Polska na okładce „NYT”

Nabrdalik: "Rodzina błąkała się po lesie"

Autorem zdjęcia na okładce międzynarodowego wydania amerykańskiego dziennika jest Maciek Nabrdalik

Na okładce wtorkowego wydania międzynarodowej edycji „New York Timesa” znalazł się materiał Andrew Higginsa na temat sytuacji na polsko-białoruskiej granicy, opatrzony zdjęciami Maćka Nabrdalika, uznanego polskiego fotografa, laureata wielu konkursów, m.in. World Press Photo w 2014 roku. Z autorem zdjęć rozmawia Barbara Erling.

Jaka historia kryje się za zdjęciem, które trafiło wczoraj na okładkę międzynarodowej edycji „New York Timesa”?

Rodzina z fotografii, pochodząca z Iraku, od trzech dni błąkała się po lesie bez jedzenia i wody, w strachu przed konfrontacją z służbami.

Jak do nich dotarliście?

Dzięki organizacjom, które pomagają migrantom na polsko-białoruskiej granicy. Spotkaliśmy ich około 1 w nocy. Warunki były koszmarne – zimno i mokro. Nie potrafię sobie wyobrazić, co mogą czuć ci ludzie. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że oni są tam z wyboru, ale fotografowałem różne migracje i wiem też, że nikt dla przyjemności nie naraża siebie, dzieci i bliskich na niebezpieczeństwo związane z taką ucieczką.

Zna Pan dalszą część ich historii? 

Wezwano do nich pogotowie, które w takich sytuacjach zawsze przyjeżdża wraz ze strażą graniczną. Czworo z obecnych tam Kurdów trafiło do szpitala, a reszta do ośrodka straży granicznej. Potem dowiedzieliśmy się, że kilkoro z nich już parę godzin później znalazło się po stronie białoruskiej. Pewnie więc ci, którzy nie wymagali hospitalizacji, zostali wywiezieni na granicę zgodnie z procedura push-back.

W 2015 robiłam reportaż o migrantach koczujących w centrum Belgradu. Z wyjazdu przywiozłam obraz czterolatka w przemoczonym kombinezonie, który ciągnął za sobą brudnego misia. Jaki obraz Pan przywiózł z granicy polsko-białoruskiej?

Najbardziej dotknął mnie widok dziecka – 2-letniej dziewczynki, córki bohatera tekstu w „New York Timesie”, która cierpi na porażenie mózgowe i epilepsję. Wisiała bezwładnie w nosidle u ojca, nie ruszała się. Dopytywaliśmy kilka razy, czy ona na pewno żyje. Nie miała butów, po prostu skarpetki naciągnięte na worki foliowe. Twarz miała ukrytą pod czapką, spod której widać było tylko usta. Zupełnie wysuszone, pomarszczone. Nie piła od wielu godzin.

Jak długo był Pan na granicy? 

Pojechałem tam na zlecenie z dziennikarzem „NYT” na kilka dni. Zamierzam jeszcze wrócić.

Współpracuje Pan z „NYT” od dawna.

Tak, od 12 lat. Nawet nie pamiętam dobrze, jak nawiązaliśmy współpracę. Od kilku lat w Warszawie znowu mieści się biuro dziennika na Europę Wschodnią. Zainteresowanie wydarzeniami w rejonie jest dość duże, a redakcja „NYT” jest lojalna wobec współpracowników.