We wtorek, 27 lipca, na cmentarzu komunalnym w Tychach-Wartogłowcu spoczął Dariusz Dyrda, dziennikarz i wielki propagator śląskości. Świecką ceremonię pogrzebową prowadził jego przyjaciel, Stanisław Pisarek. Ponadgodzinną uroczystość wypełniły słowa o Zmarłym i piosenki, które w jakiś sposób też o Nim mówiły.
– Niech zły sen cię nigdy więcej nie obudzi/Teraz śpij/ Niech dobry Bóg zawsze cię za rękę trzyma… – słowa tej piosenki „Dżemu” towarzyszyły odchodzącym znad otwartego jeszcze grobu Dariusza Dyrdy na cmentarzu komunalnym w Tychach-Wartogłowcu.
Akurat w tej jednej piosence nie do końca było tak, jak by Zmarły chciał. Był bowiem ateistą.
– Nie wierzyłem w Boga, a tym bardziej w nieśmiertelną ludzką duszę – usłyszeli zebrani słowa samego Dariusza Dyrdy z listu do praprawnuka, jaki napisał do książki Stanisława Pisarka.
Ten list został odczytany podczas ceremonii pogrzebowej.
Mówi w nim Autor przede wszystkim o swojej miłości do rodziny i śląskości („Śląsk był największą pasją i miłością mojego życia. On mnie kształtował”, napisał w 2015 r.), ale i swoich pasjach jako tym, co w życiu najważniejsze. „Ja miałem ich sporo (…) W centrum mojej uwagi był brydż, innym razem nurkowanie, kiedy indziej Śląsk”.
Mówiono też o jego wielkiej miłości do zwierząt, zwłaszcza psów, które mu towarzyszyły przez całe życie.
– Potrafił pójść z kotem do weterynarza, a wrócić z wielkim przygarniętym psem – wspominał bratanek Zmarłego, Adam Dyrda junior, który wiele mówił o wielowymiarowości i rozlicznych talentach swojego wujka. – Wybijał się na tle całego oceanu przeciętniaków, ale nie zawsze los mu sprzyjał (…). Zawsze mówił i robił to, co uważał za właściwe. (…) Jako dziennikarz zajmował się tematami niepopularnymi, pomijanymi; jako historyk uwielbiał prowokować. Przypominał prawdy niewygodne (…) pielęgnował to, co było pomijane w dyskursie publicznym – mówił bratanek Zmarłego.
– Był mistrzem gawędy, za pomocą której potrafił zarówno nauczać, jak i bawić do łez (…). Jako Ślązak, ale też jako śląski kulturoznawca pielęgnował naszą lokalną historię, kulturę i język, które bez takiej pielęgnacji są po prostu skazane na zagładę. I choć pisał głównie po polsku, to żył i myślał po śląsku.
Podczas tej uroczystości akcentowano też ogromną wrażliwość i dobroć Zmarłego, które głęboko skrywał „pod maską Stańczyka i urwisa”, jak powiedział bratanek.
– Był trudnym, ale wyjątkowo kolorowym bohaterem własnej powieści – podsumował go Adam Dyrda junior.
Darek Dyrda odszedł przeżywszy 57 lat.
– Człowiek nie powinien umierać przedwcześnie, powinien umierać na starość; gdy nie jest w stanie tworzyć niczego nowego; gdy choroby przykuwają go do łóżka i gdy staje się już jedną wielką odpowiedzialnością dla swoich bliskich. Wtedy jego śmierć nie boli, ale kiedy ktoś umiera przedwcześnie pozostaje wielki żal i brak – brak jego samego, rozmów obcowania z nim, ale także tego, co miał jeszcze stworzyć. (…) Darek odszedł za wcześnie i zostawił nam poczucie wielkiej straty. Pozostawił przede wszystkim rodzinę, ale też firmę i plany – mówi prowadzący ceremonię Stanisław Pisarek, wspominając swoje niedawne z Darkiem rozmowy, kiedy mówili m.in. o nowych książkach.
Darek był przekonany, że jeszcze wszystko przed nim.
Jego śmierć postawiła pod znakiem zapytania przyszłość jego „Ślůnskiego Cajtunga”, którego redaktorem naczelnym był równo 10 lat. Obecny na pogrzebie europoseł Łukasz Kohut zapewnił, że dołoży wszelkich starań, by czasopismo nadal się ukazywało, choć pewnie bez Darka to już będzie całkiem inna gazeta.