Styl działania: brak wspólnych kolegiów, ciągłe smsy i telefony, krzyki na pracowników, krytyka wszystkiego, co zastał.
Dewiza: liczy się przede wszystkim telewizja, bo tam są pieniądze, radia nikt nie słucha i tu nie ma przyszłości.
Efekt: odejście połowy zespołu, zła atmosfera pracy, chaos organizacyjny, zły styl zarządzania, pierwsze kolegium po pięciu miesiącach.
Człowiek: bez kwalifikacji do zarządzania redakcją, o małych umiejętnościach komunikowania się z innymi, nieświadomy zakresu swoich obowiązków.
Ten opis łączy wspólny mianownik, który ma imię i nazwisko. Tak Mirosława Rogalskiego, swojego byłego szefa, charakteryzują obecni i byli pracownicy Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. Wysłali do naszej redakcji oświadczenie (jego pełną treść publikujemy na końcu artykułu). To ich reakcja na rozmowę z Mirosławem Rogalskim na łamach portalu Wirtualnemedia.pl.
Walewicz kontra Rogalski
„Wyrażamy niezgodę na kłamstwa i półprawdy prezentowane przez byłego redaktora naczelnego redakcji” – tak zaczyna się treść ich oświadczenia. Dziennikarze podpisują się „pod negatywną oceną jego kompetencji oraz 7-miesięcznej jego pracy w Studiu Reportażu”, którą wystawiła Agnieszka Walewicz, była sekretarz redakcji Studia Reportażu Polskiego Radia. Pod koniec maja po 25 latach dziennikarka odeszła z rozgłośni. Napisała, że nie mogła dłużej pracować w firmie, która stała się „parodią samej siebie”, a Mirosława Rogalskiego określiła jako „niekompetentnego” do kierowania zespołem. Walewicz zarzuciła mu, że „dokonał masakry redakcji reportażu, zostawił po sobie ugór i połowę zespołu, który jest wykończony psychicznie”, i nie pojmuje, jak „kierownikiem redakcji reportażu mógł zostać ktoś, kto nie rozumie, że słowa »reportaż« i »na jutro« wzajemnie się wykluczają”.
Mirosław Rogalski odpowiedział jej pytaniem. – Jakie osiągnięcia ma pani Walewicz w dziedzinie reportażu? Nie może być tak, że jedna osoba, która odchodzi, będzie teraz wyrocznią, co jest dobrym reportażem, a co nie. Nie widziałem w niej dynamizmu, kreacji. Jej praca polegała raczej na wpisywaniu w grafik propozycji dziennikarzy, kiedy i jaki reportaż ma się pojawić, ale nie było z jej strony potrzebnej w tym zawodzie inwencji, jak to zrobić, z kim porozmawiać, gdzie rozłożyć akcenty, w jaką ubrać formę, był jedynie ogólny pomysł na dziennikarski temat. To za mało, aby powstał dobry reportaż – mówił naszemu portalowi Rogalski.
– Współpracowałem z Agnieszką Walewicz przez ponad pięć lat i wiem, że jest znakomitą dziennikarką, w pełni oddaną pracy i swoim obowiązkom – reaguje stanowczo Antoni Rokicki, dziennikarz Studia Reportażu Polskiego Radia. – Zawsze mogłem liczyć na jej merytoryczne uwagi, kiedy zgłaszałem się z prośbą o pomoc przy danym reportażu. Dzięki jej kompetencjom, dobrej komunikacji z zespołem i umiejętności planowania audycji wiele miesięcy przed emisją, praca redakcji była niezakłócona. Jestem zbulwersowany tym, że były dyrektor przekłamuje rzeczywistość i w dodatku robi to publicznie.
„Obraził się i wyszedł z gabinetu”
Rogalski wrócił do Polskiego Radia po wielu latach. W kwietniu 2020 r. został wicedyrektorem Trójki. Miesiąc później razem z Tomaszem Kowalczewskim, ówczesnym szefem Programu Trzeciego, i prezes Polskiego Radia Agnieszką Kamińską informował na konferencji prasowej o tym, że Lista Przebojów Trójki została rzekomo sfałszowana. Po tych słowach Marek Niedźwiecki odszedł z Polskiego Radia, tak jak wielu innych dziennikarzy Programu Trzeciego, a z Rogalskim nikt w Trójce nie chciał rozmawiać. Do dziś Polskie Radio nie podało wyników audytu w sprawie fałszowania wyników Listy Przebojów.
We wrześniu 2020 r. Rogalski został szefem Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. Pełnił tę funkcję przez siedem miesięcy. W kwietniu br. nie przedłużono z nim umowy i odszedł z Polskiego Radia. Nadal jest prowadzącym program interwencyjny „Alarm!” oraz „Magazyn Ekspresu Reporterów” w TVP.
– Na pierwszej rozmowie pan Rogalski przekonywał mnie, że reportaże telewizyjne są dużo bardziej wartościowe niż nasze – opowiada Olga Mickiewicz-Adamowicz, która po dziesięciu latach odeszła ze Studia Reportażu, a dziś jest w radiu 357. – Wyjaśniłam dyrektorowi, że nie da się robić wszystkich reportaży w tej manierze, którą zresztą uważam za dość kiczowatą. Usłyszałam, że to się przynajmniej ogląda. Powiedziałam, że Zenek Martyniuk też się ogląda, co nie znaczy, że cała muzyka ma być taka i że trzeba w związku z tym zamykać filharmonie. Dodałam, że nie można się skupiać tylko na tym, co przynosi pieniądze, bo uważałam Polskie Radio za instytucję kultury i część naszego dziedzictwa, dlatego powinniśmy dbać o jak najwyższy poziom produkcji. Zapytałam dyrektora o pomysły na rozwój Studia, ale wtedy się na mnie obraził, podniósł głos i wyszedł z gabinetu. Wrócił po paru minutach. Był już spokojniejszy i powiedział, żeby nie robić z naszego zespołu rady nadzorczej Studia Reportażu, bo to on jest szefem.
Pieniądze zarabia się w telewizji
O złej współpracy z Mirosławem Rogalskim opowiada nam anonimowo osoba, która nadal pracuje w Studiu Reportażu. – Wpadał w furię, biegał po redakcji, krzyczał. Taki miał styl pracy. Nie radził sobie w sytuacji, gdy coś go przerastało. Ciągle był zdenerwowany, szczególnie gdy ludzie zaczęli odchodzić i było coraz trudniej o premierowe materiały. Dla nas takie zachowanie było całkowicie nowe i nie do zaakceptowania. Niestety były szef nie jest osobą, która potrafi zjednać sobie zespół. Ba, on się nie nadaje na kierownicze stanowisko. Przez kilka miesięcy nie zorganizował ani jednego kolegium. Mieliśmy wrażenie, że się boi i nie ma pomysłu.
Zwraca na to uwagę także Olga Mickiewicz-Adamowicz. – Myśleliśmy, że skoro przychodzi do nas nowy szef, to zorganizuje wspólne spotkanie, choćby w formule on-line. A on zapraszał nas na rozmowy jeden na jeden. Każdemu sugerował, że radio to medium archaiczne, nieprzystające do dzisiejszych czasów. Wiele razy zastanawialiśmy się, po co on w takim razie do nas przyszedł. Dawał do zrozumienia, że telewizja była dla niego na pierwszym miejscu. Mówił, że powinniśmy robić reportaże tak, jak się to robi w telewizji. I najlepiej we współpracy z dziennikarzami telewizyjnymi, to może się nauczymy technik montażu i wreszcie zarobimy konkretne pieniądze. Nie podobało mu się to, co robiliśmy i tematy, które zgłaszaliśmy. Po jakimś czasie sam je proponował, a w zasadzie kopiował te, które powstały w telewizji i mówił, żeby nagrywać tych samych bohaterów.
Protesty na ulicy, a w radiu archiwalne reportaże
Inny głos ze Studia Reportażu: – Wszyscy czekaliśmy, aż skończy się jego okres panowania w redakcji. Najgorsze było to, że traktował nas, jak byśmy pierwszy raz robili reportaż. Dopytywał o każdy detal: kto będzie bohaterem, co będzie mówił, jaki jest plan na reportaż, jakiej muzyki użyjemy. Jak będzie reportaż o Afryce, to koniecznie trzeba zagrać tamtejszą muzykę. To jest poziom, który nie przystaje naszej redakcji. Nigdy wcześniej nie było takiej ingerencji w nasze materiały.
Dziennikarze podkreślają, że było to najbardziej widać, kiedy na ulice polskich miast wyszły kobiety. Protestowały przeciw decyzji Trybunału Konstytucyjnego zaostrzającego prawo aborcyjne. – Nie pozwalał, by na antenie pojawiały się tematy niezgodne z polityką rządu. I mówił nam to otwarcie. Zapewne robił to w obawie o własne stanowisko – mówi nam kolejna osoba ze Studia Reportażu, która nie chce się przedstawić.
Jak słyszę, w czasie protestów pod Trybunałem Konstytucyjnym na miejscu byli reporterzy z mikrofonem. Nagrywali uczestników, rozmowy protestujących z policją, okrzyki, a także przeciwników aborcji. – I co zrobił Rogalski? Nie puścił ani jednego naszego materiału. Wygrzebał za to z archiwum kilka starszych reportaży, w tym ten przygotowany przez panią prezes. Wszystkie w swej wymowie były jednoznacznie antyaborcyjne.
Toksyczna osobowość
W oświadczeniu przesłanym naszej redakcji, dziennikarze piszą, że „siedem miesięcy współpracy z red. Rogalskim to dla większości z nas najgorszy czas w zawodowym życiu”. – Wielu kolegów było wykończonych psychicznie i fizycznie. I to się odbijało na ich zdrowiu: bóle w kręgosłupie, łykanie tabletek, ciągły stres – mówi nam Agnieszka Szwajgier, dziennikarka Radia 357, która spędziła w Trójce trzy lata, a kolejny rok w Studiu Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia.
– To toksyczna osobowość – mówi o Mirosławie Rogalskim osoba pracująca w Studiu. – Człowiek, który chce mieć wpływ na swoich dziennikarzy. Ciągle mówił nam o telewizji, podsuwał tabloidowe tematy, a to przecież nie nasza stylistyka. Ludzie na pewno by z nami dalej pracowali, gdyby nie poprzedni dyrektor. To przez Rogalskiego odchodzili z pracy. Kochamy tę robotę, czujemy się zespołem, jesteśmy za siebie odpowiedzialni. Tak było tu zawsze, a dowodem na to niech będzie to, że gdy nie mieliśmy szefa, a jego funkcję objęła Agnieszka Walewicz, wszystko funkcjonowało, jak należy: były plany, gotowe reportaże na kolejne dni, wszyscy pracowali i chciało się przychodzić do radia.
Odcinanie kuponów? „Szlag mnie trafia”
W podobnym tonie mówi Olga Mickiewicz-Adamowicz. Przyznaje, że najbardziej zabolały ją słowa Rogalskiego o odcinaniu kuponów. W rozmowie z nami były szef Studia Reportażu mówił, że „wiele osób (ze Studia – przyp. red.) nie mogło się pogodzić z tym, że można inaczej myśleć o reportażu i odcinało kupony od tego, co robili wcześniej”.
– W czasie pandemii, gdy nie mieliśmy szefa, bardzo szybko zareagowaliśmy na to, co się dzieje. Zaczęliśmy nagrywać reportaże, wykorzystując media społecznościowe czy telefony komórkowe bohaterów. Wiem, że tak pracują dziennikarze prasowi, ale nigdy tak nie robiliśmy. Reportaż radiowy nagrywany wyłącznie przez komunikator kiedyś byłby nie do pomyślenia. A my to robiliśmy i powstały dobre materiały. Przekazywaliśmy bohaterom nasze mikrofony tak, by reportaże były jak najbardziej atrakcyjne dźwiękowo. Nikt nas tego wcześniej nie uczył. Gdy Kuba Strzyczkowski został dyrektorem Trójki, wprowadziliśmy cykl „Domowe archiwum dźwiękowe”. Słuchacze sięgali po własne, amatorskie nagrania i opisywali nam, jaka kryje się za nimi historia. Na tej podstawie powstały później reportaże. Zaczęliśmy też realizować nową audycję na antenie Trójki „A to Pani nagrywa”, w której punktem wyjścia był reportaż, o którym dyskutowano później z gośćmi w studiu. Pierwsza dotyczyła wychowywania dzieci przez homoseksualne pary. Nie było tu żadnej ingerencji w program ze strony władz radia. Tydzień później pojawiło się jeszcze jedno wydanie programu, a potem odwołano ze stanowiska Kubę Strzyczkowskiego i audycję zdjęto z anteny. Zdecydowaliśmy, że w tej sytuacji nie będziemy robić tej audycji – opowiada Olga Mickiewicz-Adamowicz.
Wspomina jeszcze jedno wydarzenie z tamtego okresu: – Nasi reportażyści wybrali się na pogranicze polsko-niemieckie. Sami znaleźli finansowanie na ten wyjazd. Powstały świetne reportaże. Dwa z nich były nominowane do nagrody Grand Press, a jeden dostał dwie inne nagrody. Zrobiliśmy to wszystko w czasie, gdy nie mieliśmy dyrektora, dlatego, gdy czytam, że odcinaliśmy kupony, to szlag mnie trafia.
Fala odejść ze Studia
Pracownicy Studia Reportażu nie mogą zapomnieć, gdy w wywiadzie dla portalu Wirtualnemedia.pl Mirosław Rogalski wspominał o wprowadzaniu nowych osób do redakcji. Mówił nam: „Zacząłem tworzyć nowoczesną formułę działalności Studia Reportażu, chcąc zaangażować młodych ludzi, bo brakowało tam świeżej krwi i dotrzeć w ten sposób do młodszych odbiorców”.
– Świeża krew? Dobre sobie – kpi osoba pracująca w Studiu. – Mamy jedną współpracownicę, która wrzuca nasze reportaże na kanał YouTube. Ale to nie jest reporterka. I pan Rogalski ściągnął dwie osoby z telewizji: sekretarza redakcji i reporterkę, która po miesiącu od nas odeszła. To nie były osoby, które można określić jako świeżą krew. Dziś nasz zespół jest mocno okrojony. Z kilkunastu osób zostało nas siedmioro.
Gdy Studiem Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia kierował Mirosław Rogalski, odeszło stamtąd kilka uznanych i nagradzanych reportażystek, m.in. po 31 latach rozstała się z Polskim Radiem Hanna Bogoryja-Zakrzewska. Z redakcją pożegnały się także Katarzyna Błaszczyk, Dorota Boniecka-Górny, Ewelina Karpacz-Oboładze, Agnieszka Szwajgier i Olga Mickiewicz-Adamowicz.
– Gdy czytam komentarze, że byliśmy naiwni, to się zgodzę, bo bardzo wierzyliśmy w to, co robiliśmy. Chcieliśmy, żeby reportaż przetrwał, bo w zasadzie poza Polskim Radiem w takiej formie, w jakiej go tworzymy, wówczas nie istniał – mówi Olga Mickiewicz-Adamowicz.
Agnieszka Szwajgier dodaje: – Studio umierało w cieniu. W cieniu Trójki, bo to na niej były wtedy skupione oczy wszystkich. Słuchacze bronili ukochanej stacji. Media bez przerwy donosiły o tym, co dzieje się z Trójką. I nic. Skoro nie pomogły protesty, apele autorytetów ani komisja senacka, to było dla nas jasne, że my tym bardziej nie mamy szans na zawalczenie o nasze Studio.
Błąd w stopce służbowego maila
Swoje oświadczenie dziennikarze puentują pytaniem: „Czy można uznać za osobę kompetentną do kierowania Studiem Reportażu i Dokumentu kogoś, kto przez siedem miesięcy w rozmowach z ludźmi z zewnątrz i w stopce służbowego maila przedstawiał się jako »wicedyrektor Trójki« i dopiero w pożegnalnym mailu do zespołu nazwał się »Redaktorem Naczelnym Studia i Reportażu«? A zatem przez siedem miesięcy nie dość, że w naszej ocenie nie dokonał niczego dobrego, to nawet nie nauczył się nazwy redakcji, w której pracował i pobierał za to sowite wynagrodzenie”.
Poprosiliśmy o komentarz rzeczniczkę prasową Polskiego Radia. Monika Kuś odpisała jedynie: „Polskie Radio, jako poważna instytucja, nie będzie się odnosić do anonimowego pisma osób rzekomo »związanych« ze Studiem Reportażu i Dokumentu skierowanego do Państwa redakcji w reakcji na wypowiedź medialną byłego dyrektora Studia”.
OŚWIADCZENIE DZIENNIKARZY ZWIĄZANYCH ZE STUDIEM REPORTAŻU I DOKUMENTU POLSKIEGO RADIA
My, dziennikarze związani ze Studiem Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia, wyrażamy niezgodę na kłamstwa i półprawdy prezentowane przez byłego redaktora naczelnego redakcji Mirosława Rogalskiego.
Jednocześnie podpisujemy się pod negatywną oceną jego kompetencji oraz siedmiomiesięcznej jego pracy w Studiu Reportażu, której dokonała była sekretarz redakcji Agnieszka Walewicz.
Siedem miesięcy współpracy z red. Rogalskim to dla większości z nas najgorszy czas w zawodowym życiu. Nigdy wcześniej funkcji redaktora naczelnego ważnej, szanowanej w kraju i poza jego granicami jednostki producenckiej, jaką jest Studio Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia, nie pełnił człowiek – w naszej ocenie – o mizernych dokonaniach w dziedzinie artystycznych form radiowych, bez kwalifikacji do zarządzania redakcją, wreszcie człowiek o tak małych umiejętnościach komunikowania się z innymi.
Z ogromnym zażenowaniem czytamy wypowiedzi red. Rogalskiego, jakobyśmy nie mieli dobrej woli i chęci współpracy. Wręcz przeciwnie.
Jako zespół – jeszcze niezdziesiątkowany – od początku, przez pięć miesięcy, intensywnie zabiegaliśmy o spotkanie redaktora naczelnego z całą redakcją. Pisaliśmy pisma, prosiliśmy w indywidualnych rozmowach. Chcieliśmy, by mógł opowiedzieć o swoim pomyśle na funkcjonowanie Studia oraz przedstawić się zespołowi z lepszej strony niż ta, którą znaliśmy z Trójki.
Nie doczekaliśmy się. Red. Rogalski nie spełnił naszych nadziei na dialog. W czasie pandemii większy liczebnie od naszego zespół Trójki organizował spotkania (w ogrodzie, w Studiu im. Agnieszki Osieckiej i za pomocą mediów elektronicznych). My spotkania doczekaliśmy się po pięciu miesiącach.
To sytuacja bez precedensu, by nowy szef przez prawie pół roku nie znalazł chęci i czasu, by spotkać się z całym swoim zespołem i omówić współpracę – przeprowadzić burzę mózgów, przedstawić oczekiwania i ich wysłuchać. Gdy kolejne osoby zaczęły odchodzić z redakcji lub deklarowały chęć odejścia, redaktor naczelny nadal nie widział potrzeby spotkania z resztą zespołu.
Po nominacji red. Rogalski nie podjął też zwyczaju regularnych kolegiów (w pandemii mogły się odbywać online), choć stale o nie prosiliśmy. W ciągu pół roku – już po odejściu części zespołu – odbyło się jedno takie kolegium. Jedno. To kolejna zaprzepaszczona szansa szefa Studia na jednoczenie zespołu i zapobieżenie dalszej utracie pracowników.
Od początku odnosiliśmy wrażenie, że nowy szef nie ma pomysłu na funkcjonowanie redakcji. Wypytywał niedoszłą redaktor naczelną, naszą koleżankę Olgę Mickiewicz o jej wizję rozwoju Studia…
Oprócz tego bezustannie słyszeliśmy demotywujące stwierdzenia, że liczy się przede wszystkim telewizja i Internet, że radia nikt nie słucha, że powinniśmy realizować tematy prezentowane w programach TVP, które red. Rogalski prowadzi. W skrócie: to czym my się zajmujemy, to nisza, mamy iść w komercję, w bieżące, sensacyjne treści, robić reportaże dla mniej wymagających słuchaczy. Odnoszenie wszystkiego do telewizji stało się nieznośnym obyczajem. Jako aroganckie i podważające sens naszej pracy odbieraliśmy sugerowanie niektórym z nas podczas bezpośrednich spotkań, że warto nauczyć się filmowania i robić materiały dla telewizji, ponieważ tam są pieniądze, a w radiu nie ma przyszłości. Na nic zdały się nasze prośby, by oddzielać rzeczywistość telewizji od zupełnie innej w swej specyfice rzeczywistości radia, które znamy, kochamy, w którym pracujemy i chcemy pracować.
Red. Rogalski zrobił na nas wrażenie człowieka nieświadomego zakresu swoich obowiązków. Stale był zaskoczony, że coś leży w gestii redaktora naczelnego, poirytowany koniecznością zachowania terminów, potrzebą podpisania dokumentów na czas, rozpisania planów reportaży z wyprzedzeniem. Wprowadził niespotykany dotąd chaos organizacyjny, utrudniający pracę wielu osobom, także w innych redakcjach (ciągłe zmiany w ramowych planach reportaży to wierzchołek góry lodowej). Zapewne łączenie kilku stanowisk pracy, nie pomagało w wypełnianiu obowiązków szefa Studia Reportażu.
Np. ogólnopolskiemu konkursowi dla reportażystów radiowych od lat towarzyszyła Gala Melchiorów. W zeszłym roku się nie odbyła. Zapowiedzi były huczne i wizje wspaniałe. Miała to być (z uwagi na pandemię) uroczystość multimedialna. Pandemia w tym wypadku nie była przeszkodą, w podobnym czasie swoją galę zorganizował Teatr Polskiego Radia. Naszemu szefowi się nie udało. Choć w jego zapowiedziach miało to być wydarzenie bez precedensu. Nawet wysłanie laureatom konkursu statuetek przerastało możliwości organizacyjne red. Rogalskiego. Dopiero po interwencji laureatów, po absurdalnie długim czasie, wysłano je pocztą.
Swoją funkcję red. Rogalski podkreślał krytykowaniem prawie wszystkiego, co zastał, od tematów audycji, przez organizację konkursów, po logo Studia. Z ogromną trudnością przebijaliśmy się z naszymi tematami na audycje, większość propozycji – również tych ważnych społecznie, jak np. strajk kobiet czy demonstracje pod TK (po wyroku TK o zaostrzeniu przepisów antyaborcyjnych) – szef odrzucał lub obśmiewał. Z kolei tematy zlecane przez niego często nie nadawały się na reportaż lub były wtórne, tabloidowe, miały na celu przypodobanie się dyrektorom różnych redakcji i anten. Np. normą stały się prośby o nagranie tego lub innego dyrektora z radia i umieszczenie jego wypowiedzi w audycji. Dochodziło do sytuacji, w których red. Rogalski sam robił takie nagrania i nastawał na dziennikarzy, by je wykorzystali. Do znudzenia musieliśmy tłumaczyć, czym jest reportaż radiowy, jakimi rządzi się prawami, jakie ma ramy formalne i ile czasu potrzeba na jego przygotowanie (nie na jutro).
Naszą codziennością stało się ingerowanie w strukturę audycji, najmniejsze jej szczegóły, sposoby ujęcia tematu, dobór gości, efektów dźwiękowych. Jako przykład poziomu uwag warsztatowych red. Rogalskiego można podać radę skierowaną do świetnej, nagradzanej reportażystki, by w swej audycji o budowie studni w Afryce koniecznie użyła muzyki afrykańskiej. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do pracy na tak dyletanckim poziomie.
Zamiast redakcyjnych kolegiów red. Rogalski wybrał ciągłe smsy i telefony (nawet kilka razy dziennie, jałowe rozmowy często ciągnące się ponad godzinę, nierzadko poza godzinami pracy i dotyczące spraw już wielokrotnie omawianych lub mogących poczekać). Presję wzmagał krzycząc na pracowników, wybiegając z gabinetu z furią i na inne mniej werbalne sposoby. Wprowadził wyjątkowo złą atmosferę pracy w trudnym czasie pandemii.
Wielu z nas nie wytrzymało tego psychicznie i podjęło decyzję o odejściu. Na skutek złego stylu zarządzania red. Rogalskiego z zespołu odeszła niemal połowa pracowników, w tym reportażyści wielokrotnie nagradzani w kraju i za granicą, o dużym dorobku oraz osoby, które uczestniczyły w prestiżowych szkoleniach zagranicznych z reportażu i dokumentu radiowego i mogły swoją wiedzę przekazywać innym.
Z przykrością przeczytaliśmy nieprawdziwe zarzuty dotyczące naszej pracy, gdyż od lat wykonujemy ją rzetelnie. Cenią ją słuchacze, jej poziom jest doceniany na konkursach krajowych i zagranicznych (co również było elementem krytyki redaktora naczelnego, gdy twierdził: „pracują państwo tylko dla nagród i konkursów”).
Nie dziwimy się jednak wszystkiemu, o czym napisaliśmy powyżej – przede wszystkim skali zniszczeń i zaniechań w naszej redakcji. Czy można uznać za osobę kompetentną do kierowania Studiem Reportażu i Dokumentu kogoś, kto przez siedem miesięcy w rozmowach z ludźmi z zewnątrz i w stopce służbowego maila przedstawiał się jako „wicedyrektor Trójki” i dopiero w pożegnalnym mailu do zespołu nazwał się „Redaktorem Naczelnym Studia i Reportażu”? A zatem przez siedem miesięcy nie dość, że w naszej ocenie nie dokonał niczego dobrego, to nawet nie nauczył się nazwy redakcji, w której pracował i pobierał za to sowite wynagrodzenie.
Refleksję pozostawiamy słuchaczom.
Reportażystki i Reportażyści związani ze Studiem Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia.