„Fundamentem tego zawodu jest lojalność. Jeżeli informator prosi o zachowanie jego danych w tajemnicy, mam obowiązek go chronić. Gdybym się teraz ugięła, uderzyłoby to we wszystkich dziennikarzy” – powiedziała „Wyborczej” Katarzyna Włodkowska.
Prokuratura Okręgowa w Gdańsku niemal dwa lata ściga reporterkę „Dużego Formatu” „Gazety Wyborczej” za jej reportaż opublikowany 13 stycznia 2020 r., w rocznicę zamachu na prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. W tekście „Posiedzę dwa lata i wyjdę” przywołane zostały wypowiedzi informatora, z których wynika, że zabójstwo mogło być zaplanowane, a morderca był świadomy tego, co robi.
Włodkowska opublikowała także fragment listu, który Stefan W. wysłał z więzienia do jednego z braci: „Myślałem, że będę miał dożywocie, ale trzech biegłych psychiatrów uznało, że byłem niepoczytalny, to oznacza, że niedługo pojadę do szpitala, prawdopodobnie w Starogardzie Gdańskim, a tam co sześć miesięcy można wyjść. Posiedzę pewnie ze dwa lata i wyjdę”.
Ustalenia reporterki okazały się więc sprzeczne z wersją biegłych powołanych przez prokuraturę, którzy wskazali, że Stefan W. był niepoczytalny, a to oznacza brak winy i sądowego procesu.
Prokuratura chciała, aby reporterka ujawniła nazwisko informatora, ale ten prosił o anonimowość z obawy o bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny. Wskazywał też, że nie ma zaufania do prokuratury. Włodkowska powołała się na tajemnicę dziennikarską i informacji nie ujawniła.
Prokuratorka prowadząca sprawę zabójstwa Adamowicza, wobec odmowy podania personaliów, nałożyła na dziennikarkę grzywnę w wysokości 500 zł, a potem wystąpiła do sądu o zwolnienie Włodkowskiej z obowiązku zachowania tajemnicy.
W styczniu tego roku gdański sąd okręgowy przychylił się do wniosku prokuratury, a apelacyjny, po zażaleniu Włodkowskiej, uchylił tę decyzję. W końcu 15 października Sąd Apelacyjny w Gdańsku prawomocnie zdjął z Włodkowskiej tajemnicę dziennikarską, uzasadniając, że wymaga tego dobro wymiaru sprawiedliwości.