast w prawo, a ja poszedłem za nim. Tam dwóch panów przyczepiało tablicę z napisem „Solidarność”. Był to kwiecień 89’ roku i tam się mieściła redakcja „Gazety Wyborczej”. Jak wszedłem do tej redakcji, to zostałem dwadzieścia trzy lata – mówił Aleksandrze Kołosowskiej.

Ponad dwie dekady w „GW”. „Byłem szefem działu kawowo-herbacianego”

Przez ponad dwadzieścia lat pracy w „Gazecie Wyborczej” przeszedł przez arcyróżne stanowiska, aż do funkcji szefa działu zagranicznego „GW”. Ze śmiechem wspomina swoje początki w dzienniku. – Miewałem tam różne funkcje, nawet nie dziennikarskie. Byłem np. szefem działu kawowo-herbacianego – śmieje się Bartosz Węglarczyk. – Czyli po prostu osobą, którą robiła kawę i herbatę na poranne kolegium. Ale kazali mi iść gdzie indziej, bo robiłem bardzo złą kawę. I znaleźli mi miejsce w dziale komputerowym – dodaje żartobliwie.

A w dziale komputerowym – jak twierdzi – był osobą numer 2. Numerem 1 był zaś Mateusz Kijowski. – Ponieważ nie miałem pojęcia o komputerach, więc zajmowałem się chodzeniem z dyskietką i kasowaniem wirusów – wspomina. Następnie trafił do działu łączności z czytelnikami. – Dopiero potem przeszedłem do działu zagranicznego – precyzuje.

Wszystko to wydarzyło się bardzo szybko, ponieważ pierwsze teksty na łamach „Wyborczej” publikował już w ’90 roku. W latach 90. Węglarczyk relacjonował już z Moskwy i Brukseli. – W sumie pięć lat pracowałem poza Polską. W Moskwie opisywałem rozpad Związku Radzieckiego. Nie byłem wtedy jedynym korespondentem „Wyborczej”. Opisywałem wojny w Mołdawii i górskim Karabachu. Widziałem pucz w Moskwie w ’92 i ’93 roku – opowiada.

Z Moskwy do Brukseli, z Brukseli do Waszyngtonu

Kiedy Polska wchodziła do NATO, śledził wydarzenia na bieżąco z Brukseli – Przeprowadziłem się tam i jeździłem na szczyty NATO-wskie. To było parę bardzo intensywnych lat – mówi.

W 1998 roku spełniło się jedno z jego marzeń. Trafił do stolicy Stanów Zjednoczonych. Został tam do 2004 r. – Wylądowałem w Waszyngtonie akurat w dniu, w którym „Washington Post” opublikował pierwszy tekst o Monice Lewiński – wtrąca nasz rozmówca.

No i oczywiście 11 września 2001 roku – zamach na World Trade Center i Pentagon. – To było kluczowe wydarzenie w trakcie mojej kariery w Stanach Zjednoczonych – wskazuje.

Bartosz Węglarczyk nie ukrywa swojej wielkiej sympatii do Stanów. To kolejna, charakterystyczna cecha dziennikarza, którą wymienia redaktor naczelny „Rzeczypospolitej”. – To wielki fan i przyjaciel Ameryki. Na wakacje jeździł (co mi się zawsze wydawało dziwaczne) do USA. Na ścianie gabinetu wisiała amerykańska flaga, a na oknie pęk akredytacji z ostatniej dekady. Pamiątki z pracy korespondenta i reportera. A może pomnik dziennikarstwa w starym stylu? – twierdzi Bogusław Chrabota.

– Zdecydowanie jestem amerykanofilem – przyznaje redaktor naczelny Onetu. – Do dzisiaj mam amerykańską flagę w gabinecie. Połowę serca tam zostawiłem. Waszyngton uważam za swoje drugie po Warszawie, rodzinne miasto – stwierdza.

Będąc w Waszyngtonie pracował w amerykańskiej redakcji „Głosu Ameryki”, należącego niegdyś do koncernu, który już nie istnieje. „Cox Newspapers” przez pewien czas był także współwłaścicielem kilku procent udziałów Agory. Węglarczyk został tam osiem lat. – To było olbrzymie doświadczenie – podkreśla. Warto jednak dodać, że niejedyne. W ’98 roku rozpoczął studia na Georgetown University w Waszyngtonie i dostał się na staż do „Washington Post”, gdzie przez kilka tygodni uczył się zawodu pod okiem Boba Woodwarda – legendarnego amerykańskiego dziennikarza, który wraz Carlem Bernsteinem ujawnili słynną „aferę Watergate”. Dla Bartosza Węglarczyka jest on niekwestionowanym wzorem.

Za publikację „Przez pięć kręgów” – w której opisał kampanię Stanów Zjednoczonych na rzecz dołączenia Polski do NATO – Węglarczyk otrzymał Nagrodę im. Kazimierza Dziewanowskiego od Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Swoją współpracę z „Gazetą Wyborczą” zakończył w 2011 roku. Jak informowała wtedy „Rzeczpospolita”, kierownictwo „GW” już od dłuższego czasu miało nosić się z tym zamiarem. Ostatecznie decyzję o rozwiązaniu współpracy przeważyły częste występy Węglarczyka w „Dzień dobry TVN”. Wówczas jeszcze jako dziennikarz „Wyborczej” poprowadził na żywo finał programu „Top Model. Zostań Modelką”.

Rp.pl podało wtedy, że szefa działu zagranicznego „GW” wysłano na dłuższy urlop, by w tym czasie znaleźć odpowiednią osobę na jego stanowisko. – Nie potwierdzam, nie zaprzeczam – komentował wtedy Węglarczyk

„Potrafił zmienić się w predatora”

Swoją przygodę z TVN i programami śniadaniowymi wspomina pozytywnie. – Lubiłem tę pracę, ponieważ była ona dla mnie czymś totalnie innym. Poznawałem świat, którego nie znałem wcześniej. Zresztą takie było też założenie, Edward Miszczak zaproponował mi pracę w „Dzień dobry TVN” wiedząc o tym, że nie mam pojęcia o celebrytach – wspomina w rozmowie z naszym portalem. – Chodziło o to, żebym wniósł coś innego do tego programu. To było absolutnie fascynujące doświadczenie, przeżyłem tam rzeczy, których inaczej bym nie przeżył. Każdemu dziennikarzowi, który zajmuje się polityką, sportem lub kulturą życzę np. wywiadu z Chuckiem Norrisem, Sharon Stone czy Brucem Willisem. To są rzeczy, których nigdy w życiu nie zapomnę – oznajmia.

Od września 2008 roku do kwietnia 2016 roku weekendowe wydania „Dzień dobry TVN” prowadził razem z Kingą Rusin. Prezenterka od razu przyznaje, że o swoim zawodowym partnerze może mówić tylko w superlatywach. – To nie tylko świetny dziennikarz, ale też mój przyjaciel, na którego zawsze i w różnych sytuacjach mogłam liczyć. Oczywiście relacje prywatne i stosunki zawodowe to dwa różne światy, ale o ile łatwiej pracować jest na wizji w parze, kiedy prowadzący, tak po ludzku, się lubią, a do tego od lat znają – opisuje.

– Kiedy przyszedł do pracy w Dzień Dobry TVN miał już doświadczenie telewizyjne, choć nie w takim formacie. Szybko wypracował sobie własny, niepowtarzalny styl, był taki trochę „misiowaty” i bardzo uprzejmy ale, jako rasowy dziennikarz, kiedy poczuł, że temat wart jest „dociśnięcia” potrafił zmienić się w „predatora”. To się widzom bardzo podobało. Nie ukrywam, że mi też – wspomina Kinga Rusin.

Kilka wydań „Dzień dobry TVN” poprowadził też z Jolantą Pieńkowską. To podczas jednego z nich zaliczył głośną wpadkę, mówiąc o kobietach pochodzących z Ukrainy. W trakcie porannego przeglądu prasy rozmawiał ze współprowadzącą o zmianach technologicznych na polskich wsiach. – Szkoda, że takich robotów w domu nie wymyślił – stwierdziła w pewnym momencie prezenterka. – Są, nazywają się Ukrainki – odparł Bartosz Węglarczyk.

Dziennikarz jednak szybko wycofał się z tych słów i przeprosił za głupi, nieprzemyślany żart. „W ogóle mi nie chodziło o obrażanie ich (Ukrainek – red.), lecz o to, że są źle przez bardzo wielu pracodawców traktowane. Ale powiedziałem, jak powiedziałem, rozumiem, że można było to zrozumieć inaczej, więc wszystkich bardzo, bardzo przepraszam. Nie takie intencje, za szybki język” – napisał zaraz po zakończeniu programu na Facebooku. Nawiązał też kontakt z ukraińską telewizją TVi, a w porannym wydaniu „śniadaniówki” ponownie przeprosił przypominając, że rodzina jego matki pochodzi z Ukrainy. Sam zresztą – jak przyznał – pracował kiedyś fizycznie za granicą.

Od stycznia do grudnia 2014 roku z kolei na zmianę z Jolantą Pieńkowską prowadzili magazyn „Świat” w TVN24 BiŚ. Dziennikarka szczególnie ciepło wspomina ich współpracę w ramach programu śniadaniowego.

– „Dzień dobry TVN” zdarzyło nam się kilka razy prowadzić razem i oboje bardzo się cieszyliśmy na ten moment. Zawsze miałam z Bartkiem świetny przelot. Nigdy nie było między nami takiej sytuacji, że któreś z nas było ważniejsze od drugiego. Mieliśmy zdrowe, zawodowe relacje. Wiedzieliśmy też, że możemy na siebie liczyć: kiedy jedno z nas zatrzymywało się w pół zdania bo np. zabrakło mu myśli, wówczas wchodziła druga osoba i uzupełniała wypowiedź tej pierwszej – opowiada.

W telewizyjnej karierze Węglarczyka znalazły się również programy zupełnie autorskie – w „Superstacji” prowadził on „Świat według Węglarczyka” oraz „Słoń a sprawa polska”. Ma też doświadczenie radiowe. Od września do listopada 2012 można go było usłyszeć na antenie Eska Rock – współprowadził tam poranną audycję o nazwie „Zwolnienie z WF”, we wtorki z Kubą Wojewódzkim zaś w piątki towarzyszyła mu Agnieszka Woźniak-Starak.

W 2012 objął też stanowisko redaktora naczelnego miesięcznika „Sukces”, należącego do koncernu Presspubliki. Stamtąd w 2013 roku przeszedł do Rzeczypospolitej. Został zastępcą redaktora naczelnego dziennika.

Bartosz Węglarczyk i rewolucja w „Rzeczypospolitej”

Jak o czasach tej współpracy mówi Bogusław Chrabota? – O Bartku mogę powiedzieć same dobre rzeczy. Bardzo zdolny dziennikarz, ze świetnym backgroundem, zwłaszcza językowym. Ma się poczucie, że „jadł chleb z niejednego pieca”. Duża i szczegółowa wiedza. Dość szeroki wachlarz umiejętności dziennikarskich. Jedyne, co mogę mu zarzucić, to to, że mało pisał do papierowego wydania „RZ”., ale ma usprawiedliwienie, bo zajmował się digitalem. Do online pisał dużo i w punkt. Ma wybitny „nerw” newsowy – wymienia red. naczelny „RP”.

– W momencie kiedy wchodził na stanowisko w-ce szefa Rz. był już przez kolegów świetnie znany i lubiany. Ceniono go za kompetencje cyfrowe i znajomość tematyki zagranicznej. Mam wrażenie, że świadomie nie wypowiadał się w kwestiach różniących go nieco od liberalno-konserwatywnego profilu gazety. Poza tym, jego rodowód („GW”) nie był czymś nadzwyczajnym. Spotkał w redakcji wielu dziennikarzy, którzy przeszli przez Czerską. Zwłaszcza dziennikarzy działu ekonomicznego. Poza tym to był moment po niemal zabójczym dla tytułu kryzysie, więc wszyscy skupiali się (włącznie ze mną od pierwszych dni stycznia 2013) na sklejaniu i budowaniu zespołu. Nie było żadnych turbulencji – wspomina początki Węglarczyka w redakcji.

Kiedy Węglarczyk obejmował stanowisko wice-naczelnego Rzeczypospolitej, w rozmowie z naszym portalem zapowiadał m.in. że tytuł ten czeka rewolucja. – Mam nadzieję pomóc „Rzeczpospolitej” przejść przez rewolucję, która jest niezależna od poglądów politycznych i na tym głównie będę się skupiał. W tym momencie w przypadku większości polskich gazet ich papierowe wydania to wydania główne, natomiast wersje internetowe i tabletowe są czymś dodatkowym. Po rewolucji, o której mówię, będzie odwrotnie – mówił wtedy.

„Potrafił uśmiercić Murakamiego”

Czy rewolucja się udała? – Nie był w tym dziele sam. Pracowaliśmy w dużym i komplementarnym zespole. Ale jego wkład był oczywiście duży. Ja zajmowałem się w tym czasie konstrukcją zespołu, linii i formatowaniem gazety. Patrząc wstecz uważam, że Bartek (nie on jeden) nie docenił jednak siły printu. Do dziś, mimo rewolucji którą przeszliśmy, papier jest niebywale ważną wartością dodaną dla naszego wydawnictwa. Nikt też nie wieszczy, ani nie oczekuje końca papieru, choć ten kiedyś na pewno nastąpi. Ale kiedy? Nikt tego nie wie. Nawet Bartek Węglarczyk – uważa red. Chrabota.

– Śmieję się czasem z jego newsowej popędliwości. Potrafił na przykład uśmiercić Murakamiego powtarzając internetową plotkę…. za światem. Ale takie błędy to wyjątki – dodaje.

Związek z Magdaleną Ogórek

W 2015 całą Polskę obiegły plotki o jego związku z Magdaleną Ogórek, która wówczas kandydowała w wyborach prezydenckich z ramienia SLD. Żadne z nich nie komentowało tych doniesień. Portale plotkarskie publikowały coraz więcej zdjęć z ich wspólnych wyjść, rozpisywały się też o planowanych zaręczynach. Do tychże jednak nie doszło – Węglarczyk i Ogórek rozstali się w 2016 roku. Według doniesień mediów, Magdalena Ogórek postanowiła wrócić do swojego męża, Piotra Mochnaczewskiego.

Jakiś czas po rozstaniu dziennikarz udzielił wywiadu gazecie „Fakt”. Pytany to, czego życzy Magdalenie Ogórek z okazji jej 37. urodzin odparł: – „Życzę jej spełnienia wszystkich marzeń. Ja wiem, że ona je spełni. Nie będę mówił, jakie one są. Bo Magda wie, czego ona chce w życiu. Jestem przekonany, że osiągnie wszystko, czego chce. Jestem nawet tego pewien. Cokolwiek będzie chciała w życiu osiągnąć, to to osiągnie”.

Tzw. „afera hologramowa”

W marcu 2016 roku otrzymuje własny program w Onecie. Dwa lata później obejmuje natomiast stanowisko redaktora naczelnego, jednocześnie odpowiadającego za kierunek i linię programową portalu. – Dostałem propozycję pracy w Onecie. To nie było tak, że marzyłem, żeby tam pracować. Oczywiście pracuje mi się tu świetnie i prawdopodobnie jest to najlepsza dziennikarska firma, w której kiedykolwiek pracowałem – zaznacza.

Nie obyło się jednak bez kontrowersji. W październiku 2019 roku w cyklu rozmów Węglarczyka „Onet Opinie” wystąpił poseł Jacek Ozdoba. Dyskusja szybko przeistoczyła się w sprzeczkę na wizji. Prowadzący oraz gość zaczęli sobie przerywać i mówić podniesionym głosem. Ozdoba zarzucał Węglarczykowi, że słynne nagranie rozmowy Sławomira Neumanna z działaczami PO w Tczewie komentowali na łamach Onetu tylko politycy Platformy Obywatelskiej.

– A wie pan, ilu polityków PiS-u przyszło do nas porozmawiać na ten temat? Przez dwa tygodnie jest pan jedyną osobą z Prawa i Sprawiedliwości, która przyszła do nas, bo inne osoby nie mają czasu – odgryzał się dziennikarz. W pewnym momencie przytoczył wulgaryzm, który miał być cytatem z byłego wiceministra sprawiedliwości, Łukasza Piebiaka. Stracił on tę funkcję, po tym jak Onet ujawnił, że współorganizował wysyłanie hejtu do sędziów krytykujących reformę wymiaru sprawiedliwości. – Bardzo państwa przepraszam, ale cytuję tylko wiceministra sprawiedliwości i pana sędziego. Strasznie mi przykro, to jest państwa wiceminister. To jest jeden z najwyższych urzędników w państwie – uzasadniał Bartosz Węglarczyk.

Jak się okazało, owy cytat nie należał jednak do Piebiaka. Były wiceszef Ministerstwa Sprawiedliwości skierował pozew o naruszenie dóbr osobistych, pozywając zarówno Ringier Axel Springer, jak i samego Węglarczyka. Onet jednak przeprosił za pomyłkę, publikując oświadczenie o treści: „Wyrażamy ubolewanie oraz przepraszamy, że podczas wywiadu prowadzonego na żywo przez Bartosza Węglarczyka na platformie vod.pl ‚Onet Opinie’ doszło do niezamierzonej sytuacji, która mogła naruszyć dobra osobiste i być negatywnie odebrana, w tym w szczególności przez Pana Łukasza Piebiaka, co do jego roli w organizacji akcji wysyłania pocztówek do Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego. Sytuacja spowodowana była dynamiczną, a momentami bardzo napiętą atmosferą audycji, niedokładność wypowiedzi polegała na użyciu, przez prowadzącego program, spójnika ‚i’ w trakcie wymieniania funkcji ‚wiceminister sprawiedliwości i pan sędzia’, co mogło: wprowadzić odbiorców w błąd, co do osoby bezpośrednio odpowiedzialnej za akcję wysyłania niecenzuralnych pocztówek do Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego oraz, (ii) w związku ze złożoną kilka miesięcy wcześniej przed tym programem dymisją wiceministra sprawiedliwości”.

Poruszenie wywołały jednak doniesienia portalu braci Karnowskich Wpolityce.pl, które miały dotrzeć do treści pisma prawników, reprezentujących RASP i Węglarczyka. Prawnicy mieli sugerować, że przedstawiciele Łukasza Piebiaka nie przedstawili dowodu na to, że rzeczony wywiad rzeczywiście przeprowadzał Bartosz Węglarczyk, a nie np. jego hologram. Miała pojawić się tam też wzmianka o technologii deep fake.

„Dzień bez artykułu o mnie w tvp.info jest dniem straconym”

Temat natychmiast podchwycił portal tvp.info, obwołując sprawę szumnie „aferą hologramową”. Na wspomnienie o tym Bartosz Węglarczyk reaguje właściwie bez emocji. – Oni lubią o mnie pisać. Dzień bez artykułu o mnie w tvp.info jest dniem straconym – ironizuje nasz rozmówca.

– Najważniejsze w tym całym zdarzeniu było to, że ja się o tym wszystkim dowiedziałem od Samuela Pereiry, ponieważ udostępnił na Twitterze artykuł z Wpolityce.pl. To się odbywało pomiędzy dwiema kancelariami prawnymi i jakimś cudem wymiana ich korespondencji wyciekła do braci Karnowskich. A z której kancelarii – proszę się domyślić. I tak zrobili z tego aferę, ponieważ od początku o to chodziło – ocenia.

– Natomiast ja o tej sprawie w ogóle nie wiedziałem. To się odbywało pomiędzy prawnikami, nie brałem w tym żadnego udziału. Z prawnego punktu widzenia jednak to rozumiem, to bardzo proste: prawnicy pana Piebiaka, którzy podali mnie do sądu, nie przedstawili dowodu, co trzeba – zgodnie z prawem – zrobić. To jest po prosty wymóg. Trzeba udowodnić, że dany program miał miejsce, dlatego np. przesyła się screen albo nagranie z telewizji. A oni tego nie zrobili. I prawnik, który mnie reprezentował, bez mojej wiedzy napisał list, w którym stwierdził, że nie udowodniono, czy ten program w ogóle się odbył i czy prowadził go pan Węglarczyk, a nie np. jakiś hologram. Nie miałem o tym zielonego pojęcia. Gdy tylko się o tym dowiedziałem, natychmiast poprosiłem o zmianę prawnika ponieważ uważam, że prawnik nie powinien używać takiego argumentu – podkreśla.

– Ciekawe jest też to, że ja w ogóle nie wiedziałem, że pan Piebiak się zdenerwował. A gdy się dowiedziałem to oczywiście powiedziałem, że go przeproszę ponieważ ewidentnie przypisałem mu wypowiedź innego hejtera z Ministerstwa Sprawiedliwości. Natomiast jemu chodziło oczywiście o zrobienie wielkiej medialnej awantury, a przeprosiny go nie interesowały – dodaje Bartosz Węglarczyk.

„To jedna z tych osób, które nie gwiazdorzą”

Kiedy rozmawiam z byłymi współpracownikami red. Węglarczyka, naprawdę trudno o nieprzychylny komentarz. Koledzy i koleżanki z pracy wspominają go jako osobę zawsze gotową do pomocy, niezwykle zaangażowaną. Nie wszyscy jednak wypowiadają się chętnie. – Nie chciałbym nic złego mówić o Bartku – słyszę przez telefon od pierwszego zastępcy redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Jarosława Kurskiego. Finalnie jednak stwierdza, że wspomina „Bartka jako świetnego korespondenta, analityka i komentatora spraw międzynarodowych”. – Cieszę się też, że po telewizyjnej przygodzie wrócił do korzeni i jakościowego dziennikarstwa – dodaje.

– Trzymam mocno kciuki za jego sukces w obecnej roli. Zarządzanie redakcją i silnym medium to potężne wyzwanie, inne niż sam warsztat dziennikarski. A sukces Onetu jest polskiej scenie medialnej potrzebny – w trudnym czasie próby, media, które potrafią pogodzić biznesowy sukces z misją i stają na straży demokracji, są na wagę złota. Onet wyznacza dziś w swojej kategorii ważne standardy – ocenia Jarosław Kurski.

– Bartek jest zawsze bardzo pomocny. To jedna z tych osób, które nie gwiazdorzą. Mimo pozycji i doświadczenia, które ma, jest takim człowiekiem, że jeżeli może pomóc – to zawsze jest bardzo chętny do pomocy i to też w nim cenię – takimi słowami z kolei opisuje go Jolanta Pieńkowska.

Wspominając wspólne momenty z programu śniadaniowego, prezenterce wtóruje Kinga Rusin. – Bartek jest wrażliwy na kobiece piękno więc kiedy w studiu pojawiała się jakaś urocza gościni „roztapiał się” w sekundę i w szarmanckości przechodził samego siebie. To było zabawne i urocze. Czułam takie sytuacje „na odległość”, a później tylko z boku obserwowałam czy mnie intuicja nie zawiodła. Pamiętam też kilku adwersarzy Bartka, którzy wychodzili ze studia z nietęgimi minami, bo Bartek jest honorowy i różne urazy łatwo mu nie przechodzą – przypomina sobie prezenterka i właścicielka marki kosmetycznej Pat&Rub.

Nie wszyscy chcą rozmawiać

Ze zrozumiałych przyczyn komentarza odmawia wieloletni znajomy Węglarczyka i współpracownik Onetu, a jednocześnie konserwatysta i publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, Łukasz Warzecha. – Niestety, nie mogę komentować działalności redaktora naczelnego portalu, z którym współpracuję – oznajmia w SMS-ie.

Rozmawiać nie chce również publicysta i historyk Piotr Semka. Mimo prób kontaktu nie udaje się także zdobyć komentarza Piotra Zaremby, który lata temu (jeszcze przed objęciem władzy przez PiS) na antenie radiowej Trójki prowadził z Węglarczykiem poranny przegląd prasy. Wspomina jedynie, że od lat nie mają ze sobą kontaktu. Skrupułów nie ma natomiast szef portalu tvp.info, Samuel Pereira, który często krytykuje Węglarczyka na Twitterze. – W mojej ocenie największą krzywdą, jaką dziennikarstwu wyrządził Bartosz Węglarczyk była decyzja, żeby się tym zawodem zajmować – stwierdził.

– Człowiek, który nie widział nic zdrożnego w prowadzeniu komercyjnej imprezy producenta cydru albo nie miał odwagi wziąć odpowiedzialność za słowa i przeciwstawić się adwokatom, gdy twierdzili przed sądem, że jego wypowiedzi nie były jego, tylko hologramu – jest pierwszy na Twitterze do pouczania innych ws. standardów etycznych – uważa Pereira.

Przypomnijmy, że aferę wokół imprezy „Cydru Lubelskiego” skomentował w rozmowie z nami wówczas sam zainteresowany. – Nie ma niczego zdrożnego w tym, że poprowadzę taką imprezę – uciął wtedy Węglarczyk.

„Stał się zakładnikiem miejsca, w którym pracuje”

Z szacunkiem, ale i jednocześnie z dystansem wspomina „ze starych lat” redaktora naczelnego Onetu Tomasz Sakiewicz, szef „Gazety Polskiej”. Obaj stoją dziś po przeciwnych stronach barykady i nie szczędzą sobie wzajemnej krytyki. – Występowaliśmy razem w programach publicystycznych jako przeciwnicy, ludzie z różnych stron barykady. Ale dyskusje były wtedy na poziomie, nie było między nami agresji – wspomina.

– Po prostu to była dość ostra, ale merytoryczna dyskusja. Mam wrażenie, że okres kiedy był bardziej publicystą niż szefem, zdecydowanie bardziej mu służył. Jako szef Onetu stał się zakładnikiem miejsca, w którym pracuje i kapitału, jaki to medium posiada. I ta zmiana w jego sposobie funkcjonowania jako dziennikarza jest niestety bardzo widoczna – ocenia Sakiewicz dodając, że nie chodzi tu o różnicę światopoglądową, która ich dzieli. – Mam wrażenie, że podpisuje się pod rzeczami, pod którymi kiedyś pewnie by się nigdy nie podpisał – dodaje.

– Bartek znalazł się w trudnej sytuacji – kontynuuje w rozmowie z Wirtualnemedia.pl szef „Gazety Polskiej”. – Wymogi jego wydawcy są tak znaczące, że jego już nie stać na pewną refleksję czy pokazanie pewnej niezależności, którą jednak wtedy wykazywał – stwierdza Tomasz Sakiewicz. Zastrzega też, że może go oceniać jedynie jako publicystę. – Był dosyć sprawny, dobrze uzasadniał swoje poglądy i potrafił myśleć niestandardowo. Ja mówię o tamtych czasach – podkreśla nasz rozmówca. – Wtedy potrafił iść w poprzek tych poglądów, do których był zaklasyfikowany. Potrafił być niezależny – stwierdza Sakiewicz. Pytany o to z kolei, jak Onet zmienił się pod wpływem jego redaktora naczelnego odpowiada: – Mam nieodparte wrażenie, że to Onet wpłynął na Węglarczyka.

– To jest chyba największe nieszczęście, które mu się przytrafiło. Oczywiście, jak zawsze, jest coś za coś – zapewne bycie redaktorem naczelnym Onetu jest bardzo prestiżowe. Ale ja mam wrażenie, że to nie Onet się zmienił, tylko Węglarczyk. Może nie jego poglądy, ale to, że nie stać go na to, żeby zaprezentować inne niż sztampa, w której to medium się porusza – kwituje Tomasz Sakiewicz.

„Dziennikarze kontra politycy”

Bartosz Węglarczyk z szefem „Gazety Polskiej” znają się od lat, tak samo zresztą jak z Michałem i Jackiem Karnowskimi. – Jestem przeciwnikiem oceniania dziennikarzy przez innych dziennikarzy. Wykonując ten zawód mamy tak wielu wrogów na zewnątrz, że nie powinniśmy walczyć między sobą. Nigdy nie krytykowałem Karnowskich ani Tomka Sakiewicza przed obecną władzą. Natomiast kiedy PiS doszła do władzy, oni zdradzili ten zawód i przestali być dziennikarzami. Ani Karnowscy, ani Tomek Sakiewicz nie są dziś dziennikarzami. Są urzędnikami nawet nie rządowej, ale partyjnej machiny propagandowej – wskazuje bez cienia wątpliwości. – Mam do nich wszystkich pretensje o to, że zdradzili ten zawód – przyznaje.

Jednocześnie wspomina, że przed tzw. „dobrą zmianą” ich relacje były dobre. – Spotykaliśmy się w wielu miejscach, rozmawialiśmy. Z jednym z braci Karnowskich i z Piotrkiem Zarembą (z którym prowadziliśmy wspólnie program) spotykałem się regularnie co piątek u Wojtka Manna w Trójce. Potrafiliśmy siedzieć tam godzinami i rozmawiać na różne tematy. Oczywiście oni zawsze mieli inne poglądy niż ja, ale wszyscy byliśmy dziennikarzami i obowiązywała wspólnota zawodowa: dziennikarze kontra politycy – przywołuje wspomnienia Bartosz Węglarczyk.

– Dzisiaj to wszystko się skończyło. Za każdym razem, kiedy czytam hejt na swój temat z ich strony, zapiera mi dech w piersiach. Nieprawdopodobne, jak dalece można zaprzepaścić ideały tego cudownego zawodu – komentuje.

„Jego czasy to czasy triumfu”

Innych słów niż Sakiewicz w kontekście wpływu Węglarczyka na kształt Onetu, używa szef „Rzeczypospolitej”. – Zrobił z Onetu chyba najważniejsze polskie medium. Jego czasy to czasy triumfu. Nie powiem, że wszystko na tej stronie mi się podoba. Ale to nie zmienia faktu, że Onet jest dla mnie medium pierwszego wyboru – wskazuje natomiast Bogusław Chrabota.

– Było mi przykro, kiedy okazało się, że funkcje redaktora naczelnego Onetu i prowadzącego Dzień Dobry TVN są nie do pogodzenia i musieliśmy się zawodowo rozstać. Wiedziałam jednak, że internet to od dawna pasja Bartka i że może naprawdę stworzyć tam nową jakość. Tak też się stało. Bartek dokonał słusznego wyboru. To właściwy człowiek na właściwym miejscu, chociaż brakuje mi go w telewizji, w programach publicystycznych, w roli komentatora. Bartek ma dużo ciekawych i mądrych rzeczy do powiedzenia, warto byłoby to wykorzystać nie tylko w sieci – zauważa Rusin.

Jakim, według niej, jest dziennikarzem? – Dociekliwy, uczciwy, ze świetnym warsztatem i wszechstronną wiedzą. Profesjonalista i pasjonat oddany bez reszty temu, co robi.

Ekspert: pojęcie „dziennikarz-celebryta”

dobrze oddaje jego pozycję Profesor Szymon Ossowski, prodziekan Wydziału Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu nie ma wątpliwości, że stojący na czele redakcji Onetu Węglarczyk to jeden z najbardziej doświadczonych i rozpoznawalnych dziennikarzy w Polsce. – Myślę, że pojęcie „dziennikarz-celebryta” dobrze oddaje jego aktualną pozycję, ponieważ jak wpiszemy w Google hasło „Bartosz Węglarczyk”, to po Wikipedii, Twitterze pojawia się Instagram, Plejada, Plotek i inne serwisy, raczej nie-informacyjne – wskazuje medioznawca.

Zdaniem prof. Ossowskiego Węglarczyk jest dobrym przykładem dziennikarza, który skutecznie zbudował twarda budującą tzw. markę osobistą dziennikarza osobową. – Można go oczywiście lubić lub nie, ponieważ jasno wyraża swoje osobiste poglądy i pracował, zresztą pracował też w wielu redakcjach o wyraźnej linii programowej określonych redakcjach. W tym sensie można powiedzieć, że zbudował rozpoznawalną markę „Węglarczyk” , porównywalną już chyba w jakimś sensie z Tomaszem Lisem czy Tomaszem Sekielskim, Jerzym Baczyńskim. To jest dobry przykład marki osobowej redaktora naczelnego dziennikarza, który jest wizytówką swojej redakcji, a też przekłada się na redakcję co jest zgodne z koncepcją zgodnie z pojęciem CEO brandingu: iż to szef jest najważniejszym reprezentantem firmy – zauważa ekspert.

Dodaje również, że redaktor naczelny Onetu obecnie jest jedną z bardziej istotnych postaci w dziennikarstwie na polskim rynku medialnym. Nietrudno jednak znaleźć komentarze odnoszące się do tego, że osobiste przekonania szefa redakcji mają wyraźny wpływ na kształt treści przekazywanych przez Onet. Jeszcze niedawno, z pewnością większość osób zgodziłaby się co do negatywnej oceny takiego stanu rzeczy. Dziś natomiast media poszły niestety w zupełnie innym kierunku. A z punktu widzenia marki, jaką jest Onet – taka, a nie inna postawa naczelnego wyraźnie portalowi służy. Szczególnie, że Onet ma dość wyrazistą linię programową. Dotyczy to oczywiście większości współczesnych mediów, i od zawsze tak było.

Teraz polaryzacja mediów znacznie się uwydatniła. – Z punktu widzenia redakcji, którą reprezentuje, wyrazisty szef jest czymś dobrym. Myślę, że to służy portalowi, który jest dzisiaj potężnym i w wielu rankingach najchętniej cytowanym medium w Polsce – ocenia profesor.

O sobie Bartosz Węglarczyk mówi wprost: – Na pewno jestem pracoholikiem. Przyznaje, że praca sprawia mu przyjemność, już od czasów bycia korespondentem przywykł do nieregularnych godzin, nagłych wezwań w środku nocy, bycia w biegu 24 godziny na dobę.

Zdradza nam też, co najchętniej robi w nocy. To wielka tajemnica zawodowa! – zastrzega ze śmiechem. – Bardzo lubię na przykład – moi współpracownicy wiedzą o tym – wrzucać do serwisu Onetowego notki o Rosji z rosyjskich agencji prasowych. Mało kto już w Polsce czyta po rosyjsku, to jest zanikająca umiejętność. A ja lubię sobie czasami coś znaleźć i jak się nudzę w środku – to potrafię wrzucić ich kilka, a nawet i kilkanaście – mówi.

„Nie robię żadnych planów”

Niepokoi go sytuacja, w której od kilku lat znajdują się polskie media. Jego zdaniem zawód dziennikarza jest obecnie zagrożony.

– Wszyscy przekonujemy się na własnej skórze, że demokracja nie jest czymś danym na zawsze. Trzeba o nią nieustannie walczyć. Nigdy w Polsce nie było tak trudno być dziennikarzem, jak teraz. Mamy kompletnie absurdalną, nie do pomyślenia wcześniej sytuację: de facto dwa obiegi informacyjne. Obieg medialny i obieg mediów rządowych i prorządowych. Mamy dwa kompletnie różne światy. W jednym świecie media są od tego, żeby kontrolować władzę, a w drugim – żeby być częścią tej władzy – podkreśla.

Kiedy pytamy go o to, czy stawia sobie jeszcze jakieś dziennikarskie wyzwania odpowiada, że dotychczas miał w życiu tylko jeden cel. – Jak zacząłem pracować w dziale zagranicznym „GW”, chciałem zostać korespondentem w Stanach Zjednoczonych. I to był jedyny moment w moim życiu, kiedy miałem jakiś konkretny cel przed sobą – mówi.

– Nie stawiam sobie celów. Budowanie marki Onetu to z zawodowego punktu widzenia najważniejszy projekt w moim życiu – dodaje. I powtarza: – Nie robię żadnych dalszych planów.