Trwa seria odejść dziennikarzy z redakcji dzienników Polska Press, motywowanych politycznymi uwarunkowaniami i tym, że koncern krępuje swobodę wypowiedzi. Dorota Kania, członkini zarządu wydawnictwa komentuje w rozmowie z nami: – W Polska Press nie ma kneblowania dziennikarzy. Mówiąc takie rzeczy, odchodzący chcą podbić swoją pozycję na rynku pracy.
Październik i listopad przyniosły kilka odejść i transferów z Polska Press. I tak: Maria Olecha-Lisiecka, która związana była z „Dziennikiem Zachodnim” przez 15 lat, z końcem sierpnia pożegnała się z tym tytułem, by od początku listopada dołączyć do zespołu „Super Expressu”. Witold Głowacki, który po 11 latach zakończył pracę z Polska Press, dołączył do redakcji OKO-Press i podjął współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym”. Na początku października z kolei odeszli z „Nowej Trybuny Opolskiej” Magdalena Żołądź i Tomasz Wróblewski, kluczowi wydawcy tytułu.
Za Obarą ujmuje się Jachira
Przed zeszłym weekendem najgłośniej było o odejściu Kariny Obary z „Gazety Pomorskiej” po 18 latach pracy. Dziennikarka twierdzi, że dostała zakaz komentowania rzeczywistości politycznej w kraju oraz wywiadów z niezależnymi ekspertami. „Od czasu do czasu zdarzał się wyjątek – miałam porozmawiać z „ich ekspertem”, który oceni sytuację zgodnie z linią partii rządzącej. Nie mogłam” – relacjonowała. „Nie mogę już dłużej pracować w Polska Press i w Gazecie Pomorskiej. Nie potrafię spojrzeć sobie w lustrze w twarz”.
Adrian Majchrzak, rzecznik prasowy Polska Press, zapowiada w kontekście facebookowego wpisu Obary, że wydawca będzie walczył o swoje dobre imię i podkreśla: – Nieprawdą jest, że pani Karina Obara dostała zakaz komentowania wydarzeń politycznych. Jako dziennikarz prasy lokalnej, której zadaniem jest dotarcie do czytelników w regionach, jak zresztą wskazuje sama zainteresowana, miała zajmować się wydarzeniami regionalnymi, najważniejszymi dla społeczeństwa tychże wydarzeń.
Sytuację Kariny Obary skomentowała posłanka Klaudia Jachira. – Znajoma, dobra dziennikarka informuje, że musi odejść z „Gazety Pomorskiej”, bo nie może już znieść cenzury. To efekty kupienia przez Orlen Polski Press. Gdy ciągali mnie po sądach, była jedną z pierwszych osób, która o tym napisała i stanęła w mojej obronie. Pani Karino, dzięki Pani postawie nie tracę wiary w Wolną Prasę!
„Nie prosiłam mediów o interwencję”
Z kolei opisująca kryzys na granicy polsko-białoruskiej Olga Goździewska-Marszałek, dziennikarka „Kuriera Porannego” została odsunięta od tej tematyki – jak wynika z maila, który rozesłał do dziennikarzy szef gazety Adam Jakuć. Redaktor naczelny nie podał w mailu powodów podjęcia tej decyzji. W specjalnym dziale poświęconym konfliktowi przygranicznemu pojawiają się wciąż nowe teksty, kilku autorów, jak np. Lidia Lemaniak, Martyna Tochwin, czy zastępczyni redaktora naczelnego Agnieszka Siewiereniuk (jedna z aktywniejszych autorek).
Powody odsunięcia Goździewskiej-Marszałek od tej tematyki wyjaśnia rzecznik prasowy Polska Press, Adrian Majchrzak. – Nieprawdą jest, że dziennikarka otrzymała zakaz pisania o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Olga Goździewska-Marszałek, jako osoba zatrudniona w Fundacji Dialog zaangażowanej w niesienie pomocy imigrantom, została odsunięta wyłącznie od przygotowywania materiałów z tym związanych – pisze w mailu do redakcji portalu Wirtualnemedia.pl. – U podłoża powyższej decyzji legło uniknięcie konfliktu interesów i przekazywania wyważonych informacji. Decyzja została podjęta po wypowiedzi Olgi Goździewskiej-Marszałek jako przedstawiciela Fundacji, dla mediów niezwiązanych ze spółką Polska Press. Oczywistym jest, że rolą i obowiązkiem dziennikarza jest przedstawianie różnych punktów widzenia, zachowanie obiektywizmu. W przypadku braku dystansu do opisywanej sprawy o obiektywizmie zaś nie może być mowy.
Dziennikarka, zapytana przez nas o powody odsunięcia, odpowiada: – Nie prosiłam mediów o pisanie na temat moich spraw służbowych. Nie chcę, by pisano o mojej sytuacji.
Kania: chodzi o CV
Członkini zarządu Polska Press, redaktor naczelna wydawnictwa, Dorota Kania, w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl podkreśla, że w wydawnictwie nie ma mowy o „politycznym kneblowaniu dziennikarzy”. – Mówienie w ten sposób to chęć zwrócenia na siebie uwagi i podbicia swojej pozycji na rynku mediów, jak wiadomo: rynku bardzo trudnym w tej chwili. De facto to jest także pisanie sobie CV poprzez mówienie „byłem prześladowany politycznie”.
Kania akcentuje: nie ma w Polska Press zakazów obowiązujących dziennikarzy ani prześladowania ich za poglądy bądź teksty. – Osoby, które chcą znaleźć nową pracę mówią, że były prześladowane politycznie. Co ciekawe: licząc od momentu, gdy jestem w zarządzie, we wszystkich przypadkach, kiedy ludzie odchodzą z pracy powtarza się reguła, że do momentu odejścia nie zgłaszali tego typu sygnałów. Dopiero kiedy ktoś odchodzi mówi, że był prześladowany i że były problemy.
Ekspert rynku mediów, Paweł Nowacki, odpowiada: – Być może takie uwagi zgłaszane są w chwili odejścia, gdyż dziennikarze – mówiąc obrazowo – „doszli do ściany” i nie mogą już z tym dłużej wytrzymać. Czy to „podbijanie CV”? Nie sądzę. Rynek pracy jest wprawdzie bardzo ciężki, zwłaszcza w mniejszych miastach, ale zawsze można przecież robić coś innego. Im mniejsze miasto tym trudniej o pracę w dziennikarstwie, ale myślę, że głównym powodem jest jednak to, że ludzie doszli do pewnej granicy i powiedzieli wyraźnie „dość”.
Głowacki: na dziennikarzy walec politruków
O trudnej sytuacji dziennikarzy zatrudnionych w Polska Press po przejęciu przez Orlen napisał kilka dni temu na Twitterze Witold Głowacki. Zwrócił uwagę, że nakłanianie dziennikarzy do „stawiania oporu” z warszawskiej perspektywy jest niewspółmierne i nieadekwatne wobec realiów rynku medialnego, z jakimi mamy do czynienia w mniejszych miejscowościach. „Tam wciąż pracuje rzesza uczciwych dziennikarzy, świetnych, lepszych i gorszych, jak wszędzie” – napisał.
„Zdecydowana większość z nich pracuje w ośrodkach mniejszych niż Warszawa, spora część w mniejszych niż Kraków, Trójmiasto czy Wrocław. Na całym rynku pracy w mediach nie ma za bardzo szału, ale tam decyzja o odejściu z PP może oznaczać po prostu pożegnanie z zawodem” – uważa Głowacki.
Głowacki zwraca też uwagę na fundamentalny – jego zdaniem – fakt: „Poddawanie dziennikarzy mediów regionalnych i lokalnych moralnemu terrorowi z pozycji warszawskiego ciepełka to zatem albo dowód zupełnego braku rozeznania w sytuacji, albo zwykły sadyzm i/lub cynizm. I tak jedzie prosto na nich prowadzony przez politruków walec”.
Zgadza się z nim pracujący w Wirtualnej Polsce Rafał Mrowicki (wcześniej przez kilka lat „Dziennik Bałtycki”). – W Kościerzynie, Tczewie czy Wejherowie jest trudniej niż w Trójmieście. W mniejszych miastach powiatowych nie ma aż tylu alternatyw dla dziennikarzy – mówi. – Jeżeli komuś nie odpowiada, to w jakim kierunku zmierza Polska Press, to raczej się tam nie odnajdzie. Dla tych, którzy chcą odejść, regionalne media publiczne – jak telewizja i radio – raczej nie będą alternatywą. Wybór nie jest duży.
W portfolio prasowym Polska Press Grupy jest ponad 20 dzienników regionalnych („Dziennik Bałtycki”, „Dziennik Łódzki”, „Dziennik Zachodni”, „Gazeta Krakowska”, Głos Wielkopolski”, „Kurier Lubelski”, „Polska Metropolia Warszawska”, „Express Ilustrowany”, „Gazeta Krakowska”, „Dziennik Polski”, „Gazeta Lubuska”, „Gazeta Pomorska”, „Kurier Poranny”, „Gazeta Współczesna”, „Nowa Trybuna Opolska”, „Echo Dnia”, „Gazeta Codzienna Nowiny”, „Głos Dziennik Pomorza”, „Express Bydgoski” i „Nowości Toruńskie”), a także prawie 150 tygodników lokalnych (m.in. „Nasza Historia”, „Moto Salon”, „Moto Salon Classic”, „Strefa Biznesu”, „Strefa Agro”) oraz bezpłatna gazeta „Naszemiasto.pl”. Firma wydaje też ok. 500 serwisów internetowych, głównie Naszemiasto.pl i portale poszczególnych tytułów prasowych.
W drugim kwartale br. Polska Press zapewniło grupie PKN Orlen 98 mln zł przychodów i 5 mln zł straty netto. Państwowy koncern aktywa wydawnictwa wycenił na 200 mln zł netto.