Brygida Grysiak związana jest z TVN24 od początku istnienia stacji, czyli od 2001 roku. Wcześniej pracowała jako researcher w „Faktach Południe” TVN w Krakowie. Przez dziesięć lat była sprawozdawcą parlamentarnym TVN24. Przygotowywała wejścia na żywo z Sejmu i Senatu. Prowadziła także serwisy informacyjne oraz program „Skaner Polityczny”. Przez ostatnie lata realizowała reportaże dla programu „Czarno na Białym”. Wielokrotnie nagradzana i wyróżniana jako dziennikarka i autorka książek. Jest laureatką m.in. nagrody „Ślad” imienia biskupa J. Chrapka, którą otrzymała za „profesjonalizm i obiektywizm”.
Przed rokiem Grysiak została zastępcą redaktora naczelnego TVN24 i odpowiada za dział prezenterów. Pełni też rolę redaktora ds. standardów i dobrych praktyk dziennikarskich.
Jak wspominasz okres przed uruchomieniem kanału i pierwsze dni, tygodnie nadawania?
Brygida Grysiak: Miałam niecałe 22 lata, pracowałam jako researcher w krakowskim oddziale Faktów TVN i właśnie dostałam stypendium w Heidelbergu, kiedy przyszła wiadomość, że rusza pierwsza w Polsce telewizja informacyjna i że mogę zostać reporterką, o czym zawsze marzyłam. Na stypendium oczywiście nie pojechałam. Pamiętam rozmowę przed podpisaniem umowy i pytania, czy jestem pewna, że tego chcę i czy dam radę. Byłam pewna, że chcę. I miałam nadzieję, że dam radę.
Pierwsze dni, tygodnie i miesiące były ekstremalne. Wszystko było nowe i pierwsze, bo nikt nigdy wcześniej tego w Polsce nie robił. Ciągle myślałam o tym, że jeszcze tak mało wiem i tak mało umiem, a już pływam w najgłębszej wodzie. Ta myśl wraca do mnie po dwudziestu latach w zawodzie i w TVN24. Pokora to mój wentyl bezpieczeństwa. Wtedy i dziś.
Jak wspominasz wydarzenia z 11 września, po których TVN24 zyskał popularność?
Dobrze pamiętam 11 września 2001 roku. Montowałam materiał o osuwiskach po ulewie w Małopolsce, kiedy pierwszy samolot uderzył w WTC. Świat wstrzymał oddech, my nadawaliśmy non stop na obu antenach, a Grześ Miecugow powiedział mi przez telefon: „Montuj, montuj. To też ważne. Kiedyś się przyda”. Przydało się. Tak uczyłam się od najlepszych. Także tego, że dziennikarstwo lokalne jest ważne, choć siłą rzeczy jest na marginesie wielkich dramatów świata i wielkiej polityki.
Pamiętasz pierwsze wejście na żywo?
Pierwsze wejście na żywo mogłam zrobić tylko dlatego, że Fakty TVN postawiły wóz transmisyjny na Zakopiance i TVN24 mogło z niego skorzystać. Wtedy nie mieliśmy wozu transmisyjnego w każdym ośrodku. Dziś mamy ich kilkanaście, do tego ponad 70 mobilnych środków nadawczych w technologi GSM. Był pierwszy stycznia 2002, powroty z Sylwestra pod Tatrami. Nogi trzęsły mi się tak bardzo, że ślady w śniegu pod moimi butami robiły się coraz większe. Dopiero po wejściu na antenę koledzy inżynierowie z wozu powiedzieli mi, że naprawdę się martwili, czy dam radę. Emocje pamiętam do dziś.
Jaki dzień, materiał, relację na żywo czy temat będziesz wspominać do końca swojej kariery, a może nawet i życia?
Śmierć Jana Pawła II i relacje z Franciszkańskiej 3, Smoleńsk i relacje z Krakowskiego Przedmieścia. Byłam wtedy w piątym miesiącu ciąży. Noc w parlamencie w Tibilisi w czasie wojny gruzińsko – rosyjskiej w 2008 roku. W powietrzu unosił się dym papierosów i pewność, że na naszych oczach dzieje się historia. Tak było wiele razy. To przywilej. I wielka odpowiedzialność.
A najtrudniejszy okres w pracy?
Szkołą dziennikarstwa i życia był dla mnie lipiec 2002 i wypadek polskiego autokaru nad Balatonem. Zginęło 20 osób, ponad 30 zostało rannych. Pamiętam dziewczynkę, która przeżyła, ale jeszcze nie wiedziała, że jej rodzicom i bratu się nie udało. Ludzie i obrazy, które zostają w nas na całe życie. Pielgrzymi jechali do Medziugorie. Miałam być tam jeden dzień, zostałam tydzień. A kiedy mieliśmy już wracać do Polski, przyszła informacja o wypadku polskiego autokaru w Austrii. I zamiast do domu, ruszyliśmy dalej w drogę. Nie miałam ubrań na zmianę ani siły, po live’ach płakałam w pokoju hotelowym nad ofiarami i ich rodzinami.
Trudno czasem uniknąć okazywania emocji?
Wtedy zrozumiałam, że w dziennikarstwie jak w życiu, chodzi o to, żeby nikogo nie udawać, być z ludźmi, o których opowiadamy, towarzyszyć widzom w ich wątpliwościach i emocjach, z pokorą, bo przecież czasami robimy rzeczy, które po ludzku nas przerastają. Popełniamy przy tym błędy, ale uczymy się na nich. Jak w życiu. Wtedy nad Balatonem zrozumiałam, że dziennikarstwo to bycie w drodze. Dosłownie. I w przenośni. Do miejsca wypadku polskiego autokaru, do drugiego człowieka, wreszcie do prawdy, która rzadko leży pośrodku. Gdyby leżała tam zawsze, szukanie jej nie miałoby sensu ani smaku.
Za co lubisz swoją pracę?
W 1999 roku, po pierwszym roku studiów przyszłam na praktyki do „Faktów” w Krakowie. Wszystkiego, co umiem nauczyłam się w TVN, a potem w TVN24. Dziś nie pracuję już jako reporter, ale dzielę tę pasję z moimi koleżankami i kolegami. Lubię pracę w TVN24 właśnie za tę pasję, za niezależność, którą mamy w DNA. Za długie kolegia i rozmowy o wątpliwościach, za naszą różnorodność w doświadczeniach i poglądach, za to, jak inspirujemy się nawzajem, jak się wspieramy. I jak jesteśmy razem w najtrudniejszych chwilach. Śmierć Rafała Poniatowskiego, po raz kolejny uświadomiła mi, z jak wyjątkowymi ludźmi przyszło mi pracować.